Sytuacja pierwsza. Wczesne popołudnie.
Sprowadziłam Anię ze szkolnych zajęć do domu. Wchodzimy. Ania zeznaje, że nie zjadła Danonka, którego dostała w ramach drugiego śniadania.
Ja: To włóż go do szafy.
Ania [najwyraźniej uznaje, że nie należy kwestionować poleceń matki wariatki, więc patrzy na mnie uważnie i całkiem serio pyta]: Do której?
Ja [coś mi się bardzo nie zgadza, dociera do mnie, że chyba nie przekazałam tego komunikatu, o który mi chodziło, więc myślę z całej siły]: Tam... No tam... Tam gdzie zimno.
Ania [wciąż patrzy na mnie uważnie]: Aaaa... yyyy... chodzi ci o lodówkę?
Ja [bingo, eureka, stała się jasność]: Tak! Tak! Do lodówki!
Ania:...
Sytuacja druga. Dopiero co.
Wychodzę spod prysznica, staję przed lustrem. Biorę krem do twarzy, starannie smaruję twarz i okolice oczu,
Czuję się dziwnie.
Oczy zaczynają mnie szczypać i przestaję widzieć.
Bardzo dokładnie posmarowałam się pastą do zębów.
OMG.