sobota, 7 lutego 2015

NieMoc bedzie z tobą

Obijam się w ołowianym pancerzu zmęczenia. Jak grzechotka w ręku epileptyka podczas trzęsienia ziemi. Nie mam kiedy odpocząć.
Zmęczenie nasila stany lękowe i wywołuje chęć natychmiastowego ukrycia się w pościeli i spędzenia tam najbliższych 10 lat w stanie hibernacji. Z domyślnie wystawionym w stronę świata środkowym palcem.
Kapią na mnie kolejne obowiązki i sprawy do załatwienia. Oczekiwania i wymagania. Zalało mnie i tonę pomalutku. Zlecenia, zaliczenia, eseje, pilne terminy, obowiązki, dzieci, pierdylion rzeczy do zapamiętania, na przykład prace domowe, rachunki, opłaty, umowy, kuchcikowo w przedszkolu i to, że przed wyjściem z domu trzeba założyć spodnie (albo chociaż ogolić nogi, na wszelki wypadek). Frustracja i bezsiła kiedy zegar tyka, czas mija a wokół chaos i nic się nie da. Nie dostarczam. Nie daję rady. Zawalam. I nie wybaczam sobie.
Presja rośnie, każda, nawet najdrobniejsza czynność nabiera rangi testu, a surowym egzaminatorem może być ktokolwiek. Córka, której nie smakuje obiad bo mamo  ja nie lubię ale w zeszły piątek lubiłaś ale teraz już nie lubię. Niezadowolony klient czy mogłaby to pani przerobić tak żeby było inaczej. Syn, wściekły bo musi iść do przedszkola mamo ja nie chcęęęęęę, nie lubię cięęęęę łup pierdut a masz a masz niedobra mama. Koleżanka, która się nie odzywa. Mąż, który, jak się okazuje, nie chciał na śniadanie bułki z ziarnami tylko białą bo ziarnkowe sa do hamburgerów ale ja już posmarowałam masłem no to zeskrob masło i odłóż tę bułkę bo one sa do hamburgerów no przecież ci wczoraj powiedziałem.
Oblewam egzaminy kilkanaście razy dziennie. Zbieram te porażki jak koraliki na długim, długim sznureczku. Zwierzyłam się Ktosiowi. Ktoś mi odrzekł, że robię z siebie ofiarę. Drogi Ktosiu, chętnie związałabym cię i upalowała na moim miejscu. Ciekawe jak szybko będziesz spierdalać po kilku dobach mnąbycia. Następnym razem kiedy znowu przygniecie mnie lawina twojej wyższości chyba będę musiała zadzwonić po GOPR.
Czas do roboty. Nie mam się kim wyręczyć. A samo się nie zrobi.


piątek, 6 lutego 2015

Kto nie ma w głowie, część 2

Dziś już na pewno o niczym nie zapomniałam. Na sto procent. Zu jest chora, więc została w domu. Ania poszła do szkoły z Sąsiadką, Matju pojechał do przedszkola z Tatą. Zasiadłam do pracy.
Dzwoni telefon. Patrzę: przedszkole. Omójboże co się stało (mikrozawał ze stresu, nerwowa jestem)...

Ciocia Kasia: Dzień dobry, dziś mamy bal karnawałowy a Mateusz nie ma przebrania, siedzi taki smutny, nie wiem co mam mu powiedzieć...
Ja: O KU... eee... cholera jasna! Zaraz przyniosę strój, zapomniałam! Dziękuję! Przepraszam!

Bal. Bal karnawałowy, psiajegomać. Zapisałam sobie na kartce na ścianie. Zapisałam sobie w kalendarzu w komórce. Zapisałam sobie w notesiku z tygodniową rozpiską rzeczy do zrobienia. I zapomniałam.

Nauczona doświadczeniem sprzed dwóch dni, zapakowałam strój i powiesiłam na klamce drzwi wejściowych. Ubrałam się i wyszłam. Doszłam do ulicy. Wróciłam po zapomniany strój... Ratunku.

W końcu dostarczyłam przesyłkę gdzie trzeba, weszłam do domu, rozebrałam się i popatrzyłam w lustro.

Ja: Kochany mózgu, czy mógłbyś funkcjonować nieco sprawniej?
Mój mózg: Pieprz się.

Kiedy gdzieś idę, w lustrze w windzie sprawdzam czy mam na sobie spodnie. To nie przesada, tylko uzasadniona ostrożność... Mogłabym wyjść w dezabilu i zorientować się dopiero w sklepie.


czwartek, 5 lutego 2015

Przepis na szczęśliwe życie


Z tego wszystkiego najłatwiej mi zrealizować opcję "mieszkaj blisko pracy". Od łóżka do pracy mam mniej więcej 60 cm. Bliżej chyba się nie da ;)

Święto

Dziś jest Światowy Dzień Nutelli! Kupiłabym sobie i zeżarła cały słoik, gdybym miała za co :D




środa, 4 lutego 2015

Kto nie ma w głowie

Dzień dobry. Naprawdę dobry, od samego początku. Czyli od 5.22, bo o tej zbójeckiej godzinie Matju zawył "mamooooooo" i wyrwał mnie z płytkiego snu. Co w tym dobrego?!- zapytacie. Dobre jest to, że udało mi się nie przycisnąć jego krzyczącej paszczy poduszką i przytrzymać. A chciałam, och, jak bardzo chciałam. Widzicie, jaka jestem dzielna?

Dalej już jakoś poszło. Poranek wystartował a tryby rodzinnej machiny obracały się gładko i bez zgrzytów. Starsze dziś do szkoły odprowadzała Sąsiadka (cześć jej i chwała za to), Matju miał jechać z Tatą. Co dałoby mi dodatkową godzinkę na pracę/naukę. Alleluja. No i mogę zostać w piżamie, co za luksus... Alleluja x5. Udało mi się wszystko ogarnąć, ani razu się nie zdenerwowałam i o niczym nie zapomniałam, taka byłam z siebie dumna.

Budzenie (staram się łagodnie, sama nie znoszę być budzona i dzieciom chciałabym traumy oszczędzić), mycie, ubieranie, śniadanie, czesanie, drugie śniadanie do szkoły, ubieranie do wyjścia, papa, uffff, dwie oprawione, został jeden.

Tu już trudniej. Matju ma swoje zdanie na każdy temat i jest to zdanie przeciwne do mojego. Ubieramy się. NIEEE. Zjedz śniadanie. NIEEEE. Spakuj zabawki do przedszkola. NIEEEE. Chodź, uczeszę cię. NIEEEEE. Nawiasem mówiąc, trzeba go zabrac do fryzjera bo wygląda jak BeeGees.


Kiedy próbuję go namówic do współpracy, ucieka w kąt pokoju i siada na oparciu kanapy jak kura na grzędzie. Ale dopadłam go, przemocą ubrałam, wystawiłam za drzwi razem z Tatą i uffff. CISZA. Teraz herbatka, otwieramy laptopa, skończyć tłumaczenie, odesłać, potem dokończyć czytać książkę do recenzji, jeszcze drugie tłumaczenie a potem trzeba się pouczyć, za tydzień egzamin a ja nie jestem nawet w połowie materiału... Ups, dzwoni telefon.

Mąż: Nie dałaś Mateuszowi zimowych spodni do przedszkola.
Ja: KURWA MAĆ.
Koniec rozmowy.

Zimowe spodnie musi mieć, bez dwóch zdań, Wypuszczają ich na plac zabaw, w samym dresie przemarznie na kość :/ No nic, trzeba się zwlec, przyoblec jakąś odzież i zanieść te cholerne spodnie.
Ubrałam się więc z niechęcią, plując sobie w brodę za moje cholerne roztargnienie. Taki miły ciepły poranek się zapowiadał a tu trzeba iść na mróz. Wzdech.

Zimno. Na drodze korek, bo znowu zamknęli Głębocką. Koło przystanku autobusowego nie da się przejść, tłum stoi. Trzeba się przebić ulicą, między samochodami. Zimno. Nie zjadłam śniadania. I kurde jak zimnooooo.  Ale już blisko, zaraz będę na miejscu, tylko jak to zrobić... Nie chcę żeby Matju mnie zobaczył. Może będzie otwarte to szybciutko chyłkiem przemknę do szatni, powieszę mu na wieszaku te spodnie... Spodnie. KURWA MAĆ, zapomniałam! Nie zabrałam tych pieprzonych spodni...

Powrót do domu i jeszcze raz... Ale za to jaki miły podwójny spacer. Zamarzły mi nawet włosy w nosie, o gałkach ocznych nie wspominając. Potrzebuję snu. Albo, niestety, kawy.
Właśnie dlatego, kiedy odbieram ze szkoły córki swoje i córkę sąsiadki, muszę je kilka razy przeliczać po drodze. Mogłabym jedną zgubic i nawet bym nie zauważyła.


wtorek, 3 lutego 2015

Poetą się bywa

Nie ma to jak mózgotrzepny quizik na skołatane nerwy. Dziś BuzzFeed zaserwował mi quiz "Którym sławnym poetą jesteś?".
Oczywiście jestem Sylvią Plath :) Jakżeby inaczej ;)

"You got: Sylvia Plath
You think of yourself as an outsider, but people really relate to both your triumphs and struggles. You aren’t afraid to be totally honest about your feelings, and that inspires others to do the same."

Skoro tak, to dla smaku wrzucę jeden z moich ulubionych wierszy. Chciałam wstawić też tłumaczenie, ale nie znalazłam ładnego, a sama się nie będę porywać na świętości :)

Sylvia Plath - "Morning Song"

 Love set you going like a fat gold watch.
The midwife slapped your footsoles, and your bald cry
Took its place among the elements.

Our voices echo, magnifying your arrival.  New statue.
In a drafty museum, your nakedness
Shadows our safety.  We stand round blankly as walls.

I’m no more your mother
Than the cloud that distills a mirror to reflect its own slow
Effacement at the wind’s hand.

All night your moth-breath
Flickers among the flat pink roses.  I wake to listen:
A far sea moves in my ear.

One cry, and I stumble from bed, cow-heavy and floral
In my Victorian nightgown.
Your mouth opens clean as a cat’s.  The window square

Whitens and swallows its dull stars.  And now you try
Your handful of notes;
The clear vowels rise like balloons.


I zacny podkład muzyczny.

poniedziałek, 2 lutego 2015

Andy Weir - "Marsjanin"

Kupiłam tę powieść w polskim tłumaczeniu, przypadkiem, na miłej 50-procentowej wyprzedaży. Połknęłam w dwa dni (przy dzieciach, nauce i robocie trudno jest skończyć książkę w jednym posiedzeniu, co mnie mocno frustruje arrrrgh). I co?
I jest świetna :) Skoncentrowana dawka optymizmu. Śmiałam się i plakałam z przejęcia. Co lepsze kawałki czytałam sobie na głos.
Rzecz dzieje się na Marsie. W wyniku silnej burzy misja sześciorga astronautów zostaje przerwana, pięcioro odlatuje a jeden dostał cios urwaną anteną, pada i zostaje uznany za zmarłego.
Budzi się po odlocie pozostałych.
Cała książka to zapis jego dziennika, dokumentującego próby przeżycia w bardzo, ale to BARDZO niesprzyjającym środowisku.
Zaleta tej prozy to fantastyczny humor. Główny bohater, Mark Watney, botanik i inżynier jest postacią tyleż niewiarygodną co przezabawną i dającą się lubić. Istny MacGyver, sprawnie rozwiazujący dowolny problem, którym rzuca w niego nieprzyjazna planeta. Jest sporo napięcia i dramatycznych wydarzeń, ale  nie ma prawdziwego dramatu - każde otarcie się o śmierć Watney kwituje stwierdzeniami w stylu "nosz kurwa, znowu się spieprzyło, ale mam przesrane". I kombinuje dalej. I udaje mu się. Można by się czepiać, że nieprawdopodobne, że psychologicznie niewydolne, że za lekkie - ale według mnie to zupełnie nie szkodzi. Podstawowe przesłania to a) nieugięta wola przetrwania, b) wiara w międzyludzką pomoc i współpracę (NASA staje na głowie i mocno potrząsa kieszenią, żeby go uratować).
Tłumaczenie jest przyzwoite, kilka rzeczy zrobiłabym inaczej, ale czytać się da całkiem nieźle.
Jako rzetelny podręcznik surwiwalca na Marsie - niekoniecznie. Ale jeśli ktoś potrzebuje zastrzyku pogody ducha i dobrego humoru - jak najbardziej polecam :)

Powieść jest bardzo hollywoodzka. Na podstawie "Marsjanina" powstaje już film, z Mattem Damonem w roli głównej (lubię go i IMO idealnie pasuje do tej roli). Nie mogę się doczekać i przed premierą pewnie przeczytam jeszcze raz :)

niedziela, 1 lutego 2015

Cytat na dziś

“Life is boring, except for flowers, sunshine, your perfect legs. A glass of cold water when you are really thirsty. The way bodies fit together. Fresh and young and sweet. Coffee in the morning. These are just moments. I struggle with the in-betweens. I just want to never stop loving like there is nothing else to do, because what else is there to do?”

Pablo Neruda

No, jeszcze można czytać książki.


Ponieważ...


Ano, jakoś.