W końcu nastąpiło oficjalne otwarcie placu zabaw, o którym pisałam wcześniej. Wywieźli gruz, zasiali trawkę, wakacje się skończyły, więc można otwierać ;)
Obchody są trzydniowe i bardzo folkowe - noszą nawet nazwę Warsaw Folk Laboratory :)
Zaczęło się w piątek koncertem Żywiołaka (który przegapiłam i bardzo mi żal) oraz Kapeli Ze Wsi Warszawa (na którego część się załapałam i bawiłam się świetnie).
Poglądowe utwory, dla tych co nie znają:
Pierwsza piosenka w wykonaniu Żywiołaka, którą w życiu usłyszałam i oczarowało mnie:
Przy Kapeli Ze Wsi Warszawa nogi same mi skaczą. Moje plebejskie pochodzenie daje o sobie znać ;)
Grali między innymi tę piosenkę, kiwałam się radośnie pod sceną, klaszcząc, przytupując i popiskując od czasu do czasu ;)
Na żywo są doskonali. I niesamowicie było patrzeć jak robią muzykę. Magia. Pani, grająca na prawdziwych cymbałach, wzbudziła mój ogromny podziw.
W sobotę natomiast, czyli wczoraj, były atrakcje dla dzieci. Miedzy innymi pokaz iluzjonisty, niekoniecznie dostosowany do wieku publiczności (w jednym z numerów pan magik wyciągał panu ochotnikowi biustonosz spod ubrania ;).
Były także dwa przeraźliwe stwory, znane jako Tulinki, kto chce niech sobie wygugla ich przebój "Uwielbiam dżem" ;) Dzieci były zafascynowane. Występ stworów był interaktywny - zapraszały dzieci na scenę. I tutaj miałam okazję zaobserwować jak fantastycznie wyluzowane są maluchy. Słysząc "zapraszamy dziesięciu ochotników na scenę" dorośli zazwyczaj rozglądają się, kręcą, zastanawiają się na ile zrobią z siebie idiotę, a dzieci? Dzieci rzuciły się stadem, nieomal tratując się nawzajem :D Moje się załapały i bawiły się doskonale :D
Ania w różowej spódniczce i białej bluzce, Zu w granatowych legginsach i czarnej bluzce :)
Potem było festiwalowe jedzenie (coś egzotycznego i marynowanego co nie wiem jak sie nazywało, potem cornish beef, hamburgery, falafel, lody i nieprzyzwoite ilości waty cukrowej... Moja wina, moja wina, lubię watę cukrową :D ).
I następny koncert, tym razem Studium Instrumentów Etnicznych. Bęęęębny, bardzo głośne i bardzo transowe. Nic, tylko rozpuścić włosy, zamknąć oczy i w kolorowym gieźle (albo najlepiej bez :D) tańczyć boso po mokrej trawie :D Ku uciesze współuczestników imprezy ;)
To nie jest muza dla dzieci, więc moje dziewczynki zwiały spod sceny i do zmroku szalały na placu zabaw.
Zu na huśtawce:
Około 20.00 zaczął się koncert Muzykantów. Przypadli mi niezmiernie do mego przaśnego i pastewnego gustu :D
Dziewczynki zaczęły dążyć ku pozycji horyzontalnej i ziewać, ale nie mogłyśmy pójśc do domu, bo o 21.30 miały być fajerwerki... Mamooo, nie idziemy! Mamoooo, wytrzymamy! Mamie oczywiście w to graj, bo wcale nie miała ochoty wracać do domu, w którym króluje chory Matju ;)
Dałyśmy radę, o wyznaczonej godzinie z głośników zadudniło "Nothing else matters" Metalliki (doskonały wybór, doskonały...) i w niebo strzeliły fajerwerki :)
Dzieci głośno wyrażały zachwyt, ja zresztą też ;)
Wracamy do domu, ja rześka i zadowolona z życia (cały czas operuję na kanadyjskim czasie, dla mojego mózgu to było wczesne popołudnie ;) a Młode ledwie przebierając odnóżami.
Ania: Mamooo, czy możemy iść szybciej do domu?
Ja: Możemy iść tak szybko, jak nas nogi poniosą.
Zu: Moje nogi to poniosą co najwyżej porażkę, bo zaraz się przewrócę...
:D
4 komentarze:
u nas był cały miesiąc festiwal ziem górskich. przegrywasz :P
a serio, to super. ja też lubię chodzić sama z dzieciem starszym.
Przegrywam zaiste :D U nas na zadupiu niewiele sie dzieje :P
No, bez wyjca to jakos tak prościej wszystko idzie, nie?
Szkoda,że to przegapiliśmy,ale dziękuję,że wytłumaczyłaś mi ,gdzie ten plac jest.Bywamy,jest rewelacyjny.
Prześlij komentarz