sobota, 17 listopada 2012

Cierpliwość jest cnotą

Pośpiech jest zasadniczo obcy mej naturze. Nie przerażają mnie korki, nie denerwują długie kolejki. Postawiona przed koniecznością czekania zapadam w siebie i dowolnie długo trwam w bezruchu, z afrykańską cierpliwością. Oczywiście, jeśli w pobliżu nie ma moich dzieci. Dzieci wprowadzają do uporządkowanej i stabilnej rzeczywistości element chaosu, który wytrąca mnie z równowagi.
Dziś dobry Los uznał za stosowne zaserwować mojej cierpliwości szkołę przetrwania.
Zostałam odwieziona do okulisty, na badanie kontrolne.
Lekarka oczywiście się spóźniła. Tryb oczekiwania zaczął działać.
Po półgodzinie kwitnięcia pod gabinetem zostałam przyjęta. Spodziewałam się szybkiego badanka, wypisania recepty na okulary i papa, a tu zonk... Pani doktor zadysponowała badanie dna oka z atropiną.
Czekałam na podanie kropli. Trzy dawki co pięć minut. Czekałam dwadzieścia minut na badanie.
W tym czasie Mąż postanowił spędzić czas produktywnie i zabrał dzieci na zakupy. Kiedy defilowali wszyscy czworo przed gabinetem w drodze do wyjścia, machając mi radośnie, siedząca obok mnie pacjentka zapowietrzyła się z szoku: "TO WSZYSTKO PANI??!!" Szturchnęła swojego męża - "Patrz kochanie to wszystko państwa dzieci!!!" Zastanowiłam się przez chwilę, co powiedziałaby, gdybym na przykład przytomnie odparła: "nie, nie wszystkie, reszta w szkole", jak sugerowały rozumne koleżanki na fejsie...
Po badaniu usiadłam w recepcji i oddałam się próbom zwężenia źrenic oraz oczekiwaniu na powrót rodziny z zakupów.
Po godzinie zadzwoniłam do męża. "Jestem w połowie listy, będę w sklepie jeszcze z 15 minut".
Po kolejnej godzinie znowu zadzwoniłam do męża. "Pakuję zakupy do bagażnika, zaraz będę."
Po upływie kolejnych trzydziestu pięciu minut mogłam szczęśliwie zainstalować się w samochodzie.

Miałam nadzieję, że jedziemy do domu, ale, jak wiadomo, nadzieja matką głupich.

Na tylnym siedzeniu dziewczynki marudziły z głodu. Mateusz wył z głodu i zmęczenia. Miałam szczerą ochotę się do nich przyłączyć. W tejże radosnej atmosferze pędziliśmy w kierunku miejsca zamieszkania teściów.

Dojechaliśmy. I pocałowaliśmy klamkę. Dzięki krótkiej konferencji telefonicznej dowiedzieliśmy się, że "już jadą" bo "właśnie wyszli ze sklepu". Powstrzymam się od komentarzy oceniających, po prostu powiem, że po następnej godzinie siedzenia na klatce schodowej z trójką głodnych, zmęczonych i znudzonych dzieci nadawałam się tylko i wyłącznie do recyklingu.

Na całe szczęście w domu dziadków aktualnie przebywa ktoś, kto błyskawicznie przywrócił mi utracony spokój ;) Na imię ma Baldur i jest przepięknym kotem mojej ulubionej rasy - Maine Coon.
Mądrość sieciowa rzecze: "Jeśli jest ci źle, mocno przytul kota. To wszystko. Teraz jest źle kotu." ;)
Zlekceważyłam więc rodzinę i rzuciłam się tarmosić kota ;) Znosił to ze stoickim spokojem a ja z każdą minutą czułam się lepiej :)
Dokumentacja fotograficzna.





Jeśli kiedykolwiek będziemy mieli w domu zwierzę, to będzie właśnie taki cudowny, wielki, antydepresyjny kot :)
Morał dzisiejszego dnia - cierpliwość popłaca ;)

Bym


Ewentualnie może być worek.

Czy mogę dziś nic nie robić?


Bo jakoś przywiędłam.
Rano wyglądałam tak:


Wpełzłabym gdziekolwiek, byle z dala od.

piątek, 16 listopada 2012

Drobny sukces

Czasem trzeba po prostu docenić drobne sukcesy w życiu. Na przykład jest piątkowy wieczór, a ja jeszcze nikogo nie zabiłam.


Przytulam się sama do siebie. I serwuję sobie Mój Serial w kawałkach. Na ukojenie.

Śniadanie mistrzów

Drugie śniadanie dla dziecka w wieku szkolnym. Frustracja, krew, pot i łzy.

- Nie zjem pomidora!
- Nie chcę z szynką!
- Nie lubię ogórka!
- A mogę zjeść troszeczkę?
- Dlaczego nie batonik?
- A mogę soczek?
- Daj mi czekoladę!
- Chcę Seven Days'a!

Wszystko to denerwowałoby mnie znacznie mniej, gdyby nie to, że Najstarsza ma nadwagę :/ Pomijam fakt, że nie może nosić dżinsów, bo się nie dopina w pasie. Pomijam fakt, że teraz już z dużą trudnością wbija się nawet w dres. Pomijam fakt, że kupuję spódnice na trzynastolatkę, żeby pasowały w talii, czy też w miejscu, gdzie talia powinna się znajdować. To wszystko pikuś. Najgorsze jest, że moje dzieci są genetycznie obciążone ryzykiem zachorowania na cukrzycę, a przy nadwadze ryzyko to zwiększa się do, uwaga, 80% :(
W wakacje udało się nam doprowadzić Najstarszą do stanu względnej normalności. Nawet zaczęła jeść warzywa. Potem pojechała na dwa tygodnie do dziadków... Czy muszę dodawać, że wróciła okrągła jak pączek? Doznałam szoku, kiedy zaczęłam jej kroić owoce, a ona spróbowała i wielkim głosem, cała rozżalona, zakrzyknęła - A GDZIE CUKIER? DZIADEK POSYPYWAŁ CUKREM!!!! Racuszki z cukrem, owoce z cukrem, lody, batoniki, soczki z kartonu, naleśniczki z dżemikiem. Jak to dziecko ślicznie je!

Co jakiś czas wpadam w rozpacz na tym tle.

Staram się, nieustannie, zainteresować ją zdrowym jedzeniem. Staram się, naprawdę. Świeżutkie owoce i warzywa, świeży, pełnoziarnisty chleb/bułeczki, sok wyciskany z pomarańczy. Domowa granola z kremowym jogurtem zrobionym własnoręcznie przeze mnie. Prawdziwa szynka za 50 złotych.
Kiedy przynosi wszystko z powrotem w plecaku ze szkoły i nawet nie chce się jej wyciągnąć tego i odstawić do kuchni; kiedy muszę wyrzucać zepsute jedzenie (nienawidzę wyrzucać jedzenia), chce mi się płakać i mam ochotę jej przywalić w łeb.
W końcu przestałam jej dawać do szkoły cokolwiek, oprócz wody. Je obiad na stołówce, a skoro przynosi drugie śniadanie do domu to znaczy, że nie jest głodna. Nie stać mnie na marnowanie jedzenia.

Tylko muszę pilnować, żeby potajemnie nie wyciągała drobnych ze skarbonki. Na cholerne słodycze w cholernym szkolnym sklepiku :/

Problem musi być bardziej powszechny, bo panie w szkole postanowiły wdrożyć akcję uświadamiającą. Dzieciom wczoraj pokazano prezentację, wyjaśniającą jak ważne jest zdrowe jedzenie, ilustrowaną zdjęciami przykładowych śniadań.
Najstarsza bardzo się przejęła, wzięła sobie do serca, bo wiadomo, jak mama mówi to można olać, ale jak mówi pani w szkole to hoho! Przyszła więc do domu i od progu krzyczała:
MAMO! CZEMU MI NIE DAJESZ ZDROWEGO DRUGIEGO ŚNIADANIA?!

Najpierw popłakałam się z frustracji, następnie posadziłam ją przed komputerem i włączyłam tę szkolną prezentację. Pokazałam jej zdjęcia śniadań i palcem wytykałam kolejne produkty:
- Marchewka. Dostałaś marchewkę do szkoły i przyniosłaś całą z powrotem. Jabłko. Dostałaś i nawet nie ugryzłaś. Śliwki. Zostawiłaś je w plecaku tak długo, aż zaczęły płynąć, zapaskudziły ci cały plecak i trzeba go było prać, pamiętasz? Kanapka z ciemnym chlebem. Zawsze zostawiasz ciemny chleb, a kiedy podaję ci taką kanapkę, krzywisz się i krzyczysz, że chcesz chałkę albo białą bułeczkę, a chleba nie lubisz. Winogrona. Przynosisz je z powrotem i jęczysz, że nie lubisz pestek i skórek.
I tak dalej.
Mina dziecka wydłużała się coraz bardziej. Może WRESZCIE zatrybi.

Mam nadzieję, że cokolwiek dotarło. Dziś poprosiła o pokrojoną gruszkę na drugie śniadanie.
Zobaczymy.
Nie mam już siły z tym walczyć.


środa, 14 listopada 2012

Bajki ogłupiajki

"A wies mamo, ze ciocia w pseckolu powiedziala ze bylam elegancka w tej sukience i powiedziala to Gawłowi, bo my sie ozeniliśmy, ale on mnie nie lubił..."


Chyba zrobię bana na wszystkie debilne bajki o Barbie i innych wróżkach, księżniczkach i tak dalej. Wszystkie te filmy osnute są wokół relacji damsko-męskich oraz wielkich, romantycznych uczuć. Zda mi się, że od wielkich, romantycznych uczuć należy się trzymać z daleka, jeśli chce się zachować zdrowie psychiczne. Zwłaszcza w młodym wieku ;) A już teraz słyszę od dziewczynek opowieści kto kogo kocha i kto się z kim ożeni. Przyjaciółka Zuzi stanowi parę z kolegą z klasy (ona niespełna 6 lat, on niespełna 7). Całują się na przywitanie i mówią do siebie "kochanie". Oraz planują, że urodzi im się dziecko, które nazwą "Zyzgak McQuinn". To oczywiście bardzo zabawne, ale i trochę przerażające.
Wolałabym moim dzieciom wpoić, że zamiast rozglądać się nerwowo w poszukiwaniu Księcia z Bajki, lepiej być niezależną, samodzielną, mieć dobrą pracę i ewentualnie kota. Z kotem jest zdecydowanie mniej dramatu.











Domowe laboratorium - na zewnątrz i do wewnątrz

Stosować zewnętrznie - maceraty.

Maceraty, czyli oleje ziołowe. Świetne do masażu, okładów, przygotowania maści i kremów. Ja akurat mam w planach dwie maści. W związku z tym, w chłodnej garderobie na górnej półce stoją dwa słoiki. W jednym jest mieszanka liści żywokostu i babki zwyczajnej (na maść gojącą drobne zadrapania, stłuczenia, wysypki, pokrzywki i różne inne skórne nieszczęścia); w drugim - mieszanka liści eukaliptusa i mięty pieprzowej (na maść leczącą katar, zapchane zatoki i temu podobne niedogodności związane z sezonowymi chorobami).
Oba zestawy ziół macerują się w oliwie z oliwek.

Sposobów uzyskania maceratów jest kilka, moim ulubionym jest metoda "na słońce" - zalewamy zioła oliwą i w zamkniętym słoiku wystawiamy na słońce w ciepłe miejsce. Jako, że w listopadzie w naszej strefie klimatycznej o ciepłe miejsce i słońce jest dość trudno, tym razem wybrałam metodę klasyczną - zioła zalałam gorącą oliwą, zawinęłam słoiki w ręcznik i wstawiłam do garderoby, bo tam najciemniej i najzimniej. Następnego dnia odwinę słoiki z izolacji termicznej i zostawię na półce na około dwa tygodnie, wstrząsając zawartość od czasu do czasu.

Po dwóch tygodniach trzeba przefiltrować uzyskany olej i przelać do butelek z ciemnego szkła. Przechowywany odpowiednio powinien wytrwać około 14-16 miesięcy, jeśli dolejemy witaminy E w kroplach, macerat może postać nawet ze dwa i pół roku.

Stosować wewnętrznie - marynowane jalapenos.

W domowym laboratorium powstają nie tylko mazidła ;) Na przykład wczoraj, Małżonek zarządził marynowanie dwóch kilogramów papryczek jalapeno.


Roboty była przy tym masa, na szczęście główną część prac wykonał mąż, ja robiłam za podkuchenną.


Papryczki były w typie "żyletek" - pioruńsko ostre, o czym przekonałam się boleśnie na własnej skórze ;)
Ale wyglądały bardzo ładnie.


Owoc wysiłków - sześć słoików pyszności, od których cierpną zęby ;)


Dla potomności - przepis.


- ząbki czosnku (tyle, ile słoików)
- listki laurowe
- oliwa
- po kilka ziaren pieprzu i ziela angielskiego
- 1 szklanka octu spirytusowego 10%
- 4,5 szklanki wody
- 8 łyżek cukru
- 1,5 łyżeczki soli

Paprykę dokładnie umyć, oczyścić z gniazd nasiennych i pokroić w plasterki. Słoiki wyparzyć, wstawiając np. na 10-15 minut do nagrzanego do 120-130 stopni piekarnika. Do każdego słoika wrzucić listek, czosnek, po kilka ziaren pieprzu i ziela angielskiego. Napełnić słoiki pokrojoną papryką i nalać po łyżce oliwy. Do wrzącej wody dodać ocet, sól i cukier. Gdy nieco przestygnie, zalewać paprykę, tak aby został w słoiku ok. 1 cm wolnego miejsca poniżej gwintu. Gwint dokładnie wytrzeć i słoiki mocno zakręcać. Pasteryzować przez około 20 minut np. w gorącym piekarniku.

I już :)


...

Obraz Łukasza Banacha. 

To jakby ja. 


Tak sobie wyglądam na świat. Nie wiem kto powinien się bardziej bać - świat czy ja.

Cytat na dziś.

"I niech sobie będą wszyscy mądrzy ze swoimi rozumami, a ja z moją miłością niech sobie będę głupi."

Edward Stachura "Siekierezada"

Jeszcze jeden ulubiony:

"Patrzyła w okno, a ja patrzyłem na nią, na jej profil i myślałem: sercem nie mógłbym, bo serce miałem kiedyś jedno i mi się potrzaskało straszliwie i doszczętnie, i nie udało się pokleić skorupek tego dzbanka, ani łzami – tym klejem białym, ani krwią – tym klejem czerwonym, i tak nie mam serca, nie mam, więc sercem nie mógłbym, ale mógłbym taką istotę pokochać SIŁĄ WOLI. SIŁĄ WOLI pokochać istotę taką mógłbym. Pierwszą dziewiczą i wielką i wolną miłością wolnej mojej woli. Skąd ona wzięła się, ta dziewczyna, tu, przede mną, prawie na wyciągnięcie ręki, ona, co jest taka, jak gdyby ją stworzyła jakaś niewysłowiona rozdzierająca tęsknota, już nie serca tęsknota, ale czegoś innego, nie wiem czego... Ducha tęsknota. Moja tęsknota."

Edward Stachura "Pokocham ją siłą woli"


wtorek, 13 listopada 2012

Ania powiedziała...

Wychodząc z samochodu w nieoświetlonym garażu: "O, ja widzę dobze w ciemnościach bo mam ciemne ocy".

Przy kolacji: "Poplosę więcej chsanu na kanapkę, bo od chsanu ciemnią mi się ocy i lepiej widzę w ciemności."

Oczywisty ciąg przyczynowo-skutkowy, czyż nie? ;)

poniedziałek, 12 listopada 2012

Dziękuję

... mojej Internetowej Grupie Wsparcia :)
Dzięki, Dziewczyny, że jak tylko zapłaczę to zaraz ktoś mnie pyta co się stało i jak można pomóc.
Dzięki, że się Wam chce :*

O, zaśpiewam Wam ustami Aury Dione :P




Siedzimy z Zuzią w kuchni. Wchodzi Mateo, wspina się błyskawicznie na stół i zaczyna zrzucać przyprawy z półki.
Zdejmuję go, i trzymając na rękach udzielam półżartem reprymendy:
Ja: A kto był takim wszędobylskim dzidziusiem, no kto? Synku, zostaw, to rzeczy mamusi!
Zuzia (pouczająco): O i teraz jesteś kochającą mamą, tak powinnaś robić!
Ja: O_O
Zu (wyjaśniająco): bo jak na niego krzykniesz to się wystraszy i zacznie ryczeć i wściekniesz się jeszcze bardziej, i po co!

Sześcioletnie dziecko rozumie więcej niż ja, kiedy ją urodziłam :) Jestem dumna z mojej córki ;)

Puk puk...

... to ja, rzeczywistość. Widzę, że dobrze się czujesz. Pozwól, że przypierdolę ci w czoło z samego rana, żebyś długo nie zapomniała, za kogo cię inni uważają i kim właściwie jesteś. Na miejsce i waruj, [...].





...I na drugi raz nie wychylaj się, no.

Spoko. Już nie będę. Zapamiętam.

[edit]. Na dzień dzisiejszy Mama Kangurzyca jest zrezygnowana,  zawiedziona i pozbawiona złudzeń. Nie warto ufać nikomu, sobie też nie, bo można się nieźle przejechać.
Stan gimnazjalnej depresji. Smutne to, że mam 35 lat a nie 15. Ale powiadam wam, ile by się lat nie miało, rozczarowanie boli tak samo.

niedziela, 11 listopada 2012

Game of Thrones

Lubię to :)
Tyrion Lannister rządzi. Najmniejszy facet z największymi jajami :P

Łagodnie

Uwielbiam. Uwielbienie spotęgowane jest faktem, iż, będąc italianistką, pojmuję tekst ;)
Philippe Jaroussky niezmiennie miły dla oka i ucha :) Swoją drogą, zabawne, że ja, małżonka chórzysty obdarzonego pięknym basem, zdradzam upodobanie do kontratenorów :) Babom, jak widać, nie da się dogodzić ;)