Usiąść na kiblu bez Młodszej czepiającej się kolan z rykiem i Starszej, stojącej w drzwiach łazienki z wyciem - BEZCENNE.
Odkąd pamiętam, dziwiłam się, kiedy słyszałam, że dziecko nadało sens czyjemuś życiu. Według mnie, życie samo w sobie ma wiele sensu, a jeśli ktoś potrzebuje, żeby mu go nadawać, to cóż - współczuję i ubolewam.
Nadal tak uważam, dzieci nie mają nic wspólnego z sensem czegokolwiek.
Jednak wiele w moim życiu zmieniły. Nadały mu kierunek. Dokładnie kierunek "OD". Odkąd mam dzieci, moje życie jest nieustanną próbą ucieczki - od płaczu, brudnych pieluch, nocnych pobudek, mamo chcę lizaka, kanapkę z miodem, lizaka, mamo!, lizaka, lizaka, ciasteczko, lizaka, CHCĘĘĘĘ!, daj miiii!, nie wyjdę!, nie zrobię!, łaaaaaa!, przyjdź tu, zrobiłam kupę, mamo!, co robisz?, ja też chcę to!, mamo!, od wylanej na dywan wody/mleka/kefiru, mamo!, rozmazanego dżemu, zasikanych ubrań, mamooo!, szarpaniny na ulicy, rozmontowanego na części magnetofonu, telefonu komórkowego zardzewiałego od śliny i i tak dalej i tak dalej...
Kiedyś przeczytanie pięciu stron kiepskiej książki było czynnością nie wartą uwagi. Dziś - to luksus. Wydarzenie, które należy zaplanować sporo naprzód, i modlić się, żeby się udało.
Może właśnie w tym ludzie dostrzegają sens? Lubią być zaprzęgnięci w ten kierat, w którym dzieci organizują im każdą sekundę czasu, nie zostawiając nic na myślenie? Nie mam pojęcia.
Wiem jedynie, że sens życia czuję najlepiej, kiedy dziatki spać pójdą. Kiedy się budzą - na takie pierdoły jak sens już nie mam czasu.