sobota, 19 marca 2011

Kołysanka

Moja kołysanka. I jeszcze raz. I jeszcze...

Terapeutyczne szycie - kolejny filcowy wisielec sprzętowy

Kolory w rzeczywistości są bardziej stonowane, na zdjęciu wyszły iście oczotrzepnie, żeby nie powiedzieć inaczej. Mam nadzieję, że majty będą pasować na sprzęt, dla którego są przeznaczone... Zważywszy moje zdolności matematyczne, mam co do tego pewne obawy. Ale zawsze mogę uszyć kolejne. To coś z koralików to miała być jeżynka :)



Dziś rano miałam pierwsze jazdy doszkalające z młodym i niezwykle sympatycznym instruktorem. Domagałam się przećwiczenia tego nieszczęsnego łuku. Pan wyjaśnił mi krótko - "jak prawym lusterkiem mijasz pierwszą tyczkę rób pełny obrót kierownicą, jak ostatnia tyczka będzie w tylnej szybie między zagłówkami, prostuj koła". Jeździłam w tę i z powrotem przez godzinę. Wychodziło za każdym razem... Czemu mnie nikt wcześniej nie oświecił? Wniosek - i mówię to bez żadnych podtekstów - faceci po prostu robią to lepiej...
Mam nadzieję, że nie zdurnieję na egzaminie i następnym razem uda mi się chociaż z placu wyjechać. Bo że zdam, to nie wierzę.
Wewnętrznie zwijam się w kłębek. Nie z powodu egzaminu bynajmniej. Tak w ogóle.

piątek, 18 marca 2011

Dobranoc

Nie mogę sobie odmówić wieczornego demota, bo trafia w samo sedno. Kiedy dzieci wyją o drugiej w nocy, mam wyraz twarzy całkiem podobny do tej tygrysicy... A potem objawia się nagle moja gwałtowność charakteru.

Jestem KOMBOJEM :) ...

... czyli do czego służą nocniki. Żeby nie było tak zupełnie ponuro ;)

"Mamo, popać, jeśtem kombojem, iii-haaaaa!" :)

Tyle razy widziałam ten numer, a i tak za każdym razem muszę się uśmiechnąć :)))




Edit: niezmiennie mnie zadziwia jak ładnie Ania potrafi pozować do zdjęć i jak bardzo to lubi. Śmieje się tak naturalnie. Powinnam się od niej uczyć. Zacznę jak tylko chęć do śmiechu mi wróci na dłużej.

Znikam się

Nie wstałabym z łóżka, gdyby nie dzieci. Nie bardzo mam po co. Znikam się.
Grają mi Róże Europy na przemian z Tarją Turunen. Gitary, potrzebuję dużo dźwięku gitar. Kocham gitary, zwłaszcza teraz.
Kiedy włączam jakikolwiek popowo-dance'owy kawałek natychmiast chce mi się płakać. Szkoda, bo lubię.

Skoro już wstałam, przypomniało mi się, że czas zanieść podania o przyjęcie Ani do przedszkola a Zuzi do szkoły. Obiecałam też Zuzi gumę do żucia a matka powinna dotrzymywać obietnic, prawda? Zwłaszcza, że na ogół niewielki z niej pożytek.
Zazwyczaj staram się sobie nie przyglądać bo nie zachwyca mnie to, co widzę, ale przed wyjściem do ludzi należałoby skontrolować wygląd. Zmusiłam się do spojrzenia w lustro i to, co zobaczyłam, naprawdę mnie zniesmaczyło. Ciemne sińce pod oczami, poszarzała twarz, zapadnięte policzki. Przekrwione oczy. Błędne spojrzenie. Żywy trup. Zaczęłam przypominać człowieka dopiero dzięki cudowi makijażu. Tylko na wyprany z życia wzrok nie mogę nic poradzić.

Przymusowy spacer dobrze mi zrobił, pomijając atak paniki w sklepie.

Na obiad dużo frytek z ketchupem. Wiwat zdrowa żywność.

Wieczór. Niech już będzie wieczór. Proszę. Nie mam siły.




czwartek, 17 marca 2011

Dzień

Wszystko co mam do powiedzenia na temat tego dnia, czego bym nie wymyśliła, oni jak zwykle ujęli to lepiej:


środa, 16 marca 2011

Chcę się fuśtać

Ania szaleje na chuście. Wykorzystuje ją nietypowo, któż by chciał usadzić zadek i po prostu się bujać, tak normalnie i prozaicznie, skoro można się na huśtawce powiesić i udawać samolot...


A tu filmik:

Sny HD3D

Hormony zmieniają sny w bardziej wyraziste, kolorowe, jak film 3D. Ma to swoje dobre i złe strony. Doświadczam akurat tych gorszych.
Na szczęście nie miewam takich koszmarów jak w pierwszej ciąży, kiedy to otwierałam oczy w zamkniętej trumnie i słyszałam łomot ziemi rzucanej na wieko. Moje sny są spokojne, tylko przejmująco smutne. Powtarzają się. Już niemal co noc śnię wielkie, ciche, wyludnione miasto. Pochmurny dzień. Widzę ludzi, których znam, na których mi zależy - wsiadają do samochodu na pustej ulicy, wychodzą z budynków, mijają mnie. Kilka osób, wciąż tych samych. Podchodzę do kogoś, zaczynam mówić, a w odpowiedzi słyszę senne, dochodzące jak zza szyby "muszę iść", "czekają na mnie", "spieszę się". Mój rozmówca odwraca się i oddala powoli, rozglądam się, widzę kogoś innego, podchodzę, krążę, szukam...
Nie ma w tym złości, nerwowości czy strachu, tylko paraliżujący smutek. Apatia. Brak nadziei. Budzę się zapłakana, z duszącym poczuciem straty i nie mogę już zasnąć.
Wtedy w umęczonej głowie otwierają się szeroko drzwi, opatrzone zachęcającym napisem: "Paniko, serdecznie zapraszamy".

Chyba jeszcze gorsze są sny przyjemne. Te, w których wszystko wygląda tak jak powinno. Takie, w których najgłębiej zakopane, niedookreślone marzenia stają się bardziej rzeczywiste niż rzeczywistość. Bardziej odprężające niż jakiekolwiek znane ludzkości używki. Przebudzenie z tego stanu jest jak zderzenie bolidem F1 z betonową ścianą. Mózg ścina się bólem, twarz w poduszkę, stłumić krzyk. Bo nigdy. NIGDY.

PS. Zdjęcie to oczywiście kadr z genialnej "Katedry" T. Bagińskiego.

Młode rośnie.

Słoniątko, 19tc. Jeszcze w miarę swobodnie wchodzę w przedciążowe ubrania, ale wkrótce nieuchronnie przyjdzie czas na wspomaganie się pasem ciążowym (mam już jeden, wypaśnie piękny, we wściekle czerwone kwiaty, które robią nieco krwawe wrażenie. Współgra świetnie z moim nastrojem). A za kilka tygodni przeskok na zawartość szafy dla waleni.
Staram się codziennie ćwiczyć (uwielbiam mój rower no i podobno endorfiny wydzielane podczas aktywności fizycznej pomagają w zwalczaniu stanów depresyjnych, ciekawe kiedy zobaczę jakiś efekt), ale już po półgodzinie oddech zaczyna mi się skracać.




Mam zadanie bojowe na dziś - w przerwach między "mamooo! ciociuuu! mamoooo! ciociuuu" znajdę mężowskie hantle. Czas wzmocnić ręce. Trochę więcej siły nie zaszkodzi; a i w zęby można komuś przyłożyć jak mnie najdzie ochota. A ostatnio nachodzi mnie coraz częściej. Lubię proste rozwiązania. Przynoszą tyle satysfakcji.



wtorek, 15 marca 2011

Chustawka

Ania zażyczyła sobie huśtawki, a wiadomo, że nic się nie sprawdza w tej roli tak dobrze jak chusta. Zawiesiłam im błękitną Nati Grecję (unikat, jedna z dwóch istniejących na świecie :), no musiałam się pochwalić) Zuzia ma nieco dziwną minę, ale to najlepsze zdjęcie, jakie udało mi się uzyskać komórką. Panienki bawią się wyśmienicie.

Free Hug

poniedziałek, 14 marca 2011

Dzierganie terapeutyczne. Nowa fryzura Ani. Obsesja nadal rządzi.

Najpierw o tym, co sprawiło mi dziś niejaką przyjemność - przyszły nowe kolczyki (już nie liczę które ;). Tym razem kalie z białego jadeitu. Bardzo lubię kalie, mają taki szlachetny, cmentarny urok :) Zdjęcie pochodzi z aukcji, kolczyki zrobiła ta pani. Oczywiście, wbrew oczekiwaniom, nie nastąpiło u mnie cudowne ozdrowienie, ale kolczyki są przepiękne tak czy inaczej.


Włosy mojej młodszej córki nie bardzo dawały się już rozczesać, więc zostały nieco skrócone. Mniej więcej o połowę. Niezbyt równo nam to wyszło, ale Młoda i tak jest urocza. Co widać na zdjęciach. Howgh.




Znowu wyprodukowałam skarpetę na coś, chyba tym razem będzie pasować najbardziej na aparat fotograficzny. Włóczka to mieszanka bladozielonego akrylu i szarego lnu, brzeg wykończony czerwonym filcem, na wierzchu naszyte trzy lampworkowe papryczki. Na pętelce z filcu siedzi lampworkowa biedrona. Idzie mi coraz szybciej, kiedy tylko udaje mi się skupić na tyle, żeby o niczym innym nie myśleć.




A tutaj kolejna skarpeta, prezent, pojedzie bardzo daleko. :)


Sama się sobie dziwię. Że jeszcze chodzę. Jestem tak przeraźliwie zmęczona, że działam jak robot. Przez to czasem robię rzeczy idiotyczne - dziś schowałam komórkę do zamrażalnika, z którego sekundę wcześniej wyciągałam składniki obiadu. Miałam telefon w ręku i po prostu dokonałam wymiany - kurzy biust out, telefon in. Dobrze, że chwilę potem znalazłam go drogą dedukcji... I nie próbowałam usmażyć w panierce ;)
W moim mózgu brakuje guzika "nie myśleć". Bezmyślna = spokojna. Niestety, te chwile są rzadkie.

Brak


Miłego dnia wszystkim. Mięśnie twarzy stężały mi już w risus sardonicus, więc uśmiecham się radośnie i sympatycznie.

niedziela, 13 marca 2011

Boli

Źle mi. Tak źle, że brakuje słów. Żywy preparat pana von Hagensa, obdarty ze skóry, z nerwami na wierzchu. Oskórowany jak królik i pozostawiony, żeby sam sobie radził. Musisz, powinnaś, nie możesz... niekończąca się litania porad i nakazów. Nikt nie widzi łez, nikt nie słyszy krzyku. Eksponat w szklanej gablotce. W bezpiecznej odległości.

Terapeutyczne szycie - wyjściowe wdzianko dla iPoda

Grajek posiada już ciepłe majty, czas było uszyć mu coś wyjściowego. W ramach terapii złapałam dwa kawałki filcu i stworzyłam nosiłkę. Zajęło mi to jakąś godzinkę, odliczając przerwy na ataki histerii.
W środku pomarańczowy filc, na zewnątrz niebieski. Na wierzchu koraliki szklane, nie chciało mi się wymyślać jakichś specjalnych wzorków, więc naszyłam je w bliżej nieokreślonym kształcie, zresztą nie o kształt mi chodziło tylko o kolory, bo wyjątkowo dobrze pasują IMO.





Przy okazji powstała też poszewka na komórkę, jako odpad produkcyjny - po uszyciu pierwszej wersji pokrowca okazało się, że jak zwykle nawaliłam z obliczeniami i grajka należałoby odchudzić o jakieś 2 cm, żeby się zmieścił. Jednakowoż na komórkę pasuje idealnie, więc nie będę marudzić.




Na razie chyba wyczerpały mi się mentalne baterie i nic więcej nie stworzę. Zwinę się w kulkę i będę trwać.