piątek, 1 czerwca 2012

Mentalne tsunami


Przelało mi się.
Wieczór już późny, siedzę przy stole, dygocąc. Kiwam się w przód i w tył, jak modelowy pacjent oddziału psychiatrycznego. Ściskam rękami boleśnie pulsującą głowę. Dałabym wszystko za jeden dzień bez dzieci.
Jeden cały długi dzień bez koncertu życzeń i zażaleń, wrzasków protestu, sfrustrowanego wycia, pisku znudzonego niemowlaka. Mamo a ona mi zabrała, łaaaaaa, oddaj, ale ona mi nie chce oddać, czemu nie mogę zjeść lodów, będę ci jęczeć jak mi nie dasz czekolady, łaaaaa, czy mogę iśc do Zosi, chcę iść, łaaaaa, kup mi barbie syrenkę, a Dawid w pseckolu mnie ugryzł, łaaaa, daj mi plasterek, popatrz to rysunek dla ciebie, i to, i tu jest tęcza i domek i tata, łaaaa, oddawaj kredkę bo nie mam jak namalować słońca, chcę namalować słońce, łaaaaaaa.
Minuta za minutą, godzina po godzinie. Warstwy decybeli oblepiają udręczony mózg. Wyżymają jak ścierkę. Przecież nigdy nie byłam przesadnie interaktywna. Wolę ciszę albo muzykę. Ciągła, nieustająca nawet na chwilę podaż dziecięcych dźwięków przyprawia mnie niemal o obłęd. Litości.
Późno już.
Czas na kilka godzin odpłynąć.
Bo jutro, o zgrozo, też jest dzień.




Dzień dziecka

Wszystkiego najlepszego Dzieciom - tym małym i tym dużym :)




Dziewczynki dostały w prezencie Aqua Sand... W przypływie zaćmienia umysłowego dałam im to szajstwo do kąpieli. Łazienka wygląda jak scenografia do filmu katastroficznego. O_O

czwartek, 31 maja 2012

środa, 30 maja 2012

Klęska za klęską kuchennej kampanii




Dzieci trzeba karmić, każdy to wie. Tyle, że między dziećmi a rodzicami tworzy się na tym polu jaskrawy konflikt interesów. Młodociani pożądają parówki, danonka albo chociaż monte, a najlepiej czekolady i lizaka. Dorośli usiłują nakłonić młodych prośbą, groźbą i rozumowymi argumentami do konsumpcji pełnoziarnistego pieczywa, chudego mięska i (tfu tfu) surowych warzyw.
Tak też jest i u nas. Odkąd Najstarsza wyrosła ze słoiczków Bobovity, w naszej kuchni trwa wojna między moimi staraniami a dzieciowym oporem. W dużym skrócie mogę przedstawić to tak: ja gotuję, dzieciak pluje.
Frustrację podbijało mi przez lata chustoforum, gdzie ekomamy dzieliły się przepisami na potrawy z kaszy jaglanej i temuż podobnież, oraz chwaliły się jak to ich dzieci chętnie wciągają podstawione pod nos organiczne przysmaki. Wrrrr.
Nie wiem, czy to mój brak kulinarnych talentów (chociaż Małżonek je to co ugotuję i chwali, że dobre, czyżby to z jego strony czysta, małżeńska dyplomacja;)?) czy może jakiś defekt genetyczny moich dzieci... Jedyne co im wchodzi bez oporu to kotlety z kurzego biustu oraz makaron z sosem. Ale ani jednego ani drugiego nie da się, nawet przy najlepszych chęciach, zaliczyć do zdrowej żywności. Poza tym rządzą parówki, danonki, chleb z miodem i jogurty z owocami...
Do smętnych rozważań nad garami natchnęła mnie dzisiejsza porażka. Poczułam zryw, zew oraz wiatr w żaglach i postanowiłam wykonać dla dzieci coś słodkiego i zdrowego. Popełniłam pyszne, kruche ciasteczka owsiane z bakaliami. Panienki ugryzły po razie, zgodnym chórem skomentowały: "błeeeee" i zajęły się paczką gumisiów Haribo.
Jestem wysoce zdemotywowana.

Samoobsługa

W ramach usamodzielniania Matju daję mu od czasu do czasu posiłki do spożycia własnoręcznego. Ostatnio dostał tagliatelle z sosem ragu'. Proszę, oto efekt:





Po posiłku otrzepałam go z resztek makaronu i wsadziłam go od razu pod prysznic ;) Ale warto było, zjadł bez wrzasków i protestów :)

Zasypia głównie w nosidle, nabijam kilometry, chodząc z nim po korytarzu. Po około półgodzinnym energicznym marszu w tę i z powrotem Młody traci kontakt z rzeczywistością i zawisa:



Kiedy próbuję przywrócić mu pozycję bardziej wertykalną, natychmiast się budzi ;)

wtorek, 29 maja 2012

Muzykalnie

Z okazji Dnia Matki (i Ojca) w szkole odbył się festyn. Rodzice zostali, jak to zwykle przy takich okazjach, spędzeni w jedno miejsce i, puchnąc z dumy, mogli podziwiać zaserwowane im przez potomstwo występy artystyczne.







Zerówkowicze wykonali muzycznie kilka okolicznościowych utworów o Mamie i Tacie, rodzice pochlipywali ze wzruszenia, innymi słowy wszystko odbyło się zgodnie z pradawnym obyczajem ;)
Jeden utwór nawet nagrałam ku pamięci :)


Skończyła mi się bateria w aparacie, więc nie nagrałam absolutnego gwoździa programu, który mnie pokonał - malutkich, sześcioletnich karateków, łamiących jednym ciosem dachówki :) I Małżonek i ja mamy słabość do sztuk walki (Najlepszy z Mężów nawet kiedyś trenował kung-fu), więc zostało postanowione, że Matju jak tylko odrośnie od ziemi, będzie się szkolił ;) Może Aikido?
No i mamusi cały czas chodzi po głowie krav-maga... Ach. To w przyszłości.

Potem były inne atrakcje - malowanie, lepienie z wyjątkowo rozpacianej masy solnej i bańki mydlane.



Po doczyszczeniu panienek z resztek kreatywnych akcesoriów wybraliśmy się do Ikei, uczcić ten piękny dzień golonką z frytkami ;)


A potem zahaczyliśmy o plac zabaw, żeby spalić te kalorie ;)


Rodzice, jak widać,  pozazdrościli córkom zabawy...



Wszystkie moje dzieciątka są och, niezwykle utalentowane muzycznie ;), Najmłodszy takoż, czego dowód przedstawiam poniżej... Na przykładzie Matju widać wyraźnie odwieczną walkę ducha i materii, czyli dylemat - komponować czy wciągać bułę ;)