Zmęczenie nasila stany lękowe i wywołuje chęć natychmiastowego ukrycia się w pościeli i spędzenia tam najbliższych 10 lat w stanie hibernacji. Z domyślnie wystawionym w stronę świata środkowym palcem.
Kapią na mnie kolejne obowiązki i sprawy do załatwienia. Oczekiwania i wymagania. Zalało mnie i tonę pomalutku. Zlecenia, zaliczenia, eseje, pilne terminy, obowiązki, dzieci, pierdylion rzeczy do zapamiętania, na przykład prace domowe, rachunki, opłaty, umowy, kuchcikowo w przedszkolu i to, że przed wyjściem z domu trzeba założyć spodnie (albo chociaż ogolić nogi, na wszelki wypadek). Frustracja i bezsiła kiedy zegar tyka, czas mija a wokół chaos i nic się nie da. Nie dostarczam. Nie daję rady. Zawalam. I nie wybaczam sobie.
Presja rośnie, każda, nawet najdrobniejsza czynność nabiera rangi testu, a surowym egzaminatorem może być ktokolwiek. Córka, której nie smakuje obiad bo mamo ja nie lubię ale w zeszły piątek lubiłaś ale teraz już nie lubię. Niezadowolony klient czy mogłaby to pani przerobić tak żeby było inaczej. Syn, wściekły bo musi iść do przedszkola mamo ja nie chcęęęęęę, nie lubię cięęęęę łup pierdut a masz a masz niedobra mama. Koleżanka, która się nie odzywa. Mąż, który, jak się okazuje, nie chciał na śniadanie bułki z ziarnami tylko białą bo ziarnkowe sa do hamburgerów ale ja już posmarowałam masłem no to zeskrob masło i odłóż tę bułkę bo one sa do hamburgerów no przecież ci wczoraj powiedziałem.
Oblewam egzaminy kilkanaście razy dziennie. Zbieram te porażki jak koraliki na długim, długim sznureczku. Zwierzyłam się Ktosiowi. Ktoś mi odrzekł, że robię z siebie ofiarę. Drogi Ktosiu, chętnie związałabym cię i upalowała na moim miejscu. Ciekawe jak szybko będziesz spierdalać po kilku dobach mnąbycia. Następnym razem kiedy znowu przygniecie mnie lawina twojej wyższości chyba będę musiała zadzwonić po GOPR.
Czas do roboty. Nie mam się kim wyręczyć. A samo się nie zrobi.