sobota, 24 grudnia 2016

Spokojności

Matju dowiedział się prawdy o Świętym Mikołaju. Ale nie tej, że Święty Mikołaj w wersji z Coca Coli nie istnieje a prezenty przynoszą rodzice, bo to jakimś cudem już wie.
Dowiedział się natomiast kim był prawdziwy Święty Mikołaj, biskup miasta Myra. Przy nakładaniu dziecięciu oświaty kagańca wsparłam się grecką ikoną Św. Mikołaja, wiszącą u nas na ścianie.
Młody był bardzo zainteresowany i natychmiast pobiegł zrelacjonować siostrom czego się nauczył.
"Ania, Ania, wiesz co, prawdziwy Święty Mikołaj nie miał worka z prezentami tylko księgę! Naprawdę! I nie miał białej brody, miał szarą. I brzucha nie miał. I nie miał czapki z pomponem, ale za to na głowie miał are... aule... areu... AURORĘ."

Niech Święty Mikołaj z aurorą na głowie przyniesie wszystkim dużo prezentów. Niech te Święta będą spokojne, karp niezbyt ościsty, a rozmowy przy stole wolne od polityki. Niech w świecie, w którym coraz bardziej strach otwierać oczy, chociaż przez chwilę będzie dobrze. Wesołych Świąt :)



czwartek, 8 grudnia 2016

Szkolne projekty

Moje dzieci mają niezbyt rozsądny zwyczaj zgłaszać się na ślepo do różnych szkolnych zadań, nie kojarząc zupełnie, że wiąże się to z jakimiś zobowiązaniami i terminami.

Niedawno dostałam wiadomość od wychowawczyni Najstarszej, że "dziewczynki, które zgłosiły się do robienia gazetki mają na to jeszcze dwa dni". Nie sprecyzowała które dziewczynki, ale coś mnie tknęło. Poszłam do pokoju Najstarszej i ściągnęłam jej słuchawki z uszu.
- No coooo? - zapytała, z niechęcią odrywając wzrok od filmiku na którym youtuber Enzzi gmerał w straszliwej, topornej pikselozie, znanej i lubianej wśród młodzieży pod nazwą "Minecraft".
- Córko, czy zgłaszałaś się do gazetki szkolnej?
- Nooo taaaak... - odpowiedziała niepewnie.
- A wiesz, że masz na to jeszcze tylko dwa dni?
- Nooo wieeem. Oj tam, coś się wymyśli - skwitowała i zrobiła ruch jakby chciała z powrotem założyć słuchawki.
- OJ NIE. - byłam nieustępliwa. - Na jaki temat ma być gazetka?
- Rok jakiśtam.
- CO?
- Rok jakiśtam... nie pamiętam.
Opadły mi ręce. - A może M wie? (M to sąsiadka i najlepsza przyjaciółka). - Razem się zgłosiłyście?
- Tak.
- No to na co czekasz? Idź i się dowiedz!

Puka do drzwi M. M otwiera.
- Cześć, pamiętasz może jaki ma być temat tej gazetki?
M myśli. Rozjaśnia się w uśmiechu - pamięta! Z dumą ogłasza:
- Rok jakiśtam!
Opadły mi ręce, nogi i inne części ciała. Po kilku smsach do wychowawczyni okazało się że chodzi o "Rok szekspirowski". Dziewczynki zgłosiły się do gazetki o roku szekspirowskim nie mając pojęcia co to takiego i kim Szekspir w ogóle był (co się dziwić, jutuber Enzzi jeszcze nie zrobił o tym filmiku). Przeprowadziliśmy szybkie konsultacje z rodzicami M, poszukałam tego i owego w necie, oni takoż i kryzys został zażegnany. Myślałam, że mam spokój. Ha ha.

Dziś wieczór, w porze kolacji Średnia robiła co mogła, żeby zejść mi z drogi (przyniosła uwagę w dzienniczku i trafił mnie szlag z przytupem). Jednak presja czasu okazała się silniejsza niż atawistyczny lęk przed gniewem rodzicielki, więc w końcu Średnia zagaiła dyplomatycznie:
- Mamooo, pamiętasz o tym stroiku?
Zrobiło mi się słabo. - Jakim stroiku?
- No tym na konkurs. To na jutro.
Zrobiło mi się bardziej słabo. - JAKIM ZNOWU STROIKU?!
- No, na Gwiazdkę. Do konkursu. Jutro.
W tym momencie z moich ust padły słowa, które z duchem Bożego Narodzenia miały niewiele wspólnego. 
Nie wiem czemu tego wszystkiego nie olałam, może dlatego że na ogół nie przejmuję sie bardzo edukacją mojego potomstwa i użarło mnie poczucie winy. A łatwiej zrobić jednorazowego crafta niż siedzieć z dzieckiem godzinami i wkuwać słówka albo odpytywać z ortografii... Poczucie winy zapcha się stroikiem i da mi żyć na jakis czas ;) 
Pinterest dopomógł i wykonałyśmy gwiazdkę z rolek po papierze toaletowym. Wreszcie się przydał miniaturowy pistolet do kleju, który przywlokłam dawno temu z Kanady bo "kiedyś się przyda". 


Nie miałam na podorędziu brokatu, więc opsikałam gwiazdkę klejem w sprayu i wytarzałam w perłowych sypkich cieniach do powiek Yves Rocher. Słabo je widać na zdjęciu, ale dają trochę koloru i trochę błyszczą.


Sąsiadka poratowała nas gałązką świerku i trzema szyszkami (niechże jej bedą dzięki i chwała). Jeszcze trochę kleju i efekt końcowy:


Nie liczę na nagrodę główną, ale czuję się spełniona artystycznie oraz rodzicielsko. 
Myślę (tfu tfu), że na razie chyba mam spokój... ;)

Zwolnij

Misja: dowlec Młodego do przedszkola i wrócić na czas, żeby zdążyć odprowadzić Młodą do szkoły.
Start.

- Synku, chodź. Idziemy do przedszkola. [Synek skacze po chodniku, rozgniatając śniegowe bryły.]
- Synku, chodź. Teraz idziemy. [Synek wspina się na oblodzony murek, zjeżdża i wspina się ponownie.]
- Synku, chodź. [Synek biega w kółko, wydając bojowe okrzyki.]
- Synku, no już, chodź, spieszymy się. [Synek rozsypuje śnieg na kamieniach.]
- Synu, chodź, naprawdę się spieszę, muszę potem zdążyć do szkoły. [Synek metodycznie kruszy lód na kałużach. Wszystkich napotkanych.]
- Ruchy, spieszymy się, idziemy! [Synek liczy wszystkie słupki przy chodniku i zgarnia z nich śnieg.]
Ciągnę go za rękę: - Idziemy!
Nie reaguje, tylko wyrywa mi się i z przejęciem zaczyna rozkopywać kupkę zamarzniętego śniegu pod płotem, gadając przy tym do siebie.

- MÓWIĘ DO CIEBIE, IDZIESZ WRESZCIE CZY NIE, %^&%*(@@$, NIE MAMY CZASU NA ZABAWY!

- Buuuu, mamaaaaa, czemu zawsze jesteś na mnie złaaaaa.

 W ferworze i codziennym pośpiechu zdarza mi się tęsknić za czasem kiedy Młody miał postać niedużego kokonu, który mogłam wpakować w nosidło i bez większych kłopotów, szybko i efektywnie przetransportować z punktu A do punktu B. Nostalgia jednak od razu mija na wspomnienie sygnałów dźwiękowych, wydawanych przez ów kokon szczególnie w nocy. 
W tej perspektywie, żółwi spacer do przedszkola staje się właściwie całkiem przyjemną opcją ;) ZEN-on.

środa, 30 listopada 2016

Oto ma wycieczka...

... do wesołego miasteczka, za rogiem czeka na mnie śmiechu beczka..." że tak pojadę słowami tytanów hiphopu. Śmiechu beczka, zaprawdę powiadam wam.

Co tydzień, o 18.00 Ania i Matju mają zajęcia logopedyczne, na które trzeba ich odtransportować do mieszkania Cioci Logopedii. Ciocia Logopedia mieszka na Bródnie, 8 przystanków autobusem i 800m marszu od nas. Każda podróż to seria niezapomnianych doznań natury socjologicznej, estetycznej i psychologicznej.

Kiedy już uda mi się przywlec Matju z przedszkola a Anię ze szkoły na czas, nakarmić, odsikać, zapakować teczki z materiałami do zajęć, butelkę z wodą i zapas jedzenia (jeśli nie dostaną jeść w ciągu tych dwóch godzin to niechybnie umrą z głodu, co podkreślają dobitnie w każdy Dzień Logopedyczny), gdy uda mi się oderwać oboje od tableta z grą, zmusić do obleczenia się w warstwy zimowej odzieży i namówic do wyjścia,
udajemy się na przystanek.

Gdy już uda mi się powstrzymać Matju od wyskoczenia na jezdnię prosto pod pędzące samochody, uświadomić Ani, że wykrzykiwanie na głos "Kto ty jesteś? Pijak mały! Jaki znak twój? Trzy browary!" nie jest najlepszym pomysłem w miejscu publicznym, ani właściwie w żadnym innym, rozdzielić rodzeństwo kiedy zaczynają się bić i gonić wokół słupka z rozkładem jazdy, zignorować pełne dezaprobaty spojrzenia współstaczy przystankowych,
wsiadamy do autobusu.

W autobusie spotykamy szeroki wachlarz ludzkich typów. Nigdy nie jest nudno. A to wysztafirowana pańcia zlana perfumami w ilości zdolnej wytruć muchy w promieniu kilometra, błyskająca makijażem przywodzącym na myśl inwazję klaunów w Ameryce (mamooo, będę wymiotować, nie podoba mi się ten zapach).
A to pan, który ostatnie spotkanie z wodą i mydłem przeżył najprawdopodobniej w okolicach Wielkanocy (mamooo, będę wymiotować, nie podoba mi się ten zapach).
A to elegancka starsza pani, z lśniącymi siwymi włosami starannie zebranymi w nienaganny kucyk, odziana w futro, skórzane kozaki, w dłoni torebka, wszystko dobrane kolorystycznie i na pierwszy rzut oka nietanie. Na twarzy lekki makijaż, wymanikiurowane paznokcie. Autobus gwałtownie hamuje. Elegancka Starsza Pani leci parę kroków do przodu, łapie za uchwyt i głębokim zachrypniętym głosem rzuca: "w mordę jebana kurwa mać!!!"
A to wiercący się dzieciak, który piszczy, śpiewa, nie reaguje na polecenia, kopie współpasażerów po piszczelach, co jakiś czas wykrzykuje  "pupa pierdzi!" i zaśmiewa się do rozpuku ze swojego wysublimowanego poczucia humoru... a nie, nie, wróć, to Matju jest. Hmmm. ;)

O czym to ja... Aha. No właśnie. Taka prosta rzecz, 8 przystanków autobusem i 800 metrów marszu, a po powrocie czuję się jakbym przeleciała Killera z Chodakowską. Szkoda tylko że sadło nie znika. Za to winko znika bardzo szybko ;)






niedziela, 20 listopada 2016

Są dzieci

Są czyściutkie dziewczynki w odprasowanych na sztywno sukienkach z kokardą, wpadające w histerię na widok ziarnka piasku.
Są chłopcy, którzy prosto z placu zabaw gnają do łazienki umyć ręce (serio) i to bez przypominania.
Są matki, uzbrojone w butelki żelu antybakteryjnego i mokre chusteczki, gotowe własną piersią i domestosem osłonić dziecko przed bakteriami czyhajacymi na wszystkim - od plastikowej zabawki po jabłka.
I jest mój syn.
Który na przykład z uporem godnym lepszej sprawy wciska guziki w windach.
Językiem.

Jeśli kontakt z bakteriami faktycznie uodparnia, to już chyba mogłabym go śmiało posłać na wakacje do slumsów w Rio albo afrykańkiej wioski, nic mu nie grozi.


sobota, 19 listopada 2016

Gdzie znaleźć żonę

Matju i Ania siedzą w wannie i rozmawiają o życiu. Nasłuchuję zza drzwi. Ania wyjaśnia.

Ania: Nasza mama jest żoną naszego taty.
Matju: yyyy?
Ania: No tak, jak się chce mieć dzieci to trzeba być zakochanym i mieć żonę.
Matju: No, ja będę miał dzieci!
Ania: No to musisz mieć żonę.
Matju: Ale skąd wezmę żonę?
Ania: No co ty, nie wiesz? Na studiach się znajduje! Potem się razem chodzi i czasem się kłóci a potem się ma dzieci.
Matju: [puszcza głośnego bąka]
Ania: Nie, tak nie zdobędziesz kobiety.

:D


czwartek, 3 listopada 2016

Pieśni

Dziewczynki w towarzystwie sąsiadek bawiły się za zamkniętymi drzwiami. Przebieranki, gry planszowe, wzajemne przechodzenie poziomów gier przeróżnych na telefonach i tabletach. Dobiegły mnie też radosne śpiewy chóralne.
"Jak ładnie śpiewają" - rozczuliłam się. "Pójdę posłuchać."
Z ciepłym uśmiechem podeszłam do drzwi, położyłam dłoń na klamce i usłyszałam słowa piosenki, wykrzykiwanej przez cztery głosy:

"dziękuję ci tatooo
że bijesz mnie szmatąąą
czasami grabiami
a czasem łopatąąąąą"

I wybuch entuzjazmu, a potem jeszcze raz od nowa ;)

Ekhem. Wycofałam się cicho. Taaaak. No cóż.
Nie wiem co wolę - piosenkę o domniemanej przemocy domowej czy aktualny szkolny hit, którego muszę słuchać codziennie po kilka razy. Obie są tak samo przerażające ;)



Obawiam się, że bezpowrotnie odeszły czasy pieśni o jagódkach, słonkach co rano wstały i krasnoludkach ;) Czasem tylko Matju spontanicznie wykonuje przedszkolne utwory na temat kredek i autobusów.
Jest zdecydowanie mniej uroczo, ale za to śmiejszniej, co, wyznam, bardziej mi pasuje ;)

piątek, 21 października 2016

Jak pachnie smutek

Zmęczona cięzkim dniem Ania położyła się spać. Pół godziny później z pokoju dobiegł mnie jej rozpaczliwy płacz . To Matju poszedł ją obudzić, bo chciał, żeby mu przeczytała bajkę...
Obsztorcowałam go jak należy, uspokoiłam rozhisteryzowaną Anię, zawloklam rozhisteryzowanego Matju do łóżka i położyłam się obok niego, modląc sie po cichu żeby przestał wyć, zanim pęknie mi bębenek w lewym uchu.
Uspokoił się i przystąpił do swojego zwykłego kręcenio-kopanio-wiercenio-szczypania. Nagle spod kołdry wydobył się się swąd, zaprawdę powiadam wam, gorszy niż smród bagiennego gazu.
Ja: O matko a co to tak śmierdzi? Synu, puściłeś bąka!
Matju [śmiertelnie poważnie]: To zapach mojego smutku. To dlatego, że nikt mi dziś nie przeczytał bajki.

;)


czwartek, 20 października 2016

Budzik

Matju przytuptał mnie obudzić jak co dzień o 5 rano.
Jak co dzień rano od dawna nie spałam, w cichym przerażeniu oczekując jego przybycia, włażenia na mnie, kopania, szczypania, ciągnięcia za włosy, innymi słowy - wszystkiego tego co w pojęciu pięciolatka sluży wyrażaniu ciepłych uczuć ("mamo kocham cię, jesteś taka mięciutka [szczyp_drap_szarp]")
Kiedy nadszedł wreszcie czas wstawania i budzenia dziewczyn, pomyślałam, że wyręczę się synem. On chętnie przyjmie na chudą klatę opór sióstr przed ruszeniem dupska z łóżek, a ja w tym czasie zdążę się szybko ubrać i może nawet uczesać. Ho ho.
Posłałam Matju najpierw do Ani, z pełnym sukcesem. Potem wyslałam go do Zu, pouczywszy, żeby budził ją jak najciszej i bez krzyku, albowiem Zu jest istotą nerwową i nie wolno jej drażnić.
Poszedł.
Zdążyłam się ubrać, zaczęłam szykować śniadanie, chciałam dopytać Zu o preferencje, wołam i wołam... Nic.
Do kuchni wchodzi Ania i informuje mnie, że Zu śpi.
Ale przecież posłałam brata, żeby ją obudził.
Kurwiąc subtelnie pod nosem poszłam sprawdzić co się stało.
Zobaczyłam to:


Matju bardzo wziął sobie do serca polecenie niepodnoszenia głosu. Poprosił Anię, żeby napisała "Zuziu obudź się" na karteczce samoprzylepnej a następnie wspiął się do siostry na górne łóżko i przykleił jej karteczkę do kołdry :D
Kurtyna.

:D :D

niedziela, 25 września 2016

Germański $%^&@ oprawca

Podałam Najstarszej kolację i wzięłam się za zamiatanie tony czekoladowych okruchów spod stołu (brownie było na deser). Zrzędziłam przy tym pod nosem:

Ja: Kurde, natyra się człowiek na szmacie jak głupi a wiecznie chlew i syf, wpadną i naśmiecą, istny najazd Hunów...
Najstarsza [zakrztusiła się kotletem i z osłupieniem w oczach szepnęła]: CO? Mamo, coś ty powiedziała?
Ja: Że śmiecicie.
Najstarsza [szok]: Nie, że najazd... Najazd CZEGO?
Ja: Najazd HUNÓW. HUNÓW. Taki lud barbarzyński kiedyś był.
Najstarsza [wciąż wstrząśnięta]: A... bo ja usłyszałam przez "J"...
Ja [kładę się ze śmiechu na podłodze w kupce okruchów, wizualizując sobie najazd Hu...nów przez "j"]
Najstarsza [nadal lekko wstrząśnięta]: Ach ta moja psychika.

No nie wiem, chyba jutuba czeba ograniczyć, albo przerzucić ją na anglojęzyczne filmy, jak ma przeklinać, niechaj to czyni w językach obcych ;) 


A ogólnie to żyjemy, ale ledwie co :)

sobota, 27 sierpnia 2016

Ten dziwny moment...

... kiedy chcesz zrobić dla swojej rodziny pyszny i zdrowy pasztet z soczewicy, ale niechcący wychodzą ci bułeczki cynamonowe.



I pragnąc naprawić swój błąd i uchronić najbliższych przed cukrzycą, trójglicerydami, cholesterolem, za ciasną gumką w majtkach oraz setką innych kataklizmów i niechybną śmiercią, sama wpie***lasz bohatersko połowę urobku.

Może to twój urok... może to PMS.

środa, 24 sierpnia 2016

Groźba

Ania: Mati, wyjdź!
Matju: Nie wyjdę!
Ania: Mati, bo nici z zabawy!
Matju: Mamo, ja nie chcę żeby Ania NICIŁA mnie z zabawy!


sobota, 20 sierpnia 2016

Niekończąca się opowieść

Rodzice: Dzieci, wychodzimy! Zakładajcie buty!
Dzieci: [ganiaja się po korytarzu]
Rodzice: Dzieci, zakładajcie buty! Wychodzimy! Już!
Dzieci: [popychają się i śmieją]
Rodzice: WYCHODZIMY! ZAKŁADAJCIE BUTY!
Dzieci: [rechoczą i szarpią się nawzajem]
Rodzice: %%^^**#$^&%*^!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Dzieci: [przerażone oczy i histeryczny płacz] Nie wooo-ooo-lnooo krzyy-czeeeć na maaa-łeee dzie-dzie-dzie-ci!

No kurwa. :D

Wydawało mi się, że dzieci wyposażone w choćby kilka centymetrów sześciennych kory mózgowej i władające mową będzie łatwiej ogarnąć. I owszem, jest łatwiej. Tylko że razem z kolejnymi centymetrami sześciennymi kory mózgowej hodują sobie własne zdanie. Co, oczywiście jest bardzo dobre, niech mają własne zdanie. Tylko, na miłosierdzie boskie, nie wtedy, kiedy musimy wyjść na czas.
Nie wiem czy kiedykolwiek skończy się ta straszliwa frustracja "coś-trzeba-zrobić-a-oni-stawiają-opór". Chyba nigdy.


środa, 3 sierpnia 2016

Jak się robi...

Matju: Mamo, a mogę wyjść na dwór?
Ja: Jasne.
Matju: Ale będę niegrzeczny.
Ja: A to czemu?
Matju [zakłopotany]: Bo ja nie wiem jak się robi grzeczność...

Niby nie wie, ale całkiem dobrze mu to wychodzi. Muszę przyznać.


poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Pocztówki z wakacji - Tatralandia

Wakacje trwały tydzień i okazały się niezbyt relaksujące z rozmaitych powodów, jednak żaden z nich nie był związany z owym miłym miejscem. Tatralandia jest owszem, w pogodne dni nieco... eee... ludna, żeby nie powiedzieć "zatłoczona", ale czysta, bezpieczna i bardzo, bardzo ładna.

Kiedy wyjeżdżaliśmy, pogoda była taka:


I tak pozostało przez kolejne cztery z siedmiu dni naszego pobytu.
Mieszkaliśmy w ślicznej "wiosce wakacyjnej"złożonej z drewnianych domków:


Nasz wyglądał tak:

W środku było bardzo czysto, wszystko działało bez zarzutu, a do tego był tam stryszek, którym od razu zachwyciły się dzieci:


Podczas spaceru po wiosce, znaleźliśmy zwierzaki:
Zabiedzonego kangura, którego było mi żal (nie wyglądał na szczęśliwego, ale w sumie kto go tam wie... może lubi góry.):

Królika, który wyglądał jakby cierpiał na permanentnego focha i emocjonalny dół (od razu poczułam do niego sympatię)


Kozy, które spały w pewnym oddaleniu od ziemi:


I rogate zwierzaki, które przy pomocy gugla zidentyfikowałam jako daniele. Do tej pory tylko o nich czytałam i nie mialam pojęcia jak wyglądają na żywo. Otóż wyglądają jak krzyżowka sarny z łosiem.


Mój ulubiony widok wyglądał tak. Mogłabym godzinami stać w tym punkcie, napawać się ciszą, powietrzem, zielonością i patrzeć na góry.



Właściwie jedyne co mnie zdziwiło to jedzenie: na przykład ryż i ziemniaki w jednym daniu, na jednym talerzu, przy całkowitej nieobecności jakiejkolwiek zieleniny. Ale dzieci jadły, więc nie ma na co narzekać.


Sam aquapark jest absolutnie imponujący. Ogromny. I zadziwiająco czysty, pomijając zewnętrzny basen z woda termalną (który sobie upodobałam, bo było w nim ciepło i był z niego, a jakżeby inaczej, widok na góry). Basen ów po paru godzinach od otwarcia zmieniał się z zupę z owadów i ludziny. Reszta bardzo czysta.


Ulubionym miejscem Matju stała się grota do nurkowania.


Czuł się silnie zmotywowany podwodnymi skarbami i chciał się uczyć zanurzania.


Dziewczynki nurkują jak foki.


 W grocie, pod poziomem wody, zamiast ścian było akwarium z tropikalnymi rybami i koralowcami.


 A mozaika na podłodze udawała morskie zwierzęta.


Ja nie dałam się przekonać do zejscia pod wodę :)


Ale Matju się przełamał :)


Cdn :)

wtorek, 26 lipca 2016

Dlaczego? Dlatego.

Ja: [pracuję]
Matju: Poproszę płatki i mleko.
Ja: [wstaję, dostarczam płatki i mleko]
Matju: [je]
Ja: [wracam do pracy]
Ania: Mamo, zdejmij mi miskę z półki.
Ja: [wstaję, zdejmuję miskę z półki]
Ania: [je]
Ja: [wracam do pracy]
Matju: Poproszę jeszcze płatki i mleko!
Ja: Ania, daj mu płatki z mlekiem.
Ania: Nie mogę. Jem.
Ja: A ja nie mogę bo pracuję, ty jesteś w kuchni, czemu twoje "nie mogę" jest ważniejsze od mojego "nie mogę"? Jestem waszą matką, nie służącą.
Ania: Bo jesteś naszą matką, sama chciałaś nas urodzić to teraz się nami zajmuj.

Wnioskując z poziomu asertywności (czytaj: bezczelności), zaczynam się zastanawiać czy aby na pewno jestem matką tego konkretnego dziecięcia. Córko, your argument is chyba invalid.


środa, 6 lipca 2016

Samoświadomość

Wczoraj.
Ja: Idę po Matiego do przedszkola.
Ania: Tak, idź! Po tego mojego okropnego brata! Nienawidzę go, jest okropny! I moja siostra też jest okropna!
Ja:... ok.

Dziś.
Ania: Mamo, mamo, chodź, muszę ci koniecznie coś powiedzieć.
Ja: ?
Ania: Coś odkryłam!
Ja: ?
Ania [z zadowolonym uśmieszkiem]: Odkryłam, że też jestem okropna, tak jak moje rodzeństwo.



wtorek, 5 lipca 2016

Obiad czyli o sensie życia

Ja: zamiast pracować lecę po zakupy i stoję godzinę nad garami, gotując obiad.
Moje dzieci: Nie będę tego jeść, to jest obrzydliwe.
Moje dzieci za dwadzieścia minut: Jestem głodna. Co mogę zjeść? Jestem głodnaaa. Co mogę zjeeeść? Jestem głodnaaaa. Co mogę zjeeeeść? Jestem głodna. Co mogę zjeeeeść?
Ja: zamiast pracować opędzam się od dzieci i nie mogę się skupić.

Ja: Bycie rodzicem jest takie satysfakcjonujące.


Apdejt: Ania szlocha w pokoju, bo mama ugotowała coś, na co Ania nie miała ochoty. Znaczy to, że mama jest niedobra, Ania jest zrozpaczona i chce umrzeć oraz wolałaby się nigdy nie urodzić, bo jej życie nie ma sensu.
Disklajmer: Przed wyjściem na zakupy powiedziałam co będzie na obiad i nikt nie zgłosił sprzeciwu.

Jak już wspominałam: bycie rodzicem jest naprawdę wspaniałe. 


niedziela, 3 lipca 2016

Problemy współczesności

Ania: Mamo, co mogę zjeść na podwieczorek?
Ja: Cokolwiek znajdziesz w lodówce, ja pracuję.
Ania: Ale ja nie wiem co chcę.
Ja: To nie mój problem, sorry. Ja nie zgadnę przecież.
Ania: A możesz mi coś zaproponować?
Ja: Nie, pracuję. Lodówka jest w kuchni, rozejrzyj się.
Ania [foch]: W dzisiejszych czasach coraz trudniej o dobrą służbę.

I wyszła.

Serio serio, to stwierdzenie wypełzło z ust mojej córki. Tylko patrzeć, jak mnie zwolni z owej - jakże intratnej - posady. Są dni, kiedy nie mogę się doczekać.


sobota, 25 czerwca 2016

Wtf.

Ten dziwny moment, kiedy wychodzisz na balkon w skarpetkach, szybko wieszasz kilka sztuk prania i wracasz do środka. Po półgodzinie zastanawiasz się czemu tak niewygodnie ci chodzić, ściągasz skarpetki i widzisz bąble od oparzeń.


niedziela, 19 czerwca 2016

Ile lat ma świat...

... czyli spór ewolucjonizmu z kreacjonizmem.

Kiedy kurier dostarczył mi moje zamówione pięć litrów miodu z warmińskiej pasieki, Ania pokiwała głową z politowaniem:
Ania: Po co aż tyle? Zepsuje się.
Ja: Jemy dużo miodu, nie zdążyłby się zepsuć, nawet gdyby mógł. Ale miód się w zasadzie nie psuje.
Ania: Jak to nie?

Ja: Archeolodzy znaleźli miód, który ma 3500 lat i jeszcze się nadaje do jedzenia. Nasz miód zjemy znacznie szybciej, uwierz mi.

Nastąpiła chwila ciszy.

Ania: Mamo, zmyślasz. Nie mogli znaleźć miodu co ma 3500 lat, bo mamy dopiero 2016 rok.

Ja: ...
Zuza: ...

Ja: Ale to jest rok liczony od narodzin Chrystusa. Przedtem ludzie żyli od wielu tysięcy lat.
Ania: Ale jak to? To kiedy żyli Adam i Ewa?
Zuza: Wcale nie żyli, ale były dinozaury.
Ania: Ale przecież to Pan Bóg stworzył ludzi.
Zuza: Nie, ludzie pochodzą od małp.

Ja: [siadam wygodnie i z torbą mentalnego popcornu obserwuję dyskusję światopoglądową]

Ania: Ale przecież to Pan Bóg stworzył świat, tak jest napisane w Biblii.
Zuza: Ale Biblia to tylko takie opowiadania.
Ania: Nieprawda!
Zuza: W Biblii nie ma o dinozaurach. A dinozaury były. Wszyscy to wiedzą.
Ania: To Biblia kłamie?
Zuza: Nie, tylko opowiada o wszystkim inaczej, to takie jakby bajki o prawdzie.
Ania [wściekła]: Nikomu nie trzeba już wierzyć! To wszystko głupie!

Poszła do pokoju i trzasnęła drzwiami.

Sytuacja na dziś: dinozaury kontra Adam i Ewa - 1:0.

piątek, 10 czerwca 2016

Trauma

Od dwudziestu minut w kuchni rozlega się szloch. Żałosny, pozbawiony nadziei płacz małego chłopca, opuszczonego brzez Boga i ludzi. Rozłzawione kwilenie, niewerbalne błaganie o litość. Desperacki jęk bezbronnej istoty postawionej przed okrucieństwem tak strasznym, że niemożliwym do objęcia rozumem.

To Matju siedzi przy stole nad miską ślicznych, czerwonych, świeżutkich i bardzo słodkich truskawek. Usłyszał, że ma je zjeść.

Taka sama skarga rozbrzmiewa przy kuchennym stole, gdy stawiamy przed Matju kebab z surówką (nie lu-lu-luuubię warzyyyyw, tylko ku-ku-kur-czaaaczeeeek!). Makaron, który choćby stał w pobliżu jakiegokolwiek sosu (tu coś jeeeeest! tu coś jest zie-lo-lo-loooo-neeegoooo!). Stir-fry z kiełkami soi, marchewką i cebulką (zie-loo-neeeee! Nieeeeeeee!). Hamburgera z Makdolca, który zawiera zwyczajne zdechłe makdolcowe parodie ogórka i pomidorka (nie-nie-nieeee chciaaaałem wa-wa-warzyyyw!). Kotleta, który przy nakładaniu na talerz otarł się o surówkę i nosi na sobie dwie nitki marchewki (coś tu jest! nie lubięęęę teee-goooo! Zdeeej-miiij toooooo!). Arbuza (nie lubięęęęęę!). Cisto z wiśniami (nie lubięęęęęę). Tartę z gruszkami i karmelem (co to jeeest?! nie lubięęęęę!). Nie zje nic co przypomina warzywo lub owoc. Bo nie.

Każdemu, kto powie mi, że trzeba go przetrzymać i że konsekwencja, że nie dać nic innego bla bla bla, odpowiedziałabym: wiem. Teoria jest mi znana. Nawet praktyka jest mi znana. Ale konia z rzędem i wycieczkę w tropiki temu, komu uda się wytrzymać dziesiątki minut zwierzęcego wycia nad talerzem zimnego makaronu z jedną, jedyną, straszliwą i traumatyzującą różyczką brokuła.

Ja po dwudziestu minutach robię się gwałtowna i istnieje ryzyko, że pojawię się któregoś dnia w specjalnym, kryminalnym dodatku do SuperExpressu.

PS. W bólu, cierpieniu i hektolitrach łez zjadł dwie truskawki. Resztę zjadłam ja.
I chooj z tym.

Zabawa

Wśród życiowych wirów i podmuchów: zapalenia zatok, makiety skrzyżowania na technikę, kwiatków na zakończenie roku, pracy szczerzącej terminy niczym pitbull bez kagańca, dysleksji, lektur, urodzin, spraw do załatwienia - nie opuszcza mnie ta minimalistyczna perła:


Brzęczy mi w zwojach i każe myśleć.

Żaby zawsze umierają na poważnie. 
A boys, jak to mówią, will be boys.

sobota, 4 czerwca 2016

Dzień Dziecka

Średnia dostała na Dzień Dziecka wymarzone białe słuchawki. Do tego starą empetrójkę Męża z wyborem piosenek rozmaitych.

Nie wiem czemu, ale moje dzieci mają trudność ze zrozumieniem koncepcji słuchawek, czyli "ja słyszę co słyszę, ale inni nie słyszą co ja słyszę". W związku z powyższym, od jakiegoś czasu usiłuję pracować, a zza zamkniętych drzwi dobiega mnie wiązanka przebojów Arki Noego, z entuzjazmem i głośno wykonywana muzycznie przez Średnią w słuchawkach. Nie dociera do niej, że jedyne co słyszymy my (i zapewne sąsiedzi) to jej głos, wywrzaskujący rytmicznie i nieco obok właściwej melodii "nie boję sieeeeeę gdy ciemno jeeeeeest, ojciec za rękę prowadzi mnieeeeee!".

Najstarsza za to ma zwyczaj zakładać słuchawki i rozmawiać z filmikami na jutubie. Tymi o Minecrafcie. Plaga dzisiejszych czasów, zaprawdę powiadam wam.




czwartek, 26 maja 2016

Dzień Matki

12 kwiatków z papieru, 7 laurek, dwa bukiety różyczek, pudełko Rafaello, gipsowy obrazek, rybka z czegoś co nie wiem czym jest. Rybka ma karteczkę z życzeniami.

Dużo zaciskania zębów, łagodzenia napięć, ocierania łez  i pocieszania, że tak, kwiatki są śliczne, to nie szkodzi, że nie zdążyłaś mi zrobić trzeciej laurki, tak, usmażę ci jajka, a tobie zrobię tosty z serem, tak tak, sekundkę, synu, nie bij siostry, dziecko, przestań go kopać, nie, nie możesz czekolady zamiast kanapki, ja muszę popracować, niech już będzie cisza. Wstawić pranie, wyjąć pranie, kotlety na obiad, trzeba umyć zlew i kuchenkę.

Tak, kwiatki są śliczne, tak, dziękuję ci córciu że tak się postarałaś, owszem, widzę, piekny obrazek, tak, jestem zmęczona, och oczywiście, ty też jesteś bardzo zmęczona, tak tak, musiałaś wstać o 8 i narysować mi laurkę, to na pewno było wyczerpujące, kochanie. Tak, kwiatki są śliczne, dziękuję, rybka też. Tak, podzielę się z wami Rafaello, oczywiście. Tak, śliczne kwiatki. Dziękuję. I obrazek też.

Może to zabrzmi jak czarna niewdzięczność, ale... No właśnie, zabrzmi.

Mając troje dzieci pojęłam wreszcie, czemu moja mama nie była zachwycona laurkami i kwiatkami tak jak bym tego oczekiwała, a prosiła w ramach prezentu o porządek w pokoju. Albo odkurzenie mieszkania. Za młodu wydawało mi się to niepojęte. Teraz rozumiem. Przepraszam, mamo.




niedziela, 15 maja 2016

Opowieści dziwnej treści

Średnia nadal uprawia kreatywne pisanie w swoim kajeciku. Właśnie odczytała mi opowiadanie o tym jak Panna Kotka była chora i posłała po doktora. Doktor przyjechał, potwierdził chorobę, przepisał lekarstwo. Następnego dnia, uwaga, plot twist... Pannę Kotkę zaczęły jeść myszy. Zjadły ją i zdechły, a Pan Doktor nie wiedział gdzie się podziała.

Średnia zareklamowała ową historię jako opowieść humorystyczną. Po wysłuchaniu ostatniego zdania faktycznie ryknełam śmiechem. Nie wiem o kim gorzej to świadczy - o niej czy o mnie ;)

A tu kolejne horror story na niedzielny wieczór:


sobota, 14 maja 2016

Piknik edukacyjny Politechniki

W zeszłym tygodniu zaliczyliśmy Piknik Średniowieczny w Muzeum Wojska Polskiego oraz Piknik Naukowy na Stadionie. Pełny sukces i świetna zabawa.
W ten weekend, szukając czegoś do zrobienia poza domem, trafiłam na informację o Pikniku Edukacyjnym na Polibudzie. Mąż, jako absolwent tejże, żywi ciepłe uczucia do swej Alma Mater i nie dał się długo namawiać. Dzieci nie były przekonane, ale nie miały nic do powiedzenia, postanowiliśmy nałożyć im przemocą oświaty kaganiec ;)
Było ciekawie.

Były wybuchy.



Roboty, którymi można było posterować.


Najbardziej podobały mi się Hexbugi Nano. Gdybym miała większe biurko to ustawiłabym sobie na nim takie terrarium z robocikami. Fascynujące, lepsze niż rybki ;)


Można było się napić soku z suchym lodem, który bąblował oraz robił sceniczny dym.


 W ramach rozrywki nieintelektualnej była budka foto z akcesoriami do przebierania...
 

I dmuchawki do skakania. Przy tym urządzeniu spędziliśmy dobrą godzinę. Na szczęście dawali darmowy popcorn i watę cukrową. Nie, nie dzieciom. Nam. Dzieci były zbyt zajęte.


Oprócz tego wielkie mydlane bańki do puszczania na wietrze; wybuchy wulkanu; pokazy chemiczne; drukarka 3D drukująca na oczach zachwyconych młodocianych różowe figurki Pikachu; coś co nie wiem czym było, ale składało się z keyboardu podłączonego do rurki z gazem, z której strzelał ogień podczas grania; lewitujący magnes zamrożony ciekłym azotem... I mnóstwo innych rzeczy. Cuda, panie, cuda i dziwy wszelakie.

Nic dziwnego, że kiedy po opuszczeniu imprezy udało się nam wbić do małej acz zacnej knajpki na obiadowe wegeburgery (próbujemy uświadomić dzieciom, że jedzenie na mieście nie musi się składać z makdolca), Matju najpierw dostał focha, a następnie skłonił się niczym podcięta kosą lilia i w trzy sekundy zasnął na ławce z głową na moich kolanach.


Wieczór przebiega nerwowo, bo zmęczone potomstwo jest, krótko mówiąc, nie do wytrzymania. Zmęczeni rodzice także ;)
Ale warto było :)