sobota, 31 stycznia 2015

Za każdym razem...

... kiedy zaczynam sie uważać za efektywną i względnie kompetentną matkę, dzieje się coś, co blyskawicznie uświadamia mi, że może niekoniecznie.
Na przykład rozespany trzylatek, wyciągnięty z samochodu o godzinie 20.30, z potencjalnym zapaleniem napletka (litości, znowu...), lekko odwodniony (nie było mamy pod reką, więc nikt nie pilnował, żeby dziecko piło) i cały dokładnie pokryty swędzącą i szorstką wysypką alergiczną (trwa od tygodnia, nie wiadomo na co).
Dziecko krzyczało przeraźliwie przez jakieś 30 minut bez przerwy aż zrobiło się sine, odmówiło picia, nie pozwoliło się umyć ani posmarować niczym tej wysypki, oraz w ataku kompletnej histerii i szału pobiło mnie tak, że poszła mi krew z nosa. Nie mam mu za złe, ewidentnie był w złej formie, aż się bidny trząsł. Najbardziej mnie boli, że nie mogę mu pomóc, bo zupełnie nie współpracuje. A nie jest to już niemowlę, które szybko i sprawnie można obezwładnić i oprawić wedle potrzeb.
W końcu udało mi się jakoś opanować sytuację i teraz Młody śpi, za co Bogu niech będą dzięki. Ale jestem pięć kroków bliżej do zawału.

Tak więc, za każdym razem kiedy zaczynam czuć promyk optymizmu w zakresie rodzicielstwa, kosmiczny porządek szybciutko sprowadza mnie do parteru. Taka karma.




Jacek Dukaj - "Król Bólu"

Czytam właśnie, trzeci już raz, i nie mogę się oderwać. Dukaja wielbię za to, że tak pięknie mnie poniewiera intelektualnie. Nad jego prozą trzeba sie skupić, pomyśleć, uruchomić ukryte zasoby wiedzy i wyobraźnię.
Rozbrajają mnie opinie, że Dukaj jest do dupy bo za trudne, że za dużo neologizmów i niezrozumiałych terminów, że czytelnik ogłuszony i nic nie kuma. A najbardziej rozbrajają mnie ci, którzy przyznają, że przeczytali pół pierwszego opowiadania (z ośmiu), nic nie zrozumieli i już wiedzą że wszystkie pozostałe to dno. To, że ktoś nie zrozumiał oznacza tylko tyle, że nie zrozumial, a nie że książka jest nic niewarta. Nie zrozumialam "Ulissesa", ale nie twierdzę, ze Joyce nie umiał pisać.
To jest fantastyka z domieszką filozofii i socjologii, trudna, owszem, ale na pewno nie nieprzenikniona. Nie wchodzi tak łatwo jak, dajmy na to, "Cukiernia pod amorem", ale dla mnie to nie wada. Kwestia gustu i chwili, przecież czytadła też wchłaniam i bardzo lubię, ale byłabym ostrożna w porównaniach i wieszaniu psów.

Rozpływam się w szczegółach, skomplikowanych światach, bogactwie opisów. No bo jak sie nie zachwycić na przykład "Cruxem" gdzie mamy połączenie sarmackiego mitu z superzaawansowaną nanotechnologią i społeczeństwem jak z zajdlowskiej "Paradyzji"? Albo "Król Bólu i Pasikonik" - postapokaliptyczny świat szarpany terroryzmem genetycznym. Lemowskie w stylu "Oko Potwora"  i smaczna wizja statku kosmicznego wraz z załogą jak z głębokich lat siedemdziesiątych, plus rozważania o kresie rozwoju cywilizacji. Yum.
Neologizmy mnie nie ruszają, lubię, khem khem, zabawy językiem :D Sprawia mi przyjemność rozgryzanie dziwnych słów, powroty do wcześniejszych partii tekstu, ponowne czytanie już z innej perspektywy, łączenie wątków, dedukowanie, odkrywanie, kojarzenie i odgrzebywanie. Dukaj pisze pięknie, kunsztownie i jest wszechstronny - wystarczy porównać "Linię Oporu"(rzut oka na transhumanizm, gdzie treść ślicznie zgadza się z nieoczywistą i trudną do rozplątania formą, ale niektóre kawałki [wnetrze Smoka] są tak piękne, że czytałam je po kilka razy dla samej przyjemności obcowania z tą wizją) z "Piołunnikiem"  - historią o tym, czym Czernobyl nie był, napisaną, jak mówią krytycy, "po ludzku". ;) Bardzo sobie cenię również jego trafne obserwacje na tematy ogólnoludzkie.
Książki Dukaja dawkuję sobie pomalutku, żeby mi na długo starczyło. Wracam do nich co jakiś czas i za każdym razem rozumiem więcej i odkrywam coś nowego. To właśnie, a nie szybkość czytania i łatwoprzyswajalność, jest dla mnie (zupełnie subiektywnie) wyznacznikiem dobrej literatury.

Kilka ładnych cytatów:

"Linia Oporu"

"Co pewien czas zadaję sobie ćwiczenie: odpowiadaj ludziom jakby naprawdę myśleli co mówią."

"Wyobraża sobie życie ludzkie jako przestrzeń fazową wszystkich możliwości duszy i ciała. Czlowiek absolutnie wolny jest w niej nieodróżnialny od człowieka absolutnie pustego: bez właściwości, bez charakteru. Każdy czyn i każda myśl jednakowo prawdopodobne. Równo rozsmarowany. Ot co."

"Nie ma rodziny,mamo. (Powiedziałby). Jesteśmy w teatrze. Siedzimy na scenie. Patrzą na nas, ściśniętych w chacie kurnej, wyjadających drewnianymi łychami tłuste kluski ze wspólnej michy.
Widzisz to, mamo?
Gdybyś weszła na nasze orbity...
Gdzie żyje się w ponadgeograficznej konstelacji bliższych i dalszych znajomych. Że znajdziesz w niej także kogoś z tej samej linii genetycznej, spod tego samego dachu dzieciństwa - to możliwe, to prawdopodobne. Ale nic nie znaczy. Nie nazywasz "rodziną".
Rodzina to przypadek genetyczny. Co z tego, że dzielicie krew i wspomnienia, skoro nie masz z nimi o czym rozmawiać, rozeszliście się w inne dusze, inne astronomie i królestwa.
Nie potrzebujesz rodziny nawet jako ubezpieczenia od choroby i starości. Nie potrzebujesz rodziny, by posiadać dziecko.
Nawet jak masz dziecko, to nijak cię ono nie definiuje. Masz, nie masz, masz, potem znowu przez dziesiątki lat żyć będziesz bezdzietnie - nie jesteś ojcem, nie jesteś matką, to sezonowe konstelacje.
Nie potrzebujesz rodziny."

"Zawsze pojawi się jakaś nisza, w której kwestią organizującą człowiekowi całą rzeczywistość jest dieta wegetariańska, marka bielizny albo wysokość stałej kosmologicznej."

"Szkoła"

"Oczywiście, że się boisz, bałeś się zawsze i wszystkiego, strach masz we krwi jak ten narkotyk, przesączony przez pępowinę z organizmu matki, odziedziczony po niej w kolejnej skarlałej generacji; on, strach, zawsze był po twojej stronie."

"Król Bólu i Pasikonik"

"Król Bólu w podświadomym odruchu osłania glowę neseserem. Powietrze mgli sie od przenoszonych drogą kropelkową indoktrynatorów, krążą tu zarazki Kapitału Marksa, Bogactwa narodów Adama Smitha, Centesimus annus Jana Pawła II, wykichiwany i rozkaszliwany jest Lewiatan Hobbesa, Państwo i anarchia Bakunina oraz Wynaród Kurzajewskiego. Tuż przy wejściu do oszklonego patio trzy wiedźmy metyskie palą kadzidło komunizmu korporacyjnego; pomarańczowy dym gryzie w oczy."

Powyższy  kawałek mnie mocno rozbawił i na nim zakończę. Mogłabym jeszcze dłuuugo, czytam sobie po raz kolejny piękny fragment "Oka Potwora" gdzie główny bohater wędruje nocą po wnętrznościach statku o wdzięcznej nazwie "Behemot", ale nie mam już siły klepać w klawiaturę :)

Na deser - "Katedra" Tomasza Bagińskiego, zainspirowana opowiadaniem Jacka Dukaja. Kto nie widział, niech obejrzy, przepiękna rzecz. I świetna muzyka. Love.

piątek, 30 stycznia 2015

"W życia wędrówce na połowie czasu"

"W życia wędrówce, na połowie czasu,
Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,
W głębi ciemnego znalazłem się lasu."

To oczywiście początek "Boskiej Komedii" Dantego. W mordującym neurony przekładzie Porębowicza. Tłucze mi się ostatnio w głowie, bo te trzy wersy opisują coś, czego (chyba) od kilku lat doświadczam - kryzys wieku średniego.

Czy na tym on właśnie polega? Że nagle, nie widząc jak i skąd, znajdujesz się w miejscu, w którym wcale nie chciałeś być? I nie wiadomo jak się stamtąd wydostać? I żaden Wergiliusz nie przyjdzie i nie wyprowadzi za raczkę z kłopotu. Na światło rozumu już cokolwiek za późno.

Nagle zdajesz sobie sprawę z upływającego czasu i kurczących się możliwości.

I z błędów, które w swej młodzieńczej durnocie popełniłeś, a ich konsekwencje będziesz ponosić przez resztę życia. Błędy. Błędy. Błędy. Konstelacje błędów, a wszystkie świecą tak jasno, że odbierają wzrok i resztki nadziei. Przecież można było tylu rzeczy uniknąć. Tylko wybrać inaczej. Nie bać się.

Właśnie, gdybym mogła dwudziestoletniej sobie przesłać ostrzeżenie w jednym zdaniu, napisałabym "przestań się bać".

I tak bym pewnie nie przestała. Chcę w to wierzyć. Determinizm mym przyjacielem jest. Usprawiedliwieniem. Słodkim kłamstwem. Miłosierdziem, które sama sobie wydzielam zbyt skąpo a potrzebuję jak powietrza. Wybierałam tak, jak umiałam najlepiej. W to muszę wierzyć, bo jeśli nie, jeśli zacznę grzebać w fundamentach przeszłości i wyciągać cegły i wybijać dziury, rozpadnę się całkiem. Nie tamta dwudziestoletnia ja, która bała się wszystkiego, tylko ta tutaj, trzydziestoośmioletnia matka trójki, która boi się wszystkiego i oddycha stratą.

Strata. Motyw przewodni. Wszystko czym nie będę. Wszędzie gdzie nie będę. Wszyscy z którymi nie będę. Wszystko czego mi odmówiono. Wszystko co okazało się nie takie jakie wierzyłam że jest. Wszystko czego mi brak, niewiele przecież tego, a wszystko. Przebudzenie boli jak kopnięcie konia. Ciesz się z tego co masz? Ja wiem, co mam, wiem dobrze, i to nie jest to co widzisz.
Na każdym kroku, w artykule z internetu, w piosence z radia, w zapachu powietrza i kolorze chmur który taki sam jak wtedy - wybuchają emogranaty i nie dają żyć bo jak tu żyć kiedy w gardle szlam.

Gdzieś mi się zapodziało poczucie wyjątkowości. Tego, że moje życie jest ważne i cos warte. Że czemuś służy. Że jest komuś potrzebne. Teraz jestem tylko mrówką, która żyje wśród innych mrówek. Żyje wyłącznie dzięki przypadkowi - bo nikt mnie jeszcze nie napadł i nie zadźgał, bo moje DNA nie wyprodukowało jeszcze nowotworu, bo samochód ze mną w środku jeszcze nie wpadł w poślizg, bo rzuciło mnie na świat we względnie spokojnym kraju a nie w favelach Rio. Przypadek, suma przypadków, kompletnie nieprzewidywalnych i bezlitosnych. Za mną czarno, przede mną czarno a Los rzuca kości.


Muzyka. Na skołtunione sny, słone poranki i gorycz porażki na zębach.

czwartek, 29 stycznia 2015

Rzeczywistość wirtualna

Matju przychodzi do mojego pokoju. Pracuję. Katem oka widzę, że porusza się dziwnie, jakby nienaturalnie. Robi trzy kroki w stronę ściany. Zatrzymuje się twarzą do ściany. Zwrot na pięcie. Podbiega kilka kroków naprzód. Stop. Zwrot. Dwa kroki. Stop. Zwrot. I tak dalej.
Zza koszulki na plecach wystaje mu teleskopowa rączka kurzościerajki.
WTF?

Pytam: synku, co robisz?
Matju: Chodzę.
Ja: Ale kim jesteś?
Matju: Jestem jak w bajce u taty.
Idę do Męża, sprawdzić co robi. I wszystko jasne... Mąż gra w Wiedźmina II :D



Też bym pograła...

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Sekret

Nie mogę mówić, mówi więc za mnie Andrew Solomon.
Wracam do tego filmu raz na jakiś czas. Czuję się mniej odosobniona i spisana na straty.



"And then the anxiety set in. If you told me that I'd have to be depressed for the next month, I would say, "As long I know it'll be over in November, I can do it." But if you said to me, "You have to have acute anxiety for the next month," I would rather slit my wrist than go through it. It was the feeling all the time like that feeling you have if you're walking and you slip or trip and the ground is rushing up at you, but instead of lasting half a second, the way that does, it lasted for six months. It's a sensation of being afraid all the time but not even knowing what it is that you're afraid of. And it was at that point that I began to think that it was just too painful to be alive, and that the only reason not to kill oneself was so as not to hurt other people."

"If you experience a catastrophic loss, and you feel terrible, and six months later you can barely function at all, then it's probably a depression that was triggered by the catastrophic circumstances. The trajectory tells us a great deal. People think of depression as being just sadness. It's much, much too much sadness, much too much grief at far too slight a cause."

 "I was singing to blot out the things my mind was saying, which were, 'You are nothing. You are nobody. You don't even deserve to live.' "

"You don't think in depression that you've put on a gray veil and are seeing the world through the haze of a bad mood. You think that the veil has been taken away, the veil of happiness, and that now you're seeing truly. It's easier to help schizophrenics who perceive that there's something foreign inside of them that needs to be exorcised, but it's difficult with depressives, because we believe we are seeing the truth."

"But the truth lies. I became obsessed with that sentence: "But the truth lies." And I discovered, as I talked to depressive people, that they have many delusional perceptions. People will say, "No one loves me." And you say, "I love you, your wife loves you, your mother loves you." You can answer that one pretty readily, at least for most people. But people who are depressed will also say, "No matter what we do, we're all just going to die in the end." Or they'll say, "There can be no true communion between two human beings. Each of us is trapped in his own body." To which you have to say, "That's true, but I think we should focus right now on what to have for breakfast." (Laughter) A lot of the time, what they are expressing is not illness, but insight, and one comes to think what's really extraordinary is that most of us know about those existential questions and they don't distract us very much. There was a study I particularly liked in which a group of depressed and a group of non-depressed people were asked to play a video game for an hour, and at the end of the hour, they were asked how many little monsters they thought they had killed. The depressive group was usually accurate to within about 10 percent, and the non-depressed people guessed between 15 and 20 times as many little monsters — (Laughter) — as they had actually killed."

"Shutting out the depression strengthens it. While you hide from it, it grows. And the people who do better are the ones who are able to tolerate the fact that they have this condition. Those who can tolerate their depression are the ones who achieve resilience."

Erozja

Ciocia babcia nie otwiera drzwi. Powinna być w domu, jest niemłoda, czasem jej się coś myli. Nikt z sąsiadów jej nie widział od dobrych kilku dni. W sumie mało dziwne, mieszka w mikro domku na skraju miasta, to nie blok, gdzie czujne uszy sąsiadów odnotuja każde kichnięcie. Za domkiem ziemianka, gdzie ciocia babcia trzyma przetwory. Za ziemianką kurnik i stodoła, która malutkiej mnie wydawała się kiedyś przeogromna. A obok wielkie drzewo, z którego lubiłam zwisać jak lemur. Ot i wszystko. Nie za bardzo jest się gdzie schować.
Szukam. Zaglądam tu i tam. Do ziemianki, do kurnika. Do stodoły nie wchodzę, nie mam odwagi, staram się zapomieć o tym, co tam się kiedyś stało. Jeszcze tylko sprawdzę za domem. Nic.
Przyszła moja babcia. Ciocia babcia to jej starsza siostra. Pukamy. Nic. Zaglądamy przez kuchenne okno. Na stole dwie szklanki z niedopitą herbatą. Czemu dwie? Miała gościa? Wyszli razem? Gdzie ona jest? Zaczynamy się niepokoić.
Babcia ma klucz. Otwiera drzwi. Są strasznie stare i wypaczone, trzeba je porządnie popchnąć, żeby zechciały odkleić się od framugi. Auć, skrzypią niemiłosiernie. Babcia wchodzi, ja nadal patrzę przez okno na te dwie szklanki i robi mi się nieswojo.
Babcia krzyczy.
Nie chcę tam wchodzić, nie chcę, wiem co zastanę w środku. Ale wchodzę.
Mijam kuchenny stół z dwiema szklankami, potykam się o kosz z drewnem do pieca, jak zwykle stoi na środku. W pokoju obok rozgrzebane łóżko, w nim trup cioci babci, bez oczu, twarz porośnięta zieloną pleśnią.
Krzyczę i ja.

Otwieram oczy. Jestem kłębkiem strachu, niezdolnym do absolutnie niczego poza oddychaniem. Oddycham więc. Staram się dostosować wdechy i wydechy do powolnego sapania męża, śpiącego obok. Dobrze, że go nie obudziłam.
I ciocia babcia i jej młodsza siostra nie żyją od wielu lat. Obie zmarły w szpitalu. To tylko mózg produkuje dziwne narracje. A ta nie jest jeszcze najgorszą ze wszystkich. Przez ostatnie osiem lat moim neuronom zdarzyło się wyrzygać znacznie gorsze rzeczy.
Przytomnieję. Strach pomału opada do akceptowalnego poziomu. Zaczyna płakać Matju, muszę do niego iść. Jestem zmęczona.


niedziela, 25 stycznia 2015

(p)anestetyk

Studiuję sobie podyplomowo. Kończy się pierwszy semestr i mam kilka przemyśleń.

Im więcej wiem o nauczaniu tym mniej mi się ono podoba. Kiedyś lubiłam uczyć (wtedy włoskiego), ale od tamtego czasu minęło 16 lat i chyba znalazlam po drodze milion innych rzeczy, które sprawiają więcej satysfakcji i są mniej frustrujące. Jednakowoż pieniędzy z nich raczej nie będzie, więc brnę w raz obranym kierunku, acz coraz niechętniej. To nie jest dobry znak.

samanthadoodles.deviantart.com
Najwięcej frajdy sprawiają mi przedmioty poboczne - psychologia (moje hobby), emisja głosu i mój absolutnie bezkonkurencyjny faworyt - "elementy historii i kultury krajów anglojęzycznych" z TYM panem. Nie dość, że ma fenomenalną wiedzę, którą przekazuje z pasją i poczuciem humoru, to jeszcze robi to w płynnej idiomatycznej amerykańskiej angielszczyźnie. Rarytas i balsam dla ucha. Fakt, że te zajęcia są dla mnie jak łyk tlenu i półtoragodzinne wakacje w raju z gratisową ścieżką białej damy, tylko potwierdza moje obawy: w głębi duszy nie jestem nauczycielem. Jestem filologiem. Urodziłam się filologiem i umrę filologiem, dla którego najwiekszą podjarką jest rozkmina tekstów sprzed paru stuleci.

Niestety za to słabo płacą a frank drożeje, więc postaram się jak umiem najlepiej.