sobota, 19 października 2013

Sobota

Rodzina w komplecie. Czas dla siebie trzeba wyszarpywać rodzinie zębami i pazurami. Oczywiście, można nie wyszarpywać i zrezygnować z chwili ciszy i spokoju, w imię rodzinnych więzi. Nie, dziekuję, niech się inni więżą więzami. Jak lubią. Ja nie lubię.
Patrzę tęsknie na napoczętą butelkę wina. Upragnione znieczulenie odległe o kilka godzin.
Mateusz ma zły humor. Krzyczy. Na obiad była pizza. Mateusz chce pizzę. Podaję mu. Mateusz krzyczy i rzuca pizzą. Zbieram pizzę z podłogi. Mateusz krzyczy i chce pizzę. Podaję. Rozrywa kawałek na dwie części i wybucha wrzaskiem. Chce kukurydzę. Chce serek. Już, teraz. Kukurydza musi się ugotować, ale dziecko nie może czekać, CHCE KUKURYDZĘ TERAZ!!!! TERAAAAZZZZZ!!!!! Szczypie mnie w ramię z całej siły, do krwi, pazury ma ostre jak zwierzę. Zachowuje się jak zwierzę. Małe dzieci i zwierzęta mają wiele wspólnego. Nie zachwyca mnie to.
Zuza chodzi za mną i rozkazującym tonem powtarza "szarlotka! szarlotka!". Muszę obrać dwa kilogramy jabłek, udusić, zagnieść ciasto, upiec pieprzoną szarlotkę, bo tata im obiecał. Że szarlotka. Mam zapalenie zatok. Głowa boli. Gorączka. A tu szarlotka.
W odwecie chyba nasmarkam im do tych jabłek. Smacznego.

Mama!, Mama! Mama! Mamamamamamamamama! Mamamamamamamamamamamamamamamamama!

Od sobotniego poranka do niedzielnego wieczora, co tydzień, nieodmiennie, mam ochotę walić głową w ścianę i wrzeszczeć. Może kiedyś sobie na to pozwolę. I zabiorą mnie na urlop w domu bez klamek, za to z darmową codzienną porcją kolorowych pigułek. Świat się zawęzi do rozmiarów sali z łuszczącą się farbą na ścianach. I nie będzie już żalu, straty, tęsknoty i niezrozumienia.


Weekendowa ja:
;)

piątek, 18 października 2013

Stephen King, Peter Straub - "Black House"

Relaksujących czytadeł ciąg dalszy. King to znana, solidna jakość, bardzo lubię i czytam w ciemno. Rzadko bywam rozczarowana.
Niektóre jego powieści uważam za wybitne w swojej klasie, a czasem i ponad nią -  znakomita "Dolores Claiborne" chociażby. Albo "Long walk". Te dwie to akurat bardziej powieści psychologiczne, z minimalną domieszką czary-mary, co im robi tylko dobrze.
Z bardziej horrorowych - "Salem's lot", "The Shining", "Christine", "Lisey's story". Klasyka.
"Black House" występuje również w wersji polskiej.
Jest małe miasteczko w Wisconsin, gdzie giną dzieci. Morderca jest nie do końca z tego świata. Jedyna nadzieja w detektywie, który z tym drugim światem ma juz pewne doświadczenie...
Akcja zahacza o uniwersum Mrocznej Wieży. I tu mam nieco mieszane uczucia, bo akurat serii o Mrocznej Wieży nie czytałam i nie mam specjalnie ochoty. King porwal się na kreowanie świata fantasy, a moja percepcja fantasy jest mocno zdominowana przez polskich autorów, z Sapkowskim na czele (kocham, uwielbiam). Po prostu są najlepsi, a amerykańskie fantasy to dla mnie, niestety, w większości wtórny bełkot i miazga.
Narracja człapie powolutku. Dużo detalicznych opisów, co akurat u Króla lubię. Ale tak od połowy książki zaczęło się robić nieco nudno, a powinno być przecież odwrotnie. Im więcej Mrocznej Wieży w treści tym bardziej byłam znudzona. Niemniej dało się przeczytać, krwawe sceny były satysfakcjonująco obrzydliwe i makabryczne, bohaterowie wystarczająco rzeczywiści, niewiarę dalo się zawiesić na wysokim kołku, ogólnie całkiem całkiem. Czas dobrze stracony.

czwartek, 17 października 2013

Anioł Śmierci

Zapomniałam napisać o Aniele Śmierci. Na fejsZbuku mówiłam, ale tu jeszcze nie. A problem jest wart uwiecznienia, dla potomności.

Otóż Zu, po ostatniej lekcji religii kilka dni temu, przyszła do domu, szczękając zębami i poprosiła mnie, żebym, uwaga - ZABIŁA BARANKA I JEGO KRWIĄ POMALOWAŁA DRZWI.

Z lekka mnie zatkało. Nie mam problemu z zabijaniem i zjadaniem zwierzyny, ale żeby zaraz krwią? Drzwi? Po jaki ****??? Niedospany mózg usiłował rozkminić o co dziecku chodzi. W końcu kliknęło - Ach! Uczyliście się o plagach egipskich! Tak?

Zuzia odrzekła, że tak, owszem. I, ze strasznie się boi Anioła Śmierci. I czy możemyu zabić baranka i jego krwia posmarować drzwi.

Odpowiedziałam, że Anioł Śmierci nie poluje na małe dziewczynki.

Zu nie wydawała się przekonana i nalegała na procedurę bezpieczeństwa z użyciem krwi baranka.

Zapuściłam problem na fejsbuka, gdzie koleżanka doradziła mi zastosować wielkanocnego baranka wzbogaconego sokiem malinowym (najlebszy substytut krwi). Niestety, wielkanocne baranki znikają u nas jeszcze przed Wielkanocą, zżerane po kawałku przez łakome potomstwo.

Po głębszym zastanowieniu, uznałam, że powinnam taktycznie odwrócić uwagę dziecka od gnębiącego ją problemu. Jako wyrodna TrollMatka opowiedziałam jej więc historię Czarnej Wołgi... 

Czarną Wołgą straszyliśmy sie nawzajem w podstawówce, widac to taki etap rozwoju. 

Zuzia zaniemówiła, uznała, że Czarna Wołga jest straszniejsza. Wytlumaczyłam Zuzi jak unikać Czarnej Wołgi, co jest znacznie łatwiejsze niż uniknięcie Anioła Śmierci. I już :D

Because I'm a problem solver :D



UWAGA: przy tworzeniu tego wpisu nie ucierpiały żadne dzieci (śmiały się), baranki ani pojazdy mechaniczne. Co do aniołów nie mam pewności ;)

środa, 16 października 2013

Na językach. Obcych.

Wyzwanie językowe ;) Ze specjalną dedykacją dla znajomych poliglotów (i poliglotek :P ) :D
Rosyjski jest śliczny i uczyć sie go warto. To mówię ja, niedouczona córka rusycystki :)



wtorek, 15 października 2013

Memy na dziś






Ronald Malfi - "Floating staircase"

Nie samą Wysoką Literaturą żyje człowiek. Jestem bardzo przywiązana do horrorów, szczególnie teraz. Czemu? Bo czyta sie je lekko, łatwo i przyjemnie oraz nie powodują przesadnych wybuchów emocji, płaczu, bolesnych skojarzeń. Wariant eskapistyczny - mały światek, w którym bezpiecznie można się schować przed szarością dnia codziennego.

"Floating staircase" to żadne arcydzieło. Wstrząsów natury estetycznej się nie spodziewałam i slusznie. Czytadło, które miało za zadanie przetrzymac mnie w fikcyjnym uniwersum wielkości sadzawki na karpia. Misja została wykonana - historia mnie wessała.
Pisarz, cierpiący na blokadę twórczą, przeprowadza się razem z żoną, z Anglii na amerykańskie zadupie. Pisarz ciągnie za sobą mroczny bagaż - jako trzynastolatek spowodował śmierć młodszego brata. Dom, do którego się wprowadza, okazuje się nawiedzony i wyposażony we własną, odpowiednio ponurą, historię.

Fajnie się czyta, wszystko gra i buczy, ale... Postacie włącznie z narratorem-pisarzem są kompletnie bezjajeczne, blade, niewyraźne i nie sposób się do nich przywiązać. Dialogi drętwe. Jednak o prawdziwy szczęskościsk przyprawiło mnie słownictwo. Nadęte, przekombinowane, pompatyczne i zupełnie niepasujące do treści. Jakby autor chciał pokazać że tak! ma słownik synonimów i nie zawaha się go użyć!
Do tego zdarzają się w tej powieści śliczne stylistyczne kwiaty jak np: "Our labored respiration was in perfect syncopation." Aż mnie zęby zabolały. Może przewrażliwiona jestem.

Pomijając te drobne niedogodności, książka była w porządku. Chyba poszukam innych tworów tego pana, tak dla porównania.

A propos horrorów, natknęłam się w sieci na listę. Kilka juz znam, resztę zamierzam poczytywać, kiedy zmęczy mnie emocjonalny rollercoaster lepszej lietratury.

poniedziałek, 14 października 2013

Najnowszy hit fejsbuka

Wklejali to ludzie co chwila, a ja za każdym razem oglądalam, roniąc łzy nad panią z gitarą :D
Tu w wersji Cezika, z pieknym podkładem wokalnym ;)

Ale nogi ma doskonałe, trzeba przyznać.
Tylko jeszcze muszę rozkminić jakież ona chwyty łapie :D Może się czegos nauczę, kto wie, full profeska ;)

Jak to zgrabnie ktoś ujął w komentach - gitara nie pełni tutaj roli instrumentu, tylko majtek ;) Są nogi, są cycki - jest Sztuka!

niedziela, 13 października 2013

Dobrze jest...

... mieć cel w życiu.
Ja już swój znalazłam - zaczęła się trzecia seria "American Horror Story".



Cytat dnia

Ostatnio na Goodreads spędzam więcej czasu niż na FejsZbuku. Pewnie dlatego, że z książkami jest łatwiej, niz z ludźmi.
Znalazłam cytacik, który doskonale odpowiada moim ogólnym przekonaniom:

“The truth is, everyone is going to hurt you. You just got to find the ones worth suffering for.” 
― Bob Marley

Otóż to.


Z informacji bardziej przyziemnych - Mateusz uznał, że doprowadzenie mamy do płaczu krzykiem, szczypaniem i szarpaniem za włosy, bedzie doskonałą rozrywką na tę nudną niedzielę. Na pewno istnieją rodzice, którzy zachowaliby w takiej sytuacji zimną krew, opanowanie oraz głęboką czułość dla wrednego potomka. Może i ja kiedyś osiągnę ten poziom. Póki co, staram się wciskać Kluska Mężowi, bo nie ręczę za siebie.
Wszawa sytuacja na glowie Zu została chyba opanowana, mam nadzieję, że na dobre.
Powiedziałabym, że czekam na poniedziałek, ale to nieprawda. Na nic już specjalnie nie czekam.