sobota, 29 marca 2014

Wiosna

Błękit nieba, słońce, świeże, ciepłe powietrze :) Zielona trawa, ptaszki pitolą a MakDonald jeszcze przez 8 dni codziennie przed południem daje kawę za darmo :)
Jest miło, żeby tylko dzieciokrzyk dało się jakoś wyłączyć ;)


piątek, 28 marca 2014

Niebo błękitne nade mną...

... smutna padaka we mnie.

Wiosna. Świeci słońce, drzewa zaczynają produkować pierwsze pąki. Zieleni się trawa. Dzieci były w przedszkolu. Innymi słowy - pięknie jest. To znaczy było. Dopóki ich nie odebrałam.

Mateusz został obudzony z drzemki, a on bardzo nie lubi być budzony z drzemki. Drze się potem tak przeraźliwie, że wprowadza w nerwowy dygot wszystkich w promieniu kilkudziesięciu metrów. W sumie się nie dziwię, też na ogół nie lubię być budzona. Może też powinnam zacząć się tak makabrycznie wydzierać, to by nauczyło szanowną rodzinkę, że mój sen jest święty.
Ale, wracając do tematu.
Najpierw poszłam do szkoły (kilometr). Potem, z Zuzi plecakiem na plecach i torbą kolegi Zuzi w ręku, wróciłam (kilometr). Obydwoje gadali do mnie bez przerwy, co mnie dobiło i ledwie się wlokłam.
Odprowadziłam kolegę do jego osiedla. Wracając, musiałam zdjąć płaszcz, bo pot ciekł mi po tyłku i słaniałam się na nogach.
Skierowałam się do przedszkola. Oczywiście, akurat dziś nie miałam ze sobą wózka. Ten jeden raz. I co? I okazało się, że akurat dziś trzeba zabrać torbę z pościelą do prania, dwie teczki wypchane pracami plastycznymi, zapasowe bluzy, których nie zakładają bo jest za ciepło.
Dostałam do ręki torbę i na pół obudzonego Mateusza, który natychmiast zaczął wrzeszczeć. I nie to, że płakał, nie. On KRZYCZAŁ rozdzierająco, prosto w moje ucho.
Udało mi się go ubrać. Kategorycznie odmawiał chodzenia, kładł się i ryczał.
Co było robić? Wzięłam Matju (18 kg) na jedną rękę. W drugiej ręce trzymałam wypchaną torbę i mój płaszcz. Gdzieś do tego ładunku uczepiona była Ania.
Ani nic nie jest w stanie przeszkodzić w komunikacji, więc gadała cały czas. Ja człapałam, objuczona torbą i wyjącym dzieciakiem, a każdy krok był herkulesowym wysiłkiem woli. Strasznie mnie kusiło, żeby zrobić krok w bok, na ruchliwą ulicę i zakończyć w ten sposób moje godne pożałowania i bezsensowne życie.

Musiałam wyglądać tak jak się czułam, bo co jakiś czas ktoś rzucał mi współczujące spojrzenie. Może czasem lekko podbarwione dezaprobatą ("nie radzi sobie") albo satysfakcją ("aaaha, i widzisz, po co ci to było?"). A może to tylko moja wyobraźnia projektowała moje własne rosochate myśli. Nie wiem. Nieważne.

Ważne jest to, że dotarłam do domu. I ważne jest to, że miałam zachomikowane trzy torebki żelków. Wszystkie dzieci dostały żelki i wreszcie zapadla cisza, która trwać będzie, dopóki będą żuć. Mam nadzieję, że długo, to były torebki XXL. Pieprzyć zdrowe żywienie. Jest cisza.
Ale na radowanie się wiosną sił jakoś brak.


Może to również być spowodowane systematycznym wstawaniem przed piątą rano. Mateusz dba o to, żebym się nie wyspała.

czwartek, 27 marca 2014

Logika

Ania była wczoraj w teatrze na balecie "Kopciuszek". Podobno wszystkie dzieciaki były zachwycone. Wiadomo, dużo brokatu, świecidełek oraz fruwające tiulowe spódniczki. Teraz większość małych przedszkolinek chce zostać baletnicami. Ania tańczyła na paluszkach po drodze do domu ;)

Rozmowa (a raczej monolog) zeszła na kwestię dyscypliny podczas wycieczki.

Ania: Bo grupa Cioci Kasi siedziała obok niej i zachowywali sie grzecznie. Bo jakby byli niegrzeczni to ciocia by im dała jakąś karę, więc jak byli grzeczni to nie ich zasługa tylko cioci! A koło nas nie siedziała i my musieliśmy się STARAĆ!
Och jej, nie wiem jak moje biedne dziecko przeżyło taką katorgę. Musiała się STARAĆ zachować jak cywilizowany człowiek. Co za ból ;)


środa, 26 marca 2014

Ja dzisiaj:


Jako, że zajmuję się tekstem związanym z pracą na statkach, w tle gra mi szanta o łysym sterniku:



Szanty obniżają poziom stresu :D Polecam ;)

wtorek, 25 marca 2014

Komunikacja to podstawa

Dziś rano przed wyjściem.

Ania: Auaaaaa, Mateusz mnie szczypieeeeee!!!!!
Ja: Ucieknij mu.
Ania: [ucieka]
Mateusz: Aniaaaa, wlacaj tutaj! Chcem ciem ścipać i uglyznąć!

Jak to miło kiedy dzieci umieją zakomunikować swoje potrzeby :)

poniedziałek, 24 marca 2014

Czytałki

Niestety, okazało się, że Matju jest alergikiem. Jeszcze nie potwierdziłam tego na sto procent, bo wizytę u alergologa mamy dopiero za miesiąc, ale ta masakryczna, swędząca wysypka nie może być niczym innym. Na razie nie mam siły się przejmować. Się zbada, się zrobi testy i się będzie martwić potem.

Tymczasem galopem uciekam od swędzącej rzeczywistości w literaturę.

 Milena Agus - "Póki rekin śpi"

Opowieść o rodzinie, złożona z małych kawałków, lekkich jak, za przeproszeniem, chmara motyli. Czyta się smutno, bo tak naprawdę mowa jest o głodzie uczuć, niemożliwym do zapokojenia. O błędach które popełniamy, usiłując pożreć się nawzajem.

"Moja mama umarła. Mój ojciec odszedł. Moja ciotka przeżyła straszne rozczarowanie i przez jakiś czas nie wstawała z podłogi. Pewien przyjaciel, jeden z tych, na których możesz zawsze liczyć, wyruszył żaglówką w rejs po Morzu Śródziemnym. Mężczyzna, którego kochałam, jest żonaty. Mój dziadek był wspaniałym człowiekiem i umarł na wrzody, których nabawił się w obozie koncentracyjnym. Mój brat gra ciągle na fortepianie i jest tak, jak gdyby go nie było. A w dodatku zbliża się Boże Narodzenie, będziemy przy stole w trójkę i babcia się rozpłacze, ciotka powie „kopa w dupę całemu światu”, a mój brat przysiądzie się tylko na chwilę, żeby coś przełknąć."

Tak pisze narratorka - osiemnastoletnia uczennica, z rzucającym się mocno w oczy deficytem emocjonalnym, uwikłana w sadomasochistyczną seksualną relację z żonatym mężczyzną. W poszukiwaniu miłości.

"Przysięgnij, że nie będziesz chciała związku opartego na uczuciach. Ja na to: - Przysięgam. - To ma być związek zwierzęcy, a nie roślinny. - Związek zwierzęcy. - Dwa psy machające ogonem na swój widok i obwąchujące sobie zady.
- Czy uważasz, że jestem ładna? - pytam go.
- Najładniejsza ze wszystkich tutaj.
- Ale tylko ja tu jestem."

"Siedzę w zamkniętym pokoju z zaryglowanymi drzwiami, a czuję się, jakbym była na dworze. Może to dlatego, że wiem, że jeśli będę przestrzegać jego zaleceń i reguł, nie zostawi mnie. Przysięga, że jeśli pewnego dnia dam radę siąść do stołu i zjeść jego ekskrementy, będzie mnie chciał nawet, gdy będę już stara. Na zawsze."

Bardzo, bardzo smutne. I, niestety, aż za dobrze zrozumiałe.


Doris Lessing - "Piąte dziecko"

Jest sobie pani i pan. Są staroświeccy, tacy... nieprzystosowani. Marzą o wielkim domu, wypełnionym dziećmi. I dążą do celu wytrwale i kosztem innych - za wielki, dwupiętrowy dom płaci jego ojciec. Kolejnymi przychodzącymi na świat dziećmi zajmuje się jej matka (olewając przy tym swoje pozostałe córki). Młoda para, zafiksowana na wizji rodzinnego spełnienia, nie daje się zbić z tropu krytycznym głosom najbliższych. Rozmnażają się i rozmnażają, dzieci jest już czworo i nagle... bum. Piata ciąża. Dziwna. Inna niż pozostałe. Dziecko też jest bardzo, bardzo dziwne. I na ślicznym obrazku zaczynają pojawiać się rysy...

Dawno żadna książka tak mnie nie wkurzyła :) Nie było tam kogo lubić, wszyscy bohaterowie denerwowali mnie tak samo. I bezjajeczny, ciotowaty Mężuś. I roszczeniowa, nadęta poczuciem wyższości Żonka, której się wydaje oczywiste, że za jej prokreacyjne zapędy zapłacą inni, na przykład jej matka, która musi odmówić pomocy innej swojej córce, której urodziło się niepełnosprawne dziecko.
Ale czyta się znakomicie, nasuwa skojarzenia z "Musimy porozmawiać o Kevinie" L Shriver. W głowie pączkują rozmaite niewygodne pytania o macierzyństwo, o więź matki z dzieckiem, o miłość, którą wszyscy chcą postrzegać jako oczywistą, a która wcale oczywista nie jest.

Jestem w trakcie kolejnej książki Mileny Agus - "Ból kamieni". Chodzi o miłość i kamienie nerkowe i za każdym razem jak widzę okładkę z tytułem, odczuwam fantasmagoryczny ból pleców ;).
W kolejce czeka jeszcze jedna książka tejże autorki, tym razem po włosku, ciekawe czy sobie przypomnę jak się czyta w tym języku ;) Od co najmniej siedmiu lat nie próbowałam ;)