czwartek, 4 września 2014
PMS
Ależ skąd, nie mam PMS... Tylko nieposkromioną ochotę potrząsania niektórymi ludźmi, którzy uparcie mi robią wbrew, i natrzaskania ich z liścia.
Stanu mego nie poprawia natłok pracy i mnożące się jak króliki zebrania, spotkania i sprawy do załatwiania. Oraz trzy codzienne wycieczki po dzieci.
Śpię słabo, budząc się co godzina. Wstaję zmęczona. O szóstej rano światło zostawia siniaki na oczach. Ja, władczyni mrocznych poranków, z upośledzonym umysłowo półuśmiechem i mrówkami, pełzającymi po nerwach. Wydajna matka rodziny, kanapeczki do szkoły, ubranka, a ząbki umyte? Emituję mechanicznie zdanie po zdaniu. Nakręcana lalka, istna ozdoba gabinetu figur wioskowych. Z podbitymi rannym słońcem oczami i zwiędłym mózgiem. Dzień zmieni mnie w napędzaną furią Meduzę z wężowym jadem kapiącym po czole.
Około czwartej po południu marzę już tylko o tym, żeby był wieczór, żeby wreszcie nasiąkać spokojem i ciszą, dokonując na sobie alkoholokaustu.
środa, 3 września 2014
Szkolny stres
Szkolny stres trwa. Średnia jest nerwowa, przejęta, popłakuje i od czasu do czasu wpada w histerię na różnych tłach. Okres przystosowawczy pewnie będzie się ciągnął kilka tygodni. Nie dziwię się - dziecko ze spokojnego, niewielkiego przedszkola zostało wrzucone w paszczę szkolnego molocha, wrzask, przepychanki, złośliwości starszych dzieci. Dziki tłum. Nikogo znajomego. Dźwięk dzwonka niemal przyprawił Młodą o atak serca.
Starsza nie miała tego problemu - chodziła do państwowego przedszkola, gdzie również był dziki tłum, hałas i chaos. Była przyzwyczajona. Poza tym, była starsza. I miała ze sobą koleżankę zza ściany.
Tym razem jest trudniej. Zastanawiam się jak bedzie za trzy lata z Najmłodszym.
W tym roku dodatkowa atrakcja - komunia w maju. Jestem bardzo ciekawa ustaleń co do strojów. W zeszłym roku rodzice mocno naciskali na sukienki zamiast alb. Widziałam dziewczynki umalowane i utrefione, wystrojone jak do ślubu, wysiadające z limuzyny :D Czego to ludzie nie wymyślą... ;)
Starsza nie miała tego problemu - chodziła do państwowego przedszkola, gdzie również był dziki tłum, hałas i chaos. Była przyzwyczajona. Poza tym, była starsza. I miała ze sobą koleżankę zza ściany.
Tym razem jest trudniej. Zastanawiam się jak bedzie za trzy lata z Najmłodszym.
W tym roku dodatkowa atrakcja - komunia w maju. Jestem bardzo ciekawa ustaleń co do strojów. W zeszłym roku rodzice mocno naciskali na sukienki zamiast alb. Widziałam dziewczynki umalowane i utrefione, wystrojone jak do ślubu, wysiadające z limuzyny :D Czego to ludzie nie wymyślą... ;)
wtorek, 2 września 2014
Cytat na dziś
Filozoficznie.
"I find pieces of myself everywhere, and I cut myself handling them."
Jeanette Winterson
"Lighthousekeeping"
"I find pieces of myself everywhere, and I cut myself handling them."
Jeanette Winterson
"Lighthousekeeping"
Początek roku szkolnego. Obłęd i chaos. Panienki do szkoły na dwie zmiany. Matju w szoku, bo Ania nie chodzi już do przedszkola - ciocie mówią, że jest wyraźnie smutniejszy, przygnębiony i rozbity.
W szkole jak to w szkole - nikt nie wie co się dzieje. Pierwszaki miały dostać podręczniki od państwa. Szkoła ma na kontach środki na zakup tychże. Ale nie może ich ruszyć z powodów biurokratycznych - nie ma jakiejś opinii, zgody czy czegoś tam. Uzyskiwanie wyzej wspomnianej zgody czy czegoś tam może trwać do 6 tygodni, więc całkiem możliwe, że dzieci będą pozbawione podręczników do połowy października. Nauczyciele muszą sobie poradzić
Firma wydająca obiady zrezygnowała z używania kart obiadowych, wprowadzając z zamian żetony, które miały być dystrybuowane na stołówce. Nie wiem na podstawie czego, ale o to mniejsza.
Dziś poszłam z Anią na obiad, o żetonach nikt nic nie wie. Nikt nie wie również jak ma byc zorganizowane prowadzanie sześcioletnich pierwszaków na obiad do stołówki (same sobie nie poradzą w tym zoo). W końcu pani stołówkowa się zlitowała i wzięła Anię do kolejki. Dziecko postało w kolejce, wzięło talerz makaronu i kubek kompotu. Usiadlo, zjadło ze dwie łyżki. I zadzwonił dzwonek. Wystraszone dziecko odstawiło talerz i głodne pobiegło na lekcje.
Jeśli sama nie zaprowadzę, to nikt tego za mnie nie zrobi - to chyba najzdrowsze założenie, jeśli chodzi o polskie placówki oświatowe.
Rządzących, którzy posłali moje sześcioletnie dziecko w ten pierdolnik, wieszałabym za flaki na słupach.
niedziela, 31 sierpnia 2014
Otwarcie Parku Magiczna
W końcu nastąpiło oficjalne otwarcie placu zabaw, o którym pisałam wcześniej. Wywieźli gruz, zasiali trawkę, wakacje się skończyły, więc można otwierać ;)
Obchody są trzydniowe i bardzo folkowe - noszą nawet nazwę Warsaw Folk Laboratory :)
Zaczęło się w piątek koncertem Żywiołaka (który przegapiłam i bardzo mi żal) oraz Kapeli Ze Wsi Warszawa (na którego część się załapałam i bawiłam się świetnie).
Poglądowe utwory, dla tych co nie znają:
Pierwsza piosenka w wykonaniu Żywiołaka, którą w życiu usłyszałam i oczarowało mnie:
Przy Kapeli Ze Wsi Warszawa nogi same mi skaczą. Moje plebejskie pochodzenie daje o sobie znać ;)
Grali między innymi tę piosenkę, kiwałam się radośnie pod sceną, klaszcząc, przytupując i popiskując od czasu do czasu ;)
Na żywo są doskonali. I niesamowicie było patrzeć jak robią muzykę. Magia. Pani, grająca na prawdziwych cymbałach, wzbudziła mój ogromny podziw.
W sobotę natomiast, czyli wczoraj, były atrakcje dla dzieci. Miedzy innymi pokaz iluzjonisty, niekoniecznie dostosowany do wieku publiczności (w jednym z numerów pan magik wyciągał panu ochotnikowi biustonosz spod ubrania ;).
Były także dwa przeraźliwe stwory, znane jako Tulinki, kto chce niech sobie wygugla ich przebój "Uwielbiam dżem" ;) Dzieci były zafascynowane. Występ stworów był interaktywny - zapraszały dzieci na scenę. I tutaj miałam okazję zaobserwować jak fantastycznie wyluzowane są maluchy. Słysząc "zapraszamy dziesięciu ochotników na scenę" dorośli zazwyczaj rozglądają się, kręcą, zastanawiają się na ile zrobią z siebie idiotę, a dzieci? Dzieci rzuciły się stadem, nieomal tratując się nawzajem :D Moje się załapały i bawiły się doskonale :D
Ania w różowej spódniczce i białej bluzce, Zu w granatowych legginsach i czarnej bluzce :)
Potem było festiwalowe jedzenie (coś egzotycznego i marynowanego co nie wiem jak sie nazywało, potem cornish beef, hamburgery, falafel, lody i nieprzyzwoite ilości waty cukrowej... Moja wina, moja wina, lubię watę cukrową :D ).
I następny koncert, tym razem Studium Instrumentów Etnicznych. Bęęęębny, bardzo głośne i bardzo transowe. Nic, tylko rozpuścić włosy, zamknąć oczy i w kolorowym gieźle (albo najlepiej bez :D) tańczyć boso po mokrej trawie :D Ku uciesze współuczestników imprezy ;)
To nie jest muza dla dzieci, więc moje dziewczynki zwiały spod sceny i do zmroku szalały na placu zabaw.
Zu na huśtawce:
Około 20.00 zaczął się koncert Muzykantów. Przypadli mi niezmiernie do mego przaśnego i pastewnego gustu :D
Dziewczynki zaczęły dążyć ku pozycji horyzontalnej i ziewać, ale nie mogłyśmy pójśc do domu, bo o 21.30 miały być fajerwerki... Mamooo, nie idziemy! Mamoooo, wytrzymamy! Mamie oczywiście w to graj, bo wcale nie miała ochoty wracać do domu, w którym króluje chory Matju ;)
Dałyśmy radę, o wyznaczonej godzinie z głośników zadudniło "Nothing else matters" Metalliki (doskonały wybór, doskonały...) i w niebo strzeliły fajerwerki :)
Dzieci głośno wyrażały zachwyt, ja zresztą też ;)
Wracamy do domu, ja rześka i zadowolona z życia (cały czas operuję na kanadyjskim czasie, dla mojego mózgu to było wczesne popołudnie ;) a Młode ledwie przebierając odnóżami.
Ania: Mamooo, czy możemy iść szybciej do domu?
Ja: Możemy iść tak szybko, jak nas nogi poniosą.
Zu: Moje nogi to poniosą co najwyżej porażkę, bo zaraz się przewrócę...
:D
Obchody są trzydniowe i bardzo folkowe - noszą nawet nazwę Warsaw Folk Laboratory :)
Zaczęło się w piątek koncertem Żywiołaka (który przegapiłam i bardzo mi żal) oraz Kapeli Ze Wsi Warszawa (na którego część się załapałam i bawiłam się świetnie).
Poglądowe utwory, dla tych co nie znają:
Pierwsza piosenka w wykonaniu Żywiołaka, którą w życiu usłyszałam i oczarowało mnie:
Przy Kapeli Ze Wsi Warszawa nogi same mi skaczą. Moje plebejskie pochodzenie daje o sobie znać ;)
Grali między innymi tę piosenkę, kiwałam się radośnie pod sceną, klaszcząc, przytupując i popiskując od czasu do czasu ;)
Na żywo są doskonali. I niesamowicie było patrzeć jak robią muzykę. Magia. Pani, grająca na prawdziwych cymbałach, wzbudziła mój ogromny podziw.
W sobotę natomiast, czyli wczoraj, były atrakcje dla dzieci. Miedzy innymi pokaz iluzjonisty, niekoniecznie dostosowany do wieku publiczności (w jednym z numerów pan magik wyciągał panu ochotnikowi biustonosz spod ubrania ;).
Były także dwa przeraźliwe stwory, znane jako Tulinki, kto chce niech sobie wygugla ich przebój "Uwielbiam dżem" ;) Dzieci były zafascynowane. Występ stworów był interaktywny - zapraszały dzieci na scenę. I tutaj miałam okazję zaobserwować jak fantastycznie wyluzowane są maluchy. Słysząc "zapraszamy dziesięciu ochotników na scenę" dorośli zazwyczaj rozglądają się, kręcą, zastanawiają się na ile zrobią z siebie idiotę, a dzieci? Dzieci rzuciły się stadem, nieomal tratując się nawzajem :D Moje się załapały i bawiły się doskonale :D
Ania w różowej spódniczce i białej bluzce, Zu w granatowych legginsach i czarnej bluzce :)
Potem było festiwalowe jedzenie (coś egzotycznego i marynowanego co nie wiem jak sie nazywało, potem cornish beef, hamburgery, falafel, lody i nieprzyzwoite ilości waty cukrowej... Moja wina, moja wina, lubię watę cukrową :D ).
I następny koncert, tym razem Studium Instrumentów Etnicznych. Bęęęębny, bardzo głośne i bardzo transowe. Nic, tylko rozpuścić włosy, zamknąć oczy i w kolorowym gieźle (albo najlepiej bez :D) tańczyć boso po mokrej trawie :D Ku uciesze współuczestników imprezy ;)
To nie jest muza dla dzieci, więc moje dziewczynki zwiały spod sceny i do zmroku szalały na placu zabaw.
Zu na huśtawce:
Około 20.00 zaczął się koncert Muzykantów. Przypadli mi niezmiernie do mego przaśnego i pastewnego gustu :D
Dziewczynki zaczęły dążyć ku pozycji horyzontalnej i ziewać, ale nie mogłyśmy pójśc do domu, bo o 21.30 miały być fajerwerki... Mamooo, nie idziemy! Mamoooo, wytrzymamy! Mamie oczywiście w to graj, bo wcale nie miała ochoty wracać do domu, w którym króluje chory Matju ;)
Dałyśmy radę, o wyznaczonej godzinie z głośników zadudniło "Nothing else matters" Metalliki (doskonały wybór, doskonały...) i w niebo strzeliły fajerwerki :)
Dzieci głośno wyrażały zachwyt, ja zresztą też ;)
Wracamy do domu, ja rześka i zadowolona z życia (cały czas operuję na kanadyjskim czasie, dla mojego mózgu to było wczesne popołudnie ;) a Młode ledwie przebierając odnóżami.
Ania: Mamooo, czy możemy iść szybciej do domu?
Ja: Możemy iść tak szybko, jak nas nogi poniosą.
Zu: Moje nogi to poniosą co najwyżej porażkę, bo zaraz się przewrócę...
:D
Subskrybuj:
Posty (Atom)