Przyodziałam się w strój stosownie eksponujący brzuszek (opcja "na litość" ;)) i razem z małżonkiem udaliśmy się do WORD Bródno.
Odsiedziałam dwadzieścia minut wśród innych skazańców półżywa ze strachu, i w końcu głośnik oznajmił, że "w wyniku losowania komputerowego egzaminowana będzie pani Ewa Z., prosimy oczekiwać przed wejściem na plac egzaminacyjny". Powlokłam się jak na ścięcie ;)
Egzaminator był całkiem sympatycznym panem, wyglądającym wypisz wymaluj jak Dziadek Mróz :P Nawet siwą brodę miał ;) Nie był wylewny ale też nie był niemiły, co stanowiło idealną kombinację, bo nie pozwoliło mi ani za bardzo się rozluźnić, ani stracić rozumu z przerażenia.
Zadania z obsługi samochodu były czystą formalnością, potem zaczęły się poważniejsze wyzwania ;)
Gdyby ktoś obejrzał nagranie z samochodu podczas jazdy po łuku, padłby ze śmiechu ;) O mało nie zemdlałam a dźwięki wydawane przeze mnie mogłyby stanowić podkład pod sekwencję horroru ;) Kiedy Dziadek Mróz powiedział, że zadanie zaliczone, upadłabym, gdybym nie siedziała ;)
Górka to mój ulubiony manewr, małżonek, obserwujący akcję zza płotu powiedział mi z uznaniem, że nie stoczyłam się nawet o centymetr (nie moja w sumie zasługa, tylko cudownego sprzęgła w Fabii :). I nadszedł czas, żeby wyjechać na miasto, ajajaj, auć, ratunku.
Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek była tak skoncentrowana podczas jakiegokolwiek egzaminu... Ruch był oczywiście niewielki, jak to zwykle o 6.20 w sobotę ;) więc trzeba było zwracać szczególną uwagę na poprawność techniczną, żeby było równiutko, płynnie i zgodnie z przepisami oraz z "zasadami kierowania pojazdem" ;). Jeździłam dość długo, prawie godzinę, ale byłam na to nastawiona, wszyscy instruktorzy uprzedzali mnie, że sobotnie egzaminy są dłuższe i wymagają precyzji, właśnie ze względu na małe zagęszczenie na drogach. Większość newralgicznych punktów tras egzaminacyjnych miałam przećwiczone, więc poszło w miarę sprawnie. Piesi (zmora bródnowskich ulic - babcie z torbami na kółkach, włażące na jezdnię znienacka zza krzaków, tam gdzie im wygodnie, i kompletnie olewające wszystkie samochody) nie przeszkadzali za bardzo, a tego się obawiałam.
Podczas egzaminu można popełnić tylko jeden błąd. Oczywiście wykorzystałam tę możliwość ;) Tak się zestresowałam, że na pierwszym skrzyżowaniu (kompletnie pustym, dzięki niech będą Bogu za Jego drobne łaski...) zgasł mi samochód ;) I wtedy zestresowałam się tak maksymalnie, że ruszyłam płynnie z dwójki, czego pan nie skomentował (może nie zauważył), i dobrze, bo to też jest błąd ;) Ale cóż to dla mnie, podczas kursu nie raz i nie dwa ruszałam płynnie z trzeciego biegu :P człowiek jest w stanie zrobić wszystko, pod warunkiem, że nie jest tego świadomy ;)
Czysta groza ogarnęła mnie dopiero kiedy zorientowałam się, że wracamy do bazy. Uświadomiłam sobie w pełni, że to ja nadal siedzę za kierownicą, co oznacza, że NAPRAWDĘ, jakimś CUDEM mam szansę zdać :) I bardzo się bałam popełnić durny błąd na ostatniej prostej. W głowie dźwięczało mi "kobieto, ogarnij się, nie spieprz teraz..." I udało się :) Wjechałam na plac, ostatkiem przytomności wykonałam polecenie zaparkowania tyłem i przy wyłączaniu silnika wyłączył mi się mózg ;P
Usłyszałam sakramentalne "egzamin zakończono z wynikiem pozytywnym" i z początku nie mogłam wstać, bo miałam miękkie kolana ;) Ach synu, cud, zdaliśmy!!!
Tak oto stałam się KIEROWCĄ czy tez jak kto woli - KIEROWNICĄ ;P
Teraz siedzę w domu, popijam herbatkę i się relaksuję. Oczywiście natychmiast zaczęłam sobie wyobrażać, że jak już zacznę jeździć, nastukam 24 punkty w ciągu roku i prawko mi zabiorą i będę musiała zdawać cholerny egzamin jeszcze raz... Ten mój wrodzony optymizm, nigdy nie daje o sobie zapomnieć ;)