No proszę. Choruję na to.
Jestem samotna, ale nigdy sama. Budzi mnie szarpanie, jestem ciągnięta, przesuwana, popychana, deptana. Nie wolno się bronić, bo nazwą mnie potworem, co z ciebie za matka, co z ciebie za człowiek. Idź do kościoła to ci głupie myśli wywietrzeją z głowy. Ciesz się, że dzieci masz zdrowe. Ty jestes nieważna, twoje życie już się skończyło, waruj i służ, jak twoja matka, babka i pokolenia niewolnic przed nimi. Na twoje własne życzenie, pamiętasz? Jak sobie pościelesz tak się wyśpisz. Co z tobą nie tak, wariatko? Jesteś beznadziejna. Obiad wreszcie zrób.
A co podać na obiad, najmilsi? Może to? :
Edit: dorzucam cycat z "The Bell Jar", na który właśnie się natknęłam i który tak tu pasuje, że aż gorzko śmiechłam.
"And I knew that in spite of all the roses and kisses and restaurant dinners a man showered on a woman before he married her, what he secretly wanted when the wedding service ended was for her to flatten out underneath his feet like Mrs. Willard's kitchen mat...I also remembered Buddy Willard saying in a sinister, knowing way that after I had children I would feel differently, I wouldn't want to write poems any more. So I began to think maybe it was true that when you were married and had children it was like being brainwashed, and afterward you went about numb as a slave in some private, totalitarian state.”
― Sylvia Plath, The Bell Jar