niedziela, 27 grudnia 2009

Nocne łowy

Nasza wieczerza wigilijna zakończyła się późno. Obżarta byłam (moją dietę szlag trafił, muszę zaczynać od początku, dietetyczka załamie nade mną ręcę :( ), no i podekscytowana niecodziennym wydarzeniem to i zasnąć nie mogłam. Kręciłam się i wierciłam, ale dopiero koło 23.00 udało mi się zapaść w płytki, niespokojny sen. Nagle drzwi sypialni otworzyły się i stanął w nich mąż, mówiąc dobitnym i przejętym półgłosem "chodź tu szybko!!!!". Nie wiedzieć czemu od razu pomyślałam, że coś złego się stało z Zuzią (o Ankę byłam spokojna bo chrapała obok mnie). Ciśnienie podniosło mi się gwałtownie, zaczęłam się trząść, zerwałam się z złóżka ale ugięły się pode mną kolana... Przerażona wytoczyłam się do przedpokoju, zdrętwiałymi ze strachu wargami usiłując wydusić z siebie pytanie "co się stało?" (oczami duszy widziałam barwne obrazy - moje dziecko w kałuży krwi nie wiadomo skąd, moje dziecko nie oddycha, może zwymiotowała przez sen i się zadławiła, o mój Boże o Jezu...)
Trwało to wszystko ułamki sekund, ale prawie mnie ścięło z nóg, zanim dowiedziałam się że z Zuzą wszystko OK i nie o dziecinke tu chodzi tylko o MYSZ... W kuchni na blacie buszowała sobie mała szara myszka :)
Myślałam, że się przewrócę :)
Jak tylko doszłam do siebie, przystąpiliśmy do polowania na nieproszonego gościa. Zaczaiłam się na mysz z plastikową miską w ręku, a małżonek stopniowo odcinał jej drogę ucieczki za pomocą deski do krojenia. Mysz była diablo szybka, ale udało się nam ją zastopować, kiedy wpadła do zlewu. Chcialiśmy ją humanitarnie wyrzucić na dwór, bo wygladała całkiem niewinnie i sympatycznie, ale niestety, podczas operacji mającej na celu odwrócenie miski i zabezpieczenie jej od góry deską do krojenia, mysz podjęła próbę ucieczki i, ten tego... straciła życie. Bardzo mi było przykro, to było zupełnie niechcący.
Po tych cięzkich przejściach już kompletnie nie mogłam zasnąć :)
I tak sobie myślałam - może trzeba było zaczekac do północy i z nią pogadać, może by sama sobie poszła? ;)