Są chłopcy, którzy prosto z placu zabaw gnają do łazienki umyć ręce (serio) i to bez przypominania.
Są matki, uzbrojone w butelki żelu antybakteryjnego i mokre chusteczki, gotowe własną piersią i domestosem osłonić dziecko przed bakteriami czyhajacymi na wszystkim - od plastikowej zabawki po jabłka.
I jest mój syn.
Który na przykład z uporem godnym lepszej sprawy wciska guziki w windach.
Językiem.
Jeśli kontakt z bakteriami faktycznie uodparnia, to już chyba mogłabym go śmiało posłać na wakacje do slumsów w Rio albo afrykańkiej wioski, nic mu nie grozi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz