Trwało to wszystko ułamki sekund, ale prawie mnie ścięło z nóg, zanim dowiedziałam się że z Zuzą wszystko OK i nie o dziecinke tu chodzi tylko o MYSZ... W kuchni na blacie buszowała sobie mała szara myszka :)
Myślałam, że się przewrócę :)
Jak tylko doszłam do siebie, przystąpiliśmy do polowania na nieproszonego gościa. Zaczaiłam się na mysz z plastikową miską w ręku, a małżonek stopniowo odcinał jej drogę ucieczki za pomocą deski do krojenia. Mysz była diablo szybka, ale udało się nam ją zastopować, kiedy wpadła do zlewu. Chcialiśmy ją humanitarnie wyrzucić na dwór, bo wygladała całkiem niewinnie i sympatycznie, ale niestety, podczas operacji mającej na celu odwrócenie miski i zabezpieczenie jej od góry deską do krojenia, mysz podjęła próbę ucieczki i, ten tego... straciła życie. Bardzo mi było przykro, to było zupełnie niechcący.
Po tych cięzkich przejściach już kompletnie nie mogłam zasnąć :)
I tak sobie myślałam - może trzeba było zaczekac do północy i z nią pogadać, może by sama sobie poszła? ;)