czwartek, 4 lipca 2013

Tlen

Tlen podano. Wróciły czynności życiowe ;)
Cóż jest lepszego, niż wieczorny spacer? Chyba tylko wieczorny spacer w dobrym towarzystwie, ale to na razie odpada ;)
Niespieszne i beztroskie wałęsanie się ulicami, z muzyką w uszach. Przygladanie się przechodniom. Wdychanie zapachu skoszonej trawy, rosy, z nutką produktów spożywczych z pobliskich jadłodajni ;) Światła na ulicach i w sklepach. Nocą miasto wygląda znacznie mniej obleśnie, niż w dzień.

Załatwiłam, co miałam do załatwienia i wróciłam do domu, gdzie zastałam męża w stanie dalekim od promiennej błogości (hyhy) ;)


;)




Ciśnienie rośnie

Sen. Upragniony i rzadko osiągalny stan nieważkości. Przedmiot pożądania i nieustanne źródło frustracji.

Poranek. Godzina siódma. Jako, że Młody poszedł spać o 23.00, śpi nadal a my razem z nim. W blogosławioną ciszę sypialni wdziera się szczęk otwieranych drzwi. Wpada Zuzia z informacją, że mamy wstawać, bo, uwaga, W TELEWIZJI LECI WŁAŚNIE KOZIOŁEK MATOŁEK.
Ogarnia mnie wściekłość i przerażenie, za chwilę Mały Potwór sie obudzi... Bluzgam szeptem i energicznymi ruchami rąk wyganiam dzieciaka z sypialni. Poszła. Uspokajam wrzeszczące nerwy.
Zapadam w płytką drzemkę. Może z pięć-dziesięć minut później, otwierają się drzwi i wchodzi Ania. Od progu, pełnym głosem, zaczyna nadawać. Że do przedszkola chce wziąc misia, że trzeba mieć kapelusz i że jak Ola się z nia bawiła to zrobiła jej cośtam i że ona chce bla bla bla...
Wyskakuję z łóżka jak oparzona. na widok mojego wyrazu twarzy dziecko roztropnie wycofuje się na z góry upatrzone pozycje. Niestety, trzeba zacząć ten cholerny dzień. Kurwaszmać.

Po dwóch kawach, kubku mleka i półtorej jagodzianki udaje mi się jakoś doturlać do południa. Ale zazwyczaj około trzynastej ogarnia mnie niepohamowana, obezwładniająca senność. Zuzia ogląda bajki, Młody się bawi, więc zwalam się do łóżka jak kłoda i delikatnie odpływam. Na pięć minut albo i nie. Jak tylko zamykam oczy, natychmiast przybiega Zuzia (czy oni, do jasnej cholery, mają jakiś radar, który mówi im, że matka właśnie zaparkowała tyłek i ma się dobrze, więc trzeba ją poszarpać?!) i pyta czy może dostać włóczkę do zabawy. Mówię nie, wyrzucam ją z sypialni i znowu zamykam oczy. Za chwilę wraca. Z tym samym pytaniem. Potem jeszcze raz. Z nią wpada Mateusz, i rzuca się na mnie z wyciem i wrzaskiem "cici! cici!" (mam tak tego DOŚĆ, że odstawienie go to kwestia kilku-kilkunastu dni).
Z drzemki nic nie będzie. Rozespana, rozdrażniona, wlokę się do kuchni po dolewkę kawy.

Jesli dziś ktos mnie zapyta, czemu nie dorabiam tlumaczeniami, czemu nie robię tego czy tamtego, nie uczę się, nie zorganizuję się lepiej, żeby mieć więcej czasu, innymi słowy, jesli dziś ktoś mnie skrytykuje, przysięgam, gołymi rękami wyrwę mu serce. I zjem na surowo.


wtorek, 2 lipca 2013

Trening toaletowy

Czeka mnie odpieluchowywanie dziecka. Znowu. I to, coś mi się zdaje, wcześniej niż zwykle, bo ulubioną zabawą Matju jest bieganie z gołym zadkiem. Kałuża tu, kałuża tam... Jakbym psa miała. Niewychowanego ;) Dobrze, jeśli tylko kałuża...
Trzy dni temu Kluś odkrył nową rozrywkę. Usiłowalam go nauczyć korzystania z toalety, bez większej nadziei na sukces. Wytłumaczyłam, że "tutaj siusiu", pokazałam jak spuścić wodę... I to był mój błąd :D Teraz Młody, kiedy się nudzi, ściąga pieluchę, woła "mama ściuściu!", każe się posadzić na sedesie, robi siku albo i nie (częściej nie) a następnie: bije sobie brawo, rwie na kawałki papier toaletowy i wrzuca go do muszli a na koniec domaga się spuszczania wody. I strasznie się przy tym cieszy. Strasznie.
Obawiam się, że przy tak urozmaiconym treningu, rachunek za wodę przejdzie nasze najśmielsze oczekiwania ;)

Oprócz tego Matt jest słodkim, radosnym prawie dwulatkiem o niepełnym uzębieniu :) Odżywia sie głównie serkami waniliowymi, makaronem i kotletami z kurzej piersi, innych potraw odmawia stanowczo. Przybija piątkę. Pomaga zdejmować pranie z suszarek. Podaje naczynia ze zmywarki. Włącza pralkę.
Mówi.
Popi mama - mamo, potrzymaj, weź, popilnuj
Ciem baj - chcę bajki
Paj - spać
Mama ui tutaj- posadź mnie na fotelu
Nie ma (przy tym rozkosznie rozkłada rączki w geście bezradności)
Cieko - ciasteczko
Pipa (to moje ulubione słowo z Matisiowego slownika) - piłka ;)
Doda (to moje drugie ulubione) - woda ;)
Bwymbwy - zęby :D
Buci - buty
Pi - pić

Odruchowo rozmawiam z nim w jego języku (tak, wiem, że to niedobrze, mąż mnie ochrzania, ale nic na to nie poradzę, samo mi się tak mówi). Ostatnio rozbawiłam moją teściową, kiedy była u nas. Zapytałam Mateusza "Mati ua, brum brum?" czyli "Synku, czy życzysz sobie wyjechać na spacerek wózkiem?". Babcia padła ze śmiechu. ;) Wcale się nie dziwię... Klasyczny przykład okołodzieciowego zgąbczenia mózgu.


Oj tak.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Trzask.

To dźwięk przepalonych mentalnych bezpieczników.
Na mocno napiętych strunach nerwów można grać tylko do pewnego momentu.
Ból powszednieje i to, co kilka miesięcy temu było torturą nie do zniesienia, obecnie jest słabym ćmieniem.
Smutek jak popiół, od którego można się udusić.
Stan opisany powyżej zwie się rezygnacją.
Na rezygnację pomaga piwo. I dużo, dużo snu.


Z rzeczy bardziej przyziemnych - dziś Matju wymyślił nową zabawę. Nazywa się "zdjemę pieluchę i zrobię gdzieś kupę a ty, mamo, zgadnij, gdzie..." ;)



A to jest trująca meduza, ponoć zabójcza.


Oglądam sobie zdjęcia niebezpiecznych zwierząt. Zadziwiające, że spora większość z nich to stworzenia malownicze i piękne. Kolorowe. Atrakcyjne. Wzrok przyciągające. Natura w swej mądrości wyraźnie je oznakowała.
Podobnie jest z ludźmi. Ci najbardziej pociągający są śmiertelnie niebezpieczni.

Tą głęboką, filozoficzną myślą, godną samego Mistrza Paolo Coelho, kończę dzisiejsze próby szarpania weny za uschniete wymię. Dobranoc, piwo na noc. ;)


niedziela, 30 czerwca 2013

Zakończenie roku

Zuzia zdała do drugiej klasy.






Przypomniały mi się własne szkolne lata, kiedy tak stałam w sali gimnastycznej, patrzyłam na przęjete dzieci i słuchałam przemowy Pani Dyrektor (na szczęście Pani Dyrektor sie streszczała).
Popłakałam się w trakcie występu :)