Zuza jest chora. Znowu, wrrr. Powtórka akcji sprzed miesiąca - wysoka gorączka, katar, kaszel i inne drobne uciążliwości. Humor ma bardzo zły, czemu daje wyraz głośno i bez zahamowań. Wczoraj w nocy między 10.30 a 00.00 WYŁA. Tego już nawet nie można było nazwać płaczem, to był histeryczny ryk - bo piżamka nie taka, bo mama zgasiła lampkę, bo mama nie chciała o 11 w nocy puszczać muzyki z kompaktu i tak dalej. W końcu, kiedy z obłędem w oczach krzątałam sie w pokoju Zuzy, usiłując ją uspokoić (bez efektów, w ogóle nie słuchała co do niej mówię, jak ją chciałam przytulić to darła się jeszcze głośniej) w naszej sypialni zaczęła płakać głodna Ania.
Moje nieco nadszarpnięte nerwy po prostu puściły, opieprzyłam Zuzę zdrowo (łagodnie mówiąc), zgasiłam światło i wyszłam. Za 5 minut spała. Jeśli dziś się to powtórzy to nie ręczę za siebie. Zwłaszcza że ja też już zaczynam się źle czuć.
Mój mąż całe zajście przespał :)