sobota, 11 maja 2013

Komunia

Chrzestna córka mojego Męża dziś miała pierwszą komunię. Dostaliśmy zaproszenie całorodzinne, ale, na całe szczęście, udało się zakontraktować Babcię do opieki nad Matju. Wizja dwugodzinnej Mszy i kilkugodzinnego przyjęcia w towarzystwie Młodego przyprawiała mnie o rozstrój nerwowy.

Stanęłam przed klasycznym problemem "nie mam co na siebie włożyć". 7 kilo temu miałam szeroki wybór odzieży na każdą okazję. Wybór drastycznie się zawęża, w miarę poszerzania mojego obwodu w talii. Dieta ach dieta, koniec z hurtem, czas na detal. Ale to od jutra, dzisiaj jeszcze świętujemy ;)
Wyciągnęłam nawet zakurzone kosmetyki i wykonałam makijaż, uzyskując przyjemny dla oka efekt "upiora w operze". Poniżej kokieteryjnie zamieszczam udane zdjęcie, na które założyłam filtr, żeby ów sympatyczny efekt zniwelować. Szkoda, że nie mam takich możliwości w świecie rzeczywistym.



Do kościoła zabraliśmy tylko Zuzię. Podobna przyjemność czeka ją w przyszłym roku, więc chcieliśmy, żeby się dobrze przyjrzała.


Mamooo, a kiedy koniec? Mamooo, nudzi mi się. Mamooo, możemy juz iść? Mamooo, kiedy idziemy? Mamooo, chcę wejść do środka. Mamooo, chcę wyjść na zewnątrz. Mamoooo, zimno mi.
Odcierpiałyśmy stosowną ilość czasu, pojechaliśmy do domu po Anię i ubrania stosowniejsze do pogody, nastepnie udaliśmy się w kierunku Marek, gdzie miało się odbyć przyjęcie.
Ania po drodze padła, a Zuzia była blisko.


Impreza była udana = zjadłam nieprzyzwoicie dużo oraz odbyłam kilka przemiłych konwersacji z rodzicami Głównej Bohaterki. Rzadko się spotykamy, chociaż mieszkamy w odległości 10 minut piechotą ;) A szkoda :)
Przy okazji zaobserwowałam dramatyczną różnicę w jakości życia - bez Matju było bosko. Dziewczynki siedziały grzecznie przy stole, zachowywały się porządnie, były uprzejme, jadły w sposób cywilizowany. Kiedy się najadły, poszły się bawić, nie wymagając nadzoru. Mogłam siedzieć przy stole, pić kawę za kawą,  rozmawiać, jeść i miałam święty spokój. Nikt na mnie nie wisiał, nie musiałam nikogo ganiać, ściągać ze stołu, odciągać od stołu, uciszać, powstrzymywać od dewastacji lokalu... Czułam się jak człowiek. Choć przez kilka godzin.

Powrót do rzeczywistości nie jest przyjemny. Zupełnie nie.

piątek, 10 maja 2013

Piatek, weekendu początek

Jestem matką, więc weekend mi wisi i powiewa, zasuwam tak samo świątek piątek czy niedziela, ale piątkowy wieczór zwykle oznacza dla mnie cztery godziny z dala od rodziny. Czas błogosławiony, tylko dla mnie, wypełniony mną po brzegi. Bezwstydna celebracja ego.

Wracałam do domu i zbierało się na burzę. Minął najgorszy skwar, powietrze pachniało deszczem. Niebo od   zachodu robiło się szarogranatowe. Pięknie komponowało się ze śpiewającą mi w słuchawkach Tori Amos.

"Baker Baker
Baking a cake
Make me a day
Make me whole again"

Świtem bladym, białym ranem

Ssak budzi się po czwartej. Kręci się, wierci, kopie, szczypie, drapie i popłakuje. Kotłujemy się w pościeli do piątej. Ssak nie wytrzymuje i wypełza z łóżka, każe się posadzić w fotelu i włączyć baj. O tej porze nie będę się z nim kłócić. Sadzam, włączam i galopem wracam do sypialni, żeby chociaż na chwilę przymknąć zapuchnięte oczy.
Młody gada do telewizora, coś przestawia, czymś rzuca i stuka, mam tylko nadzieję, że to nie mój laptop... Nagle słyszę klapklapklap tłustych stópek na kafelkach a potem brzdęk!. Mamrocząc osz kurważeszmać na oślep biegnę sprawdzić co się stało. W korytarzu stoi Matju, wpatrując się z zaciekawieniem w szczątki szklanki, rozpryśnięte po podłodze. Podnosi główkę i, przejęty, pokazuje szkło, wzbogacając gest komentarzem: ojeej ojejejjj!. Tłumię w sobie chęć okazania mu wszystkich negatywnych uczuć, które aktualnie buzują w mym niedospanym wnętrzu. Biorę za fraki, wstawiam do kojca i, klnąc na czym świat stoi, zabieram się za sprzątanie. Na odsiecz przybywa półprzytomny Mąż, który bohatersko opuścił łóżko, bo widać uznał, że zignorowanie latających w powietrzu kurewwaszychmaci i japierdolów może być źle odczytane przez wkurzoną małżonkę.
Zmiatam szkło, Mąż łapie za odkurzacz. Szum odkurzacza budzi dziewczynki. W salonie Matju zaczyna pokrzykiwać w kojcu. Ania domaga się kanapki z dżemem, a najlepiej gofrów. Zuzia pyta czy pamiętam jak tańczyła Gangnam style bo ona już umie tak jak koleżanka z klasy i popatrz mamo jak tańczę, a mogę dostać lizaka do szkoły? Matju krzyczy coraz głośniej. Ania usiłuje wynegocjować chociaż naleśniki, skoro na gofry nie ma szans. W końcu godzi się na kanapkę z dżemem i płatki z mlekiem. Matju krzyczy, Zuzia tańczy i śpiewa, na podłodze pobłyskują resztki szkła, w które, oczywiście, natychmiast wchodzę.
Staję na środku korytarza, rozglądam się wokół ze zgrozą w oczach i myślę sobie, że wystarczyłby niewielki upgrade i nasze mieszkanie o poranku mogłoby spokojnie służyć za scenografię do ekranizacji "Piekła" Dantego.
Chaos, burdel i nieustający krzyk.
Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy wchodzicie.

;)


Podkład muzyczny na dziś i na zawsze :)

czwartek, 9 maja 2013

Dzień Matki się zbliża


U nas 26 maja, w USA i Kanadzie w drugą niedzielę maja (co zdaje mi się bardziej roztropnym rozwiązaniem). Czas laurek rysowanych na kolanie, naszyjników z makaronu i ogólnej promiennej oraz lukrowanej szczęśliwości.

Jakie to szczęście, że są i ludzie, którzy nie owijają w bawełnę ;) Oto co znalazlam w sieci:

"Ten things I really F’ing want for Mother’s Day

1. I don’t want to wipe a single ass all day. I think all kids should have to hold their poop in on Mother’s Day. Now that would make it special.

2. I want brunch. But not with the whole frigging family. I want brunch with my other mommy friends. See ya, rugrats. Mommy’s coming back drunk on laughter and bloody marys.

3. I want to sleep in. But not with my hooligans shouting “MOMMYYYYYY!!!” at the top of their lungs and ramming one of those giant cannon thingies into the door to bust inside. To all the hubbies reading this: when the rugrats wake up, take them outside immediately. Not downstairs. OUTSIDE. That’s right, scoop them up in a football hold and rush them out the door. I’m F’ing serious. Change their diapers and their clothes on the front lawn if you have to. Just don’t let them wake my ass up.

4. I want a card. But not a stupid Hallmark card. I want one of those awesome homemade ones made with macaroni. Only I want the macaroni cooked and poured into a bowl and covered with a delicious cream sauce and paired with a giant bottle of red wine.

5. Jewelry jewelry jewelry. Unless it’s one of those stupid necklaces made with cheap plastic beads. None of that shit. Unless Tiffany’s is suddenly selling overpriced plastic bead necklaces. That can be returned for money. Because I don’t want to exchange it and the only thing I can afford is a stupid ass pen or keychain.

6. I want you to cook breakfast for me. In someone else’s kitchen.

7. I want to pee and poop alone. I will prepare for the day by downing a tanker truck full of liquid and eating ridiculous amounts of fiber.

8. I want chocolate. But not just any ole chocolate. I want the kind that someone has taken a fat Sharpie to and blacked out the F’ing calorie section.

9. I want a good present. Like one I’ll really like. It’s not the thought that counts. It’s MY thought that counts. And my thought should not be WTF?

10. I want ten “Leave me the fuck alone” coupons with no expiration date."

Oryginalny post TUTAJ.

Podpisuję się rękami i nogami oraz każdą inną częścią ciała ;)


O, i jeszcze jeden post w podobnym tonie :D
Jak dobrze wiedzieć, że ktoś, gdzieś, mnie rozumie!

środa, 8 maja 2013

Ania powiedziała...

"Mamuniu, tam są takie małe białe kwiatuski co kłują!  I wsadziłam tam ląckę i one mają takie kłujki do kłunia!"

Wstaje rano i oznajmia:
"Nie miałam dziś zadnego sena."

Albo:
"Dziś nie będzie doblego dzienia."

Albo:
"Jak zacholuję to umalnę, ja nie chcę umalnąć!"

Tata zapytał, czy Ania chce na kolację bułkę z kotletem czyli hamburgera. Ania zamyśliła się i powiedziała, że chce, ale jak w bułce jest kotlet, to się nazywa nie HAMBURDEL tylko  KOTBURDEL.


A w radiu grali smęty od samego rana, poniższy smęt rozmiękczył mnie kompletnie, chyba nawet dosłownie bo coś mi oczy przeciekają ;) i zdaje się nie będę miała dziś dobrego dzienia ;)



Zdecydowanie muszę wymóc na Małżonku zmianę porannej stacji radiowej z rockowej na RMF MAX.

wtorek, 7 maja 2013

Jak się bawi prawie dwulatek ;)

Drogie zabawki? Książeczki? Kolorowanki? A skądże. 

Wystarczy pudełko:


Kubek wody i tarta bułka po kotletach (robiłam obiad i zależało mi na tym, żeby go unieruchomić na parę minut).


Potem już z własnej inicjatywy dobrał się do chili.


Przez chwilkę był cicho. Sprawdziłam.
Wybierał kubeczkiem wodę z sedesu.


I przelewał do wiaderka.
Wydaje mi się, że nie popijał, ale pewności nie mam ;)


Matju jest ciągle zajęty. Ma naturę badacza. Jest dociekliwy, nieustępliwy i niczego się nie brzydzi ;)

Dzieciątka są urocze, czyż nie? ;)

Aktualnie udało mi się go uziemić - zdjął koszulkę i świecąc gołym brzuchem siedzi przed tv i ogląda mecz hokeja (nie wiem czemu, skacząc po kanałach wpadłam na jakąs powtórkę jakiegoś meczu i strasznie mu się spodobało). Je przy tym szóstego kotleta mielonego. Tylko piwa brakuje ;) Kiedy czegoś potrzebuje, głośno mnie woła i oczekuje obsługi. Stuprocentowy mężczyzna :D W sumie to nie wiem z czego ja się tak cieszę :DD

Zostałam bohaterką komiksu :P

Komiks autorstwa Najlepszej Przyjaciółki, via Bitstrips ;)

hehe :P




poniedziałek, 6 maja 2013

Biurwokracja

Trzy bite godziny w urzędzie dzielnicy (to i tak szybko i sprawnie). Zmiana adresu zameldowania = nowe dowody, nowe prawa jazdy, nowe dowody rejestracyjne samochodów. Opłata za wydanie nowego prawa jazdy - sto złotych od osoby. Jupi!
Godzinka wypełniania druczków. Jedna pani miła, druga pani - klasyczna biurwa pospolita. System komputerowy nie działa. Proszę dzwonić, może jutro bedzie działał. Może. Jak włączą.

Zdjęcia potrzebne. Na szczęście w pobliżu fotograf. Pstryk! O matko... Jeszcze raz. Pstryk! Ojej... No, niech pani popatrzy bardziej w tę stronę i nie zamyka oczu. Po trzecim pstryku udało się uzyskać coś, co można ewentualnie wstawić do dokumentu. Ale w życiu nikomu nie pokażę ;) Fuj. Nie lubię swojej twarzy :(  Dajcie mi takiego fotoszopa, żeby go można było cały czas na twarzy mieć.

Kluś zasypia w pouchu na maminym biodrze. Mamine biodro po półgodzinie nadaje się na rehabilitację. Na szczęście juz można wracać. Wprawdzie urząd tak dokładnie zagospodarował nam czas, że nie zdążyliśmy zrobić zakupów, ale za to, w drodze powrotnej, zażądałam big maca.


Za miesiąc odbiór dokumentów. Chyba mam alergię na urzędy państwowe, bo na samą myśl dostaję wysypki.

Na poprawę humoru :D Oglądam i płaczę. Aj lofff Justin  :D

niedziela, 5 maja 2013

Słoneczne popołudnie

Wreszcie trochę słońca. Można było wyjść z domu. 
Matju biegał po trawniku między blokami.


Potem odkrył plac zabaw.


Mama mogła posiedzieć na ławeczce.


Młody grzebał się w piachu z pasją i entuzjazmem.


Dołączyły siostry.



I wsparcie logistyczne ;)

Matt eksplorował okolicę. Zaczęła mu się przypalać łysoblond główka, więc trzeba było przekonać go do chustki.


Tata służył za środek transportu.


Potem Matju przesiadł się do samochodu.


A przygodę zakończył na trampolinie (tak, wiem, to batut a nie trampolina, ale wszyscy tak na to mówią ;) )


Teoretycznie, po tak intensywnym popołudniu, powinien lepiej spać. Praktycznie pewnie będzie tak, że rodzice padną, siostry padną a na placu boju pozostanie do dwudziestej drugiej energiczny Klusek.

Prawda