Dopadł mnie smutek. Próbuję prosić o pomoc, ale w ostatniej chwili zamykam usta, bo przecież i tak nikt nie zrozumie. Takiego popaprańca jak ja. No i ogromnie się wstydzę. Potrzebować pomocy - co za upokorzenie. A nawet gdybym się odważyła, przełamała wstyd i zagubienie, o co właściwie mam prosić? Czy mogę od kogokolwiek oczekiwać, że będzie mnie nieustannie trzymać za rękę i głaskać po głowie? Przecież to żałosne. Milczę więc jak długo mogę, uśmiecham się, mając nadzieję na cud. I cud się czasem zdarza. Wtedy chłonę ciepło jak gąbka.
Coś do zapamiętania, z otchłani mądrości sieciowej:
No proszę. Shopping. Tego mi trzeba :)
Należałoby czymś się zająć. Utrzymywać stan zajętości. Żyć i cieszyć się życiem. Nie potrzebować cudzego ciepła, generować własne. Być niezależną. Świetny plan, tylko jak, jak? Kiedy ataki paniki odbierają resztki snu, kiedy jedzenie nie ma smaku, kiedy nie sposób skupić się nad słowem pisanym, kiedy zmęczenie zmienia powietrze w gęsty kisiel?
Dziś życie jest wybitnie do kitu.