wtorek, 2 września 2014

Cytat na dziś

Filozoficznie.

"I find pieces of myself everywhere, and I cut myself handling them."

Jeanette Winterson
"Lighthousekeeping"



Początek roku szkolnego. Obłęd i chaos. Panienki do szkoły na dwie zmiany. Matju w szoku, bo Ania nie chodzi już do przedszkola - ciocie mówią, że jest wyraźnie smutniejszy, przygnębiony i rozbity. 
W szkole jak to w szkole - nikt nie wie co się dzieje. Pierwszaki miały dostać podręczniki od państwa. Szkoła ma na kontach środki na zakup tychże. Ale nie może ich ruszyć z powodów biurokratycznych - nie ma jakiejś opinii, zgody czy czegoś tam. Uzyskiwanie wyzej wspomnianej zgody czy czegoś tam może trwać do 6 tygodni, więc całkiem możliwe, że dzieci będą pozbawione podręczników do połowy października. Nauczyciele muszą sobie poradzić

Firma wydająca obiady zrezygnowała z używania kart obiadowych, wprowadzając z zamian żetony, które miały być dystrybuowane na stołówce. Nie wiem na podstawie czego, ale o to mniejsza.
Dziś poszłam z Anią na obiad, o żetonach nikt nic nie wie. Nikt nie wie również jak ma byc zorganizowane prowadzanie sześcioletnich pierwszaków na obiad do stołówki (same sobie nie poradzą w tym zoo). W końcu pani stołówkowa się zlitowała i wzięła Anię do kolejki. Dziecko postało w kolejce, wzięło talerz makaronu i kubek kompotu. Usiadlo, zjadło ze dwie łyżki. I zadzwonił dzwonek. Wystraszone dziecko odstawiło talerz i głodne pobiegło na lekcje.
Jeśli sama nie zaprowadzę, to nikt tego za mnie nie zrobi - to chyba najzdrowsze założenie, jeśli chodzi o polskie placówki oświatowe.
Rządzących, którzy posłali moje sześcioletnie dziecko w ten pierdolnik, wieszałabym za flaki na słupach.

11 komentarzy:

Kobieta blogująca pisze...

Sugeruję skupienie się na władzach gminy, które - jak mniemam - ochoczo wydawały pozwolenia na budowę osiedli, lejąc ciepłym moczem na infrastrukturę.

Moje dziecko zaczęło drugą klasę, poszedł jako sześciolatek. Byli prowadzeni całą klasą na posiłki (trzy w ciągu dnia), na obiad mieli 20 minut, a obiady serwowane do stolików.

No i w ogóle - zaopiekowany był prawie jak w przedszkolu, jeśli nie lepiej momentami (na pewno jeśli chodzi o organizację czasu). Szkoła publiczna, z drugiej strony Wisły, Bielany.

MF pisze...

Olać to, odroczyć dzieciaka i już. Kasę tylko biorą na tych stołkach siedząc i pierdząc i olewają resztę.

Paulina pisze...

O mamo... wkurzające to i stresujące, szkoda dzieci w tym wszystkim... :(

Małgorzatka pisze...

o matko:(

Cuilwen pisze...

To fajnie, że w innych szkołach coś działa. Jak widac, można, tylko czemu, kurwaszmać, nie tutaj :/
Ania mogłaby spokojnie wybłąkać się ze szkoły i chyba nikt by nie zauważył.

Zbudowali nowa szkołę na Głębockiej, żeby odciążyć naszą. Miało tam byc kameralnie i spokojnie, ale rodzice zbledli kiedy okazało się, że powstało tam 14 klas pierwszych. Nie pchałam się tam, dla nas za daleko. Może to i lepiej.

Cuilwen pisze...

Ania się nie nadawała do odroczenia :/ dopytywałam się, ale po obejrzeniu arkusza gotowosci szkolnej każdy psycholog krecił głową, a na chętnego do współpracy nie trafiłam :(

Kobieta blogująca pisze...

Z drugiej strony - to pierwsze dni i zwyczajne poczucie chaosu pewnie. Jakoś nie kojarzę newsów, o skargach rodziców, że pierwszaki wyszły niezauważone ze szkoły na prawym brzegu Wisły. Więc pewnie nie wychodzą, bo teraz z mniejszych rzeczy robi się dym.

A książki przez pierwsze dwa tygodnie albo trzy są zwyczajnie zbędne, najpierw są rysunki i pierwsze szlaczki na kartach pracy, my mieliśmy podręczniki a pani i tak dawała kserowki. Będzie dobrze, nie ma co się nakrecac

Kajka pisze...

Bida z nędzą. Moja siorka w trójmieście posłała Małą do prywatnej angielskiej szkoły do zerówki. I na razie dziecko błąka się samo od świetlicy do klasy. Zero dopilnowania. Nie wiem, czy to specyfika dużych miast?
Bo u mnie Kubek poszedł do szkoły jako siedmiolatek i był odprowadzany przez wychowawczynię i do świetlicy i na obiad. W świetlicy pilnowany, odprowadzany i zaopiekowany.

Kobieta blogująca pisze...

@ Kajka - żadna specyfika dużych miast. Moje dziecko w warszawskiej publicznej szkole jest zaopiekowane od paluszków po czubek głowy. W zeszłym roku jak był pierwszakiem, to już w ogóle - powijaki prawie. W tej chwili daje się odczuć, że do szkoły weszło 1,5 rocznika pierwszoklasistów - ale dużych zmian w jakości opieki nie ma, tyle że już mają jeden posiłek a nie trzy no i mogą niestety chodzić do sklepiku. A na początku września zawsze było nieco pierdolniku w szkołach, i póki to jest "nieco" to nie ma co wernyhorzyć

Cuilwen pisze...

Jeśli ktoś nie ma problemu, niech się cieszy. Najlepiej powstrzymując się od mówienia tym, którzy mniejszy lub większy problem mają, że takowy nie istnieje.

Cuilwen pisze...

Na pewno sytuacja się poprawi w ciągu kilku tygodni. Co nie zmienia faktu, że nie podoba mi się.