Na rękach fiolet, zieleń i żółć. Na bluzce purpurowa kropka. Synku, proszę, nie gryź... Siedzę przed komputerem, znienacka ostre ząbki wpijają mi się w bok. Znów będę miała siniaki. W "Dziecku" ani w "Mamo to ja" na ślicznych zdjęciach szczęśliwych mam i uśmiechniętych dzieciaków nie widać tych barw. W artykułach, pełnych słodkich słówek nie wspomina się o bólu. Złości. Ani o bezradności. Wszystko jest dobrze, cudownie i błogo.
Nie mam siły protestować, nie mam już nawet siły się rozpłakać. Jak automat podnoszę się, zabieram dziecko, trzeba przewinąć. Mały nie jest zachwycony. Kładę go na przewijaku, wyrywa się i kopie. Trafia prosto w pępek, kolczyk nadrywa skórę. Nie mam czasu się tym zająć, chociaż boli. Zapomniałam zdezynfekować, na drugi dzień ból się wzmaga a wokół talii rozrasta się czerwona pręga. Zakażenie. A gdyby tak udać przed samą sobą, że tego nie widzę, zostawić, pozwolić rosnąć... Kto wie, kto wie. Posocznica potrafi zabić w kilkanaście godzin, to takie proste. Moje życie w moich rękach. Tyle kuszących opcji. Nie myśleć, nie czuć. Przecież i tak nic nie ma sensu. Wszystko jest szare.
Poczucie obowiązku jak kamień u szyi. Mogę iść, mogę zostać. Wszystko jedno.
sobota, 29 września 2012
piątek, 28 września 2012
Mama
Łatwo być mamą, kiedy wszystko idzie dobrze, w duszy panuje spokój, serce bije równym rytmem, a życie nie spuszcza ci ładunku gówna prosto na głowę. Dzieci są najwspanialsze, masz mnóstwo cierpliwości, odnajdujesz w sobie pokłady kreatywności, o których nawet nie wiedziałaś, że są. Promieniejesz.
Inaczej jest, kiedy skopana dusza rozpada się na milion kawałków, znikąd światełka a nadzieja kojarzy ci się tylko z hasłem ze słownika. Kiedy jest tak smutno, że chce się tylko zniknąć, zapaść w pościel i wyć, a tu trzeba pomóc, ubrać, wykąpać, odpowiadać na milion pytań, mamo a ile tu jest drzewek, tysiąc? Nie córciu, nie więcej niż dwadzieścia. Nie! Tysiąc! Jakich drzewek, co to są drzewka, łykasz łzy, czy to się nigdy nie skończy? Mamo, chcę kanapkę z dżemem. Zdrętwiałymi palcami odkręcasz słoik, smarujesz chleb, proszę kochanie. Nie takim dżemem! Żółtym! Boże mój, litości, poczekaj kochanie, zaraz zrobię ci z żółtym, ten nóż wygląda kusząco, ciekawe czy bardzo by bolało, proszę jest z żółtym, zjesz teraz? Daj mi jeszcze mleko! Sięgasz do szafki, ręka natrafia na blister pigułek, bolałoby? Proszę, już nie mogę, mięśnie twarzy bolą od uśmiechania, już nie mogę niemogęniemogęniemogę. Mamo, czemu płaczesz? Kotwica małych łapek wokół talii trzyma bezlitośnie, nie da ci odpłynąć. To nic, dziecinko, wszystko w porządku, zjesz coś jeszcze na kolację?
A light snow is falling on London
All sign of the living has gone
The last train pulls into the station
And no-one gets off and no-one gets on
Don't hate me
I'm not special like you
I'm tired and I'm so alone
Don't fight me
I know you'll never care
Can I call you on the telephone, now and then?
One light burns in a window
It guides all the shadows below
Inside the ghost of a party
And no-one is left, just the cigarette smoke
Inaczej jest, kiedy skopana dusza rozpada się na milion kawałków, znikąd światełka a nadzieja kojarzy ci się tylko z hasłem ze słownika. Kiedy jest tak smutno, że chce się tylko zniknąć, zapaść w pościel i wyć, a tu trzeba pomóc, ubrać, wykąpać, odpowiadać na milion pytań, mamo a ile tu jest drzewek, tysiąc? Nie córciu, nie więcej niż dwadzieścia. Nie! Tysiąc! Jakich drzewek, co to są drzewka, łykasz łzy, czy to się nigdy nie skończy? Mamo, chcę kanapkę z dżemem. Zdrętwiałymi palcami odkręcasz słoik, smarujesz chleb, proszę kochanie. Nie takim dżemem! Żółtym! Boże mój, litości, poczekaj kochanie, zaraz zrobię ci z żółtym, ten nóż wygląda kusząco, ciekawe czy bardzo by bolało, proszę jest z żółtym, zjesz teraz? Daj mi jeszcze mleko! Sięgasz do szafki, ręka natrafia na blister pigułek, bolałoby? Proszę, już nie mogę, mięśnie twarzy bolą od uśmiechania, już nie mogę niemogęniemogęniemogę. Mamo, czemu płaczesz? Kotwica małych łapek wokół talii trzyma bezlitośnie, nie da ci odpłynąć. To nic, dziecinko, wszystko w porządku, zjesz coś jeszcze na kolację?
A light snow is falling on London
All sign of the living has gone
The last train pulls into the station
And no-one gets off and no-one gets on
Don't hate me
I'm not special like you
I'm tired and I'm so alone
Don't fight me
I know you'll never care
Can I call you on the telephone, now and then?
One light burns in a window
It guides all the shadows below
Inside the ghost of a party
And no-one is left, just the cigarette smoke
czwartek, 27 września 2012
...
Zatraciłam umiejętność wyrażania myśli... Zwłaszcza tych niewesołych. Mam nadzieję, że to chwilowe. Bo sama sobą się uduszę.
Chyba muszę zacząć kompilować Ostatnią Playlistę, coraz więcej materiału mam ;)
Chyba muszę zacząć kompilować Ostatnią Playlistę, coraz więcej materiału mam ;)
Nie-dobry wieczór
Dzisiejszy wieczór - trochę strachu na tle rodzinnym (złe wieści, które na szczęście okazały się nieprawdziwe, ale przysporzyły mnóstwo nerwów), trochę wkurzenia (Mama pojechała i dzieci rozbestwione dwoma dniami z Babcią wychodziły z siebie) i trochę zmęczenia (jak zwykle), przyprawiłam w najgorszy z możliwych sposobów - zapodałam sobie film z gatunku "dobrych" ale "trudnych".
Obejrzałam sobie mianowicie "We need to talk about Kevin". Film znakomity. Świetny. I absolutnie koszmarny...
Opowiada o matce i jej synu - czystej wody psychopacie, przypominającym, jako żywo, szatański pomiot z "Omenu". Tyle, że tu nie potrzeba żadnych nadnaturalnych smaczków, rzeczywistość jest wystarczająco straszna.
Narracja jest potrzaskana jak życie głównej bohaterki, wszystkiego dowiadujemy się z jej wspomnień, podawanych na chybił-trafił. Z tych puzzli pomalutku wyłania się obraz, mrożący krew w żyłach.
Tilda Swinton (bardzo ją lubię od kiedy zagrała hermafrodytycznego anioła w "Constantine") w roli udręczonej matki jest niesamowita.
Ten film ma w sobie taką dawkę rozpaczy, smutku, beznadziei, frustracji, zwątpienia i nienawiści, że nie dałam rady obejrzeć go jednym ciągiem, musiałam robić przerwy. Ale tym proszę się nie sugerować, jestem mało odporna psychicznie, więc w filmach czy książkach po prostu tonę, bo nie jestem w stanie zachować odpowiedniego dystansu.
Może odebrałabym tę opowieść inaczej, gdybym sama nie miała dzieci. Ale mam, i w głównej bohaterce nader często dostrzegałam siebie, swoją bezradność, swój lęk i złość.
Mam książkę, ale nie wiem czy podejmę się przeczytania. To już zakrawałoby na masochizm...
Jakoś mi pasuje na dzisiejszy wieczór:
Obejrzałam sobie mianowicie "We need to talk about Kevin". Film znakomity. Świetny. I absolutnie koszmarny...
Opowiada o matce i jej synu - czystej wody psychopacie, przypominającym, jako żywo, szatański pomiot z "Omenu". Tyle, że tu nie potrzeba żadnych nadnaturalnych smaczków, rzeczywistość jest wystarczająco straszna.
Narracja jest potrzaskana jak życie głównej bohaterki, wszystkiego dowiadujemy się z jej wspomnień, podawanych na chybił-trafił. Z tych puzzli pomalutku wyłania się obraz, mrożący krew w żyłach.
Tilda Swinton (bardzo ją lubię od kiedy zagrała hermafrodytycznego anioła w "Constantine") w roli udręczonej matki jest niesamowita.
Ten film ma w sobie taką dawkę rozpaczy, smutku, beznadziei, frustracji, zwątpienia i nienawiści, że nie dałam rady obejrzeć go jednym ciągiem, musiałam robić przerwy. Ale tym proszę się nie sugerować, jestem mało odporna psychicznie, więc w filmach czy książkach po prostu tonę, bo nie jestem w stanie zachować odpowiedniego dystansu.
Może odebrałabym tę opowieść inaczej, gdybym sama nie miała dzieci. Ale mam, i w głównej bohaterce nader często dostrzegałam siebie, swoją bezradność, swój lęk i złość.
Mam książkę, ale nie wiem czy podejmę się przeczytania. To już zakrawałoby na masochizm...
Jakoś mi pasuje na dzisiejszy wieczór:
wtorek, 25 września 2012
Anger management
Nie wiem czy to co się ze mną dzieje to wyjątkowo trudny przypadek PMS, czy coś innego, ale przebywanie w moim towarzystwie grozi poważnymi obrażeniami duszy i ciała. Najchętniej rzucałabym się na ludzi jak wściekły bulterier. Z zębami. Warcząc.
Dziś jestem na:
I tak widzę świat:
Niechęć do ludzkości przepełnia mnie od stóp po czubek głowy:
Ale nie jest tak źle... Nadal potrafię zachwycić się pięknem. O, na przykład takim:
And I think, no...
It's not me, it's them.
niedziela, 23 września 2012
"Rodzina Borgiów"
Właśnie skończyłam oglądać pierwszą serię "The Borgias" i jestem oczarowana. Uczta dla oka... i ucha.
Świetna muzyka, zarówno ta skomponowana przez Trevora Morrisa (absolutnie bezkonkurencyjny utwór z czołówki, nawiasem mówiąc, wizualnie bardzo udanej), jak i klasyczne utwory, między innymi Giovanniego da Palestrina, Tomasa de Victoria czy Carlo Gesualdo.
Oglądało mi się dobrze i z pewnym wzruszeniem - jako italianistka, uczyłam się również historii papiestwa, niektóre zdarzenia i postacie z serialu rozpoznawałam bez trudu, co wydatnie poprawiło mi odbiór.
Niezwykła kreacja Holliday Grainger jako Lukrecji... Kobieta, którą wedle legendy była krwawą zmorą tutaj jest przesłodkim, nastoletnim wcieleniem słodyczy i niewinności ;)
Teraz, dzięki serialowi, przypomnę sobie to co dawno zapomniałam - właśnie odkopałam w czeluściach biblioteczki książkę Roberto Gervaso "Borgiowie". Skonfrontuję sobie historię z serialem ;)
Dla mnie już zawsze Rodrigo Borgia będzie miał (ach!) twarz Jeremy'ego Ironsa...
Sparring kuchenny
Potfory w komplecie... Trzeba zrobić niedzielny obiad. Wybór pada na klasycznie polskie menu - mielone, marchewka z groszkiem na słodko, pieczone ziemniaki. Oby zjedli.
Walczę z niedokładnie rozmrożonym mięsem, odmrażam sobie ręce, Matju czepia się mojej nogi i wyje histerycznie. Myję ręce i pakuję go w nosidło na plecy. Wyrywa się i wyje. Staram się nie zwracać na to uwagi.
Obieram warzywa, opędzając się od dziewczynek, które co chwila przybiegają do kuchni, plączą się pod nogami i jęczą, że są głodne. Matju wyje na moich plecach.
Po godzinie szarpaniny obiad podano. Jeszcze tylko krótka walka o to kto wyciągnie sztućce z szuflady. Matju wyje.
Sadzam towarzystwo na miejscach, podstawiam pod nos talerze, modląc się w duchu o życzliwe nastawienie potomstwa do serwowanej paszy.
Zuzia wącha kotleta i stwierdza, że niedobry. Ania, która zajadała ze smakiem swojego, natychmiast go odkłada i mówi, że nie chce, bo niedobry. Ocieram spocone czoło i tłumię w sobie ochotę by trzasnąć każdą z osobna w łeb patelnią. Pytam, co jest nie tak. Zuza precyzuje, że kotlet jest miękki. Nie wiem jak udało jej się zbadać konsystencję kotleta za pomocą węchu, ale widać mam w domu eksperta. Wzdycham i tłumaczę, że to jest kotlet MIELONY i takie kotlety są miękkie. Daję jej chwilę na przyswojenie tej wstrząsającej informacji. Ania patrzy wyczekująco.
Zuza decyduje się ugryźć nieszczęsnego mielonego. Pyta z rezerwą co to jest to białe w środku. Tłumaczę, że wiórki żółtego sera i w momencie olśnienia dodaję, że takiego sera jak w quesadilli, którą robi tata. Bingo! Użyłam słowa kluczowego - "quesadilla". Aaaa, jak w quesadilli! Mamo, trzeba było od razu powiedzieć! Nagle kotlet okazuje się mniej niedobry, niż jej się z początku zdawało. Ania, zachęcona aprobatą siostry, wgryza się w swojego. Mateo, niewzruszony, żuje to co ma na talerzu i woła o więcej.
Mamo, czy możemy jeszcze kotleta? Gryzę się w język, żeby nie zapytać "jak to, przecież taki niedobry?". Dokładam po jednym. Potem jeszcze po jednym.
Sukces. Zjedli. Gratuluję sobie w duchu zachowania spokoju po pierwszych oznakach oporu. Cierpliwość popłaca.
Ale ile nerwów to kosztuje, wie tylko matka.
Walczę z niedokładnie rozmrożonym mięsem, odmrażam sobie ręce, Matju czepia się mojej nogi i wyje histerycznie. Myję ręce i pakuję go w nosidło na plecy. Wyrywa się i wyje. Staram się nie zwracać na to uwagi.
Obieram warzywa, opędzając się od dziewczynek, które co chwila przybiegają do kuchni, plączą się pod nogami i jęczą, że są głodne. Matju wyje na moich plecach.
Po godzinie szarpaniny obiad podano. Jeszcze tylko krótka walka o to kto wyciągnie sztućce z szuflady. Matju wyje.
Sadzam towarzystwo na miejscach, podstawiam pod nos talerze, modląc się w duchu o życzliwe nastawienie potomstwa do serwowanej paszy.
Zuzia wącha kotleta i stwierdza, że niedobry. Ania, która zajadała ze smakiem swojego, natychmiast go odkłada i mówi, że nie chce, bo niedobry. Ocieram spocone czoło i tłumię w sobie ochotę by trzasnąć każdą z osobna w łeb patelnią. Pytam, co jest nie tak. Zuza precyzuje, że kotlet jest miękki. Nie wiem jak udało jej się zbadać konsystencję kotleta za pomocą węchu, ale widać mam w domu eksperta. Wzdycham i tłumaczę, że to jest kotlet MIELONY i takie kotlety są miękkie. Daję jej chwilę na przyswojenie tej wstrząsającej informacji. Ania patrzy wyczekująco.
Zuza decyduje się ugryźć nieszczęsnego mielonego. Pyta z rezerwą co to jest to białe w środku. Tłumaczę, że wiórki żółtego sera i w momencie olśnienia dodaję, że takiego sera jak w quesadilli, którą robi tata. Bingo! Użyłam słowa kluczowego - "quesadilla". Aaaa, jak w quesadilli! Mamo, trzeba było od razu powiedzieć! Nagle kotlet okazuje się mniej niedobry, niż jej się z początku zdawało. Ania, zachęcona aprobatą siostry, wgryza się w swojego. Mateo, niewzruszony, żuje to co ma na talerzu i woła o więcej.
Mamo, czy możemy jeszcze kotleta? Gryzę się w język, żeby nie zapytać "jak to, przecież taki niedobry?". Dokładam po jednym. Potem jeszcze po jednym.
Sukces. Zjedli. Gratuluję sobie w duchu zachowania spokoju po pierwszych oznakach oporu. Cierpliwość popłaca.
Ale ile nerwów to kosztuje, wie tylko matka.
Wish away each day
Dusza boli. Serce boli. Życie boli, ogólnie rzecz ujmując.
Pozachwycam się na smutno Stevenem - najpiękniejszym nerdem, jakiego w życiu widziałam ;)
Never want to be old
And I don’t want dependence
It’s no fun to be told
That you can’t blame your parents anymore
I’m finding it hard
To hang from a star
Don’t want to be
Never want to be old
Sullen and bored the kids stay
And in this way they wish away each day…
Stoned in the mall the kids play
And in this way wish away each day…
I don’t really know
If I care what is normal
And I’ m not really sure
If the pills I’ve been taking are helping
I'm wasting my life
Hurting inside
I don’t really know
And I’m not really sure
Sullen and bored the kids stay
And in this way they wish away each day…
Stoned in the mall the kids play
And in this way wish away each day…
Sullen and bored the kids stay
And in this way they wish away each day…
Stoned in the mall the kids play
And in this way wish away each day…
Pozachwycam się na smutno Stevenem - najpiękniejszym nerdem, jakiego w życiu widziałam ;)
Never want to be old
And I don’t want dependence
It’s no fun to be told
That you can’t blame your parents anymore
I’m finding it hard
To hang from a star
Don’t want to be
Never want to be old
Sullen and bored the kids stay
And in this way they wish away each day…
Stoned in the mall the kids play
And in this way wish away each day…
I don’t really know
If I care what is normal
And I’ m not really sure
If the pills I’ve been taking are helping
I'm wasting my life
Hurting inside
I don’t really know
And I’m not really sure
Sullen and bored the kids stay
And in this way they wish away each day…
Stoned in the mall the kids play
And in this way wish away each day…
Sullen and bored the kids stay
And in this way they wish away each day…
Stoned in the mall the kids play
And in this way wish away each day…
Subskrybuj:
Posty (Atom)