sobota, 1 września 2012

Jakiś potwór tu nadchodzi


Zazwyczaj nie przejmuję się dziecięcymi chorobami. Dzieci chorują i już - zaakceptowanie tego prostego faktu oszczędza mi nadmiernych frustracji. Co najwyżej mogę się zirytować na zaburzony plan dnia, niewyspanie i grymasy przy połykaniu leków.
Tym razem jest jakoś inaczej. Mateo od wczoraj miał gorączkę, z godziny na godzinę coraz wyższą. Żadnych innych objawów. Leki przeciwgorączkowe pomagają na bardzo krótko. Wieczorem zasnął  po sporej dawce Nurofenu i Paracetamolu. Spał kiepsko i obudził się o drugiej, rozpalony jak piecyk. Zaaplikowałam kolejne dawki leków, ale ku mojemu zaniepokojeniu, zdawały się nie działać... Dopiero po 45 minutach, kiedy ręce mdlały mi już od noszenia, Mały zrobił się nieco chłodniejszy i zasnął.
Poranna pobudka rodem z horroru - leki po dwóch godzinach przestały działać, gorączka skoczyła, Mateo ze szklistym spojrzeniem, lejący się przez ręce, uderzył w przeraźliwy płacz
Każda matka zna ten dźwięk. Brzmi zupełnie inaczej niż marudzenie ze zmęczenia czy zły humor. Ostry, rozpaczliwy krzyk bólu, żałosna skarga, wołanie o ratunek. Nie do opisania jest poczucie bezradności i opuszczenia, kiedy tulisz rozpalone, sine od krzyku malutkie dziecko i nie masz pojęcia co się dzieje i jak mu pomóc.
Kołysałam go i płakaliśmy sobie razem.
A to przecież nic groźnego. Może trzydniówka, może zęby, zakażenie dróg moczowych, gardło, albo zapalenie ucha... Nie mogłam się opędzić od myśli o mamach dzieciaków, które sa NAPRAWDĘ chore. Tych mamach, które spędzają tygodnie albo i miesiące w obskurnych szpitalach, śpiąc na siedząco na koślawym krześle przy łóżku cierpiącego malucha, przeganiane i lekceważone przez jasnie wielmożny personel medyczny. Słyszałam tyle mrożących krew w żyłach historii, które nie dają mi spokoju.

Wymęczony Mati zdrzemnął się na tacie:



Update wieczorny - lekarz obejrzał Młodego i wychodzi na to, że Matju jest całkiem zdrowy, oprócz tego, że ma gorączkę 40 stopni. O_O
Jutro albo pojutrze jedziemy zrobić mu badania. Trzeba przetrwać tzw. międzyczas, kiedy Mat jest coraz słabszy, w coraz gorszym humorze a ja czuję się coraz bardziej bezradna.
Nie spaliśmy zbyt wiele, skutkiem czego łapią mnie co i rusz krwotoki z nosa,a dzisiejsza noc nie zapowiada się lepiej, niestety.
I strasznie się martwię.

piątek, 31 sierpnia 2012

Dzieje się coś, niewiele, nic

Nie mam siły pisać, więc tylko pokażę.

Dobrze mieć starszą siostrę. Pobawi się, zaopiekuje, obiadem podzieli.


Mamo, zobacz co zrobiłem, idź...


... po śladach...

O, tutaj! Patrz, jakie fajne! Pomogłem ci, prawda?


Mamusiu, jestem kotkiem!


Ile wytrzyma kot? Powiem Wam, że dość dużo. Wkurzył się dopiero, kiedy Matju zaczął grzebać mu w misce z chrupkami. Ale miętosić się dał zupełnie spokojnie.


W użyciu były kredki do malowania ubrań.
To dzieło Ani:


A to Zuzi:


Mama też wyżywa się twórczo. Tutaj stworzyła domową granolę (kilogram zniknął w ciągu 3 dni, a wszystkim członkom rodziny przybyło zapewne co najmniej po kilogramie w biodrach)


A tutaj Baby Cthulhu, który miał już swoje wejście na fejsbuku. Zuzia go zawłaszczyła, ułożyła w swoim łóżku pod kołderką i Baby Cthulhu "pomaga jej w spaniu". Następnego mam na warsztacie.


Post bez muzyki jest nieważny, więc proszę bardzo: