czwartek, 14 lutego 2008

Odsmaczanie Zuzi vol III

Dziś masakra z drzemką w ciągu dnia. Zasypianie od 11.30 do 14.30... Zjawiłam się w domu pod koniec, zobaczyłam dziecko zanoszące sie płaczem, łkające, w totalnej histerii. Babcia optowała za "zostaw, wypłacze sie i zaśnie" ale ja tak nie umiem, no sorry. Dla mnie to zbrodnia i już.
Okazało się że jak zwykle miałam rację - dziecko zawinięte ściśle w kołdrę żeby sie nie rzucało, zatankowane, głaskane po głowie zasnęło bardzo szybko.
Po prostu - drzemka za późno, do tego brak smoczka. I awaria gotowa. Ale daliśmy radę :)

Update:
Zu w nocy nie wymagała interwencji. Obudziła się i jęczała, ale jako że nie były to jęki wzywające natychmiastową pomoc, nie zaglądałam do niej:) Napiła się wody i spała do rana.
Ufff :) Czyzby juz z górki? :)

środa, 13 lutego 2008

Odsmaczanie Zuzi vol II

Dziś było znacznie gorzej. Pojechałam do lekarza, a Zuzia została z Babcią.
Od 11.30 probowała zasnąć, ale nie mogła, płakała strasznie i wołała o smoczka:(
Zasnęła o 13.30. Obudziła się z płaczemi o 15.55.

Ciekawe co bedzie wieczorem:(.

Update:
20.30
Zuzia zasnęła.

4.30
Uaaaaa, pobudka. Dialog:
Zuzia: "smoćka daaa"
Ja: "nie ma smoczka"
Zuzia (precyzująco): "smoćka z mlećkiem da" (w ciągu dnia Babcia zdruzgotana rozpacza ukochanej wnuczki zaczęła jej klarować że w butelce z mlekiem tez jest smoczek, wrrr)
Ja: "No dobra"
Zatankowała.
Zuzia:"smoćka do buzi da"
Ja (twardo): "nie ma smoczka"
Zuzia:"A mozie do fotela weźmie mama?"

Utulona w fotelu zasnęła w 20 sekund.

Ufff, idzie coraz lepiej, tfu tfu.

wtorek, 12 lutego 2008

Odsmaczanie Zuzi

godz. 11.20
Akcję "Smoczek poszedł won" uważam za oficjalnie rozpoczętą :) O co najmniej rok za późno, ale co tam. Przy następnym dziecku tego błędu nie popełnię.
Rano z duszą na ramieniu, cichaczem pozbyłam się smoczka.
Przy układaniu do drzemki Zuzia zaczęła strasznie płakać domagając się wiadomego przedmiotu (około 3 minuty to trwało). Nie chciała nawet wypić mleka, uspokoiła się i zatankowała dopiero owinięta w kołdrę i przytulona do mnie w fotelu. Tłumaczyłam jej że jest już duża i nie potrzebuje smoczka, że smoczek "zgubił się nam" i "poszedł sobie" i że "smoczki są dla małych dzidzi a Zuzia jest już dużą, mądrą dziewczynką". Zuzia na to podniosła głowę i powiedziała "Jestem dzielną Zuzią". A pewnie że jesteś kochanie:)
Położyłam ją do łóżeczka, obstawiłam dyżurnym misiem i pieskami i wyszłam. Na razie nie płacze, leży i coś gada. Ale nie sądzę żeby łatwo zasnęła. Oj to nie będzie takie proste...
godz. 12.05
A jednak było proste :D Pogadała i zasnęła :)
Śpi zwinięta w kłębuszek i nie ruszają jej nawet odgłosy wiertary udarowej z dołu :)
godz. 14.30
Pobudka, bez płaczów, spokojnie i bezstresowo. Kurde, kiedy będzie to straszne, przed którym wszyscy mnie ostrzegali?? :) Może wieczorem?

Update wieczorno-nocny:

godz. 20.00
Znowu prosiła o smoczka, tyle że tym razem to nie był płacz ale żałościwe pojękiwanie :) Szybko sie skończyło, utuliłam Młodą w fotelui jak zaczęła zasypiać, zaządała "do łózieczka spać". I spała.

godz. 23.30
Ueeeeee, pobudka z krzykiem. Kilka razy pojawiło się słowo "smoczek" ale bez szerszego kontekstu. Zawołała o mleko, zatankowała, pojęczała jeszcze chwilkę i głaskana po głowie zasnęła,

godz. 02.00
Znowu płacz. Tym razem bez wyraźnych żądań. Widocznie czegoś jej brakowało, ale była zbyt zaspana zeby się zorientować czego:) Pogłaskałam po głowie, słyszę - oddech się uspokoił, pewnie śpi. Odchodzę do drzwi - "mamaaaa jeścieee!!!" No dobra. Znowu głaskanie, tym razem po paru minutkach zasnęła.

godz. 05.00
Płacz. Nieprzytomna lecę na pomoc, potykam się o koc, ktory spadł mi w nocy na ziemie i rozwalam sobie głowę o framugę :) Pozytyw jest taki, że od razu trzeźwieję. Zuza chce mleka. Dostaje butelkę, zmieniam jej pieluchę, głaszczę po głowie. Nie zasypia, wychodzę. Cisza.
Idę spać i wisi mi to co bedzie dalej. Jest u nas Babcia (Babcia to the rescue!!! yeah) i niech ona sie dalej martwi:)

Wstałam o 9.00. Zuza wstała o 5.30 :) Nie było w sumie tak źle, nastawiałam się na noc pełną wrzasku i kompletnie bezsenną.
Dzień pierwszy się skończył. Dziś będzie Part II.

Poskromienie Potwora

Oto POTWÓR.

Wygląda jak zwykły domofon, ale nie dajcie się zwieść :D Jego piskliwie wibrujący i niezmiernie irytujący głos nie raz doprowadzał mnie do stanu bliskiego histerii. Czemu?
Wyobraźcie sobie - po śniadaniu z rozpaćkaniem jedzenia i sprzątaniem, po wspólnej zabawie klockami, po "mamoooo pobaw się ze mną w chowanegooooo!!!"", "mamoooo, chodź tutaaaaj!", "mamooo daaaaj!", "mamoooo zrób!", po potopie wody mineralnej/soku/herbaty na dywanie, po spacerze z chlapaniem się w kałużach i uciekaniem na ulicę, po wdrapaniu się na 3 piętro ("mamoooo, naląćkiii!"), po seansie ostrego wrestlingu na przewijaku, po zatankowaniu mlekiem, po kilkunastu napadach płaczu, krzyku i marudzenia... Dziecko poszło wreszcie SPAĆ.
Przed Matką rysuje się cudowna, kojąca perspektywa godziny (a może nawet dwóch lub trzech) spędzonej z herbatą nad książką, w łóżku lub na pogaduchach na gg;).
I oto, po półgodzinie ciszy i spokoju odzywa się POTWÓR. Matka z obłędem w oczach galopuje w stronę przedpokoju, potykając się o własne nogi i rozrzucone zabawki, rzuca się na potwora, podnosi słuchawkę... "Poczta!, mam przesyłkę dla pani Ewy!", albo "gazownia", albo "czy mogę zostawić ulotki?" albo cokolwiek innego.
Stało się. Nie zdążyła. Z pokoju rozlega się okropny wrzask obudzonego dzieciaka, za chwilę tupot tłustych stópek na podłodze... Kiszka. nici ze spokoju, z odpoczynku, z ewentualnej drzemki.
W takim przypadku do wieczora mamy przerąbane - Zuzia po gwałtownej pobudce już nie zaśnie, nie ma na to siły. A niedospana Zuza to kolejny potwór- co kilkanaście minut wybucha płaczem, krzyczy, z byle powodu histeryzuje, wije się, wyrywa, rzuca tym co jej w ręce wpadnie, na wszystko odpowiada "nieeeee!!!" i to bardzo głośno. Nic nie jest w stanie jej uspokoić. Po kilku godzinach mam serdecznie dość i jestem bliska nerwowego załamania. Kończy się tak że płaczemy obie - ona ze zmęczenia a ja z bezsilności i złości, bo nie jestem odporna na dziecięce krzyki (zwłaszcza od kiedy jestem w ciąży;).
Domofonu nie da się wyłączyć - projektanta tego urządzenia powiesiłabym na jego własnym dziele. Możliwe że za jaja.
Ale znalazłam sposób na potwora - jak nie da sie wyłączyć to należy przynajmniej ściszyć. Efekt można podziwić na poniższym zdjęciu:



Na potworze znajdują się: polar Zuzi, kapelusz Zuzi, mój kapelusz, szalik Zuzi, drugi szalik Zuzi i na wierzchu mój reprezentacyjny włochaty szal. I wiecie co? to DZIAŁA :) Piski ledwie słychać i Zuza już się nie budzi:) Tylko potrzeba odrobinkę wprawy żeby podnieść słuchawkę nie zrzucając tego całego majdanu z hałasem na podłogę :)
Hasło na dziś: "Potrzeba matką wynalazku!"
:)

poniedziałek, 11 lutego 2008

Kurtka dla dwojga Felix Pera


Mam! :) Sama jestem w szoku, Najlepszy z Mężów zgodził się sfinansować ten nietani zakup (kochanie, dziękuję!).
Pierwsze odczucia:kurtka jest, hmmm... prosta. To znaczy ma niezbyt wymyślny krój, przypominający sztormiak (Rafał wyraził się o niej nieco dosadniej - "wyglądasz jak cieć";) ale sporo przesadził;).
Na pierwszy rzut oka nie robi wielkiego wrażenia, w zasadzie nie robi żadnego wrażenia, ale w miarę bliższego poznawania zdecydowanie zyskuje. Przede wszystkim jest porządnie uszyta - nie ma wystających nitek, niepełnych szwów, niedoróbek, wszystko jest równe, solidne i trzyma się kupy. Prosty design można akurat uznać za plus, nie ma żadnych rzepów, napów, sprzączek itd mogących utrudniać użytkowanie (kwestia gustu w sumie, dla mnie im prościej tym lepiej).
Jest zaskakująco cienka - składa się z wierzchniej warstwy z Tactelu i wszytej polarowej podszewki, żadnych dociepleń. Dzięki temu jest leciutka. Postanowiłam przetestować jej "grzejność" i wybrałam się w niej na zakupy: przy temperaturze 0 stopni założyłam tylko cieniutką dzianinową bluzeczkę i na nią kurtkę. I wiecie co - było mi w sam raz, mimo wilgoci i wiatru :) Wniosek - kurtka jest wystarczająco ciepła jak dla mnie, przypuszczam że jeszcze lepiej będzie z dzieckiem w chuście, wszak to dodatkowe ogrzewanie:)
Ma kaptur chowany w kołnierzu, łatwo dostępne troczki do regulacji otulenia dziecia siedzącego na plecach, podwójne kieszenie zapinane na suwak, troczki do ściągania dołu kurtki.

Mierzyłam też Suse's kinder, zastanawiałam się czy nie zmienić decyzji, no bo tańsza i taka wielofunkcyjna, o wyglądzie nie wspominając. Ale po dokładnym obejrzeniu i przymiarce stwierdziłam że pozostanę przy FP mimo przaśno-pastewnego designu.
Suse's jest piękna :) I to w zasadzie jedyne co mi się w niej podobało. Ma śliczny, sportowy krój (Rafałowi sie podobała o wiele bardziej niż FP). Ale przy bliższym obejrzeniu sprawiała wrażenie gorzej, mniej solidnie wykonanej, wydawała mi się jakaś taka... delikatniejsza. Łagodnie mówiąc.
Miała tu i ówdzie rzepy (nie cierpię rzepów), w ogóle wydawała sie bardziej skomplikowana. No i składa się z dwóch warstw - polaru i warstwy wierzchniej. Tak, wszyscy uważają to za największą zaletę, ale dla mnie to akurat jest wada (wiem co mówię,dorobiłam się już 3 kurtek outdorowych z wypinanym polarem). Wierzchnia warstwa Suse's była cienka (cieńsza i miększa niż solidny materiał FP), polar grubszy, przy wkładaniu rąk w rękawy polar wyłaził, przy każdym poruszeniu rękami (zakładanie plecaka na przykład) wszystko się przemieszczało, przesuwało, zwijało. Niewygodne. No i nie wiem czy rzeczywiście ta wierzchnia kurteczka jest taka praktyczna np na deszcz czy wiatr, nie sprawiała wrażenia odpornej na warunki atmosferyczne. Tak więc, ku ubolewaniu mojego męża, pozostałam przy pierwotnej decyzji. Nie mogę się doczekać kiedy będę mogła używać nabytku zgodnie z jego przeznaczeniem :D

Tak wygląda panel na dziecia (model z kołnierzem-muszlą:


Widok z tyłu - suwak do wpinania panelu.

Widok z tyłu z zasuniętym suwakiem:


Wnętrze kurtki, troczki do ściągania panelu kiedy jest przypięty z tyłu:

Metalowa klamerka przy kołnierzu, strasznie mi sie podoba :D:

Widok z przodu: