Scena 1
Pakuję Anię na wyjazd do babci. Hurra!. Mam świat u stóp, ogarniam wszystko, o niczym nie zapominam, płonę entuzjazmem i ociekam kompetencją.
Zgarniam ze stołu stosik ubrań, pochylam się nad torbą, stojącą na podłodze i nagle...
Ja: O LOSIE! A co tu tak śmierdzi??! Ktoś puścił pawia na dywan???
Dzieci [z wyrazem nieskalanej niewinności na anielskich twarzyczkach]: Nieee! To nie ja! Ja też nie! Nie! Nie ja! Ale to nie ja! Ja nie! To na pewno Mateusz! Nieee, to nie jaaaa!
Ja: [klękam i z nosem przy podłodze badam teren]
Ja: [mój biedny nos zbliża się do plecaka Ani i o mało się nie rozbija o ścianę gęstego smrodu] A-ha!
Ja: [zaglądam do plecaka, tłumiąc odruch wymiotny i widzę, że dziecko zapomniało wyjąć szkolne jedzenie. Dwa tygodnie temu. Matka khem khem, też zapomniała sprawdzić zawartość. W środku znajduję: niedojedzoną kanapkę, na której pleśń zaczęła już prawdopodobnie tworzyć formy inteligentne; na pół zgniłe jabłko; zielonego kabanosa oraz wzdęty plastikowy pojemniczek, w którym przelewa się coś nieokreślonego. Co mogło być kiedyś jogurtem. Albo nie. Trudno powiedzieć. W każdym razie śmierdzi przeraźliwie w moim kierunku, i, co gorsza, cieknie.]
Ja [czując jak ze świstem uchodzi ze mnie poczucie kompetencji]: Kurwa mać.
Kurtyna.
Scena 2
Wieczór. Gotuję zupę pomidorową. Do kuchni zagląda Matju.
Matju: A co robisz?
Ja: Gotuję zupę pomidorową.
Matju: O! Pomidorowa! Moja ulubiona!
Ja: Chcesz trochę zjeść?
Matju: A czy z ryżem?
Ja: Nie przewidywałam ryżu, mam tylko samą zupę...
Matju [buzia w podkówkę i rozpacz w błekitnych oczach]: ALE JA CHCĘ Z RYŻEM! JA LUBIĘ Z RYŻEM! RYŻ! W PRZEDSZKOLU JEST ZAWSZE Z RYŻEM!
Ja: [OMG juz późno jest, młody powinien spać w zasadzie... ale co mam robić, biedne dziecko takie głodne... przecież nie odmówię mu jedzenia chyba? i tak jestem okropną matką, moje nieszczęsne dzieci mają pecha, bo przecież mogły się trafić jakiejś kompetentnej oddanej i nadgorliwej niewieście, która codziennie gotuje eko obiady, sprząta za pomocą octu winnego i sody... w ogóle sprząta... nigdy nie narzeka, zawsze ma czas i cierpliwość... a mają tylko mnie, omójboże co za porażka. Chociaż tym ryżem dziecku wynagrodzę, no przecież nie będe go głodzić, on taki biedny, niewinny, słodki, bezbronny i malutki...]
Ja: [jest coraz później, mimo to ofiarnie gotuję ryż]
Ja [promieniejąc macierzyńskim ciepłem i poczuciem dobrze spełnionego obowiązku]: Synku, chodź! Masz pomidorową z ryżem! Mamusia ci ugotowała tak jak chciałeś!
Matju [wącha zupę]: Fuj, to smierdzi jak smród. Nie będę tego jadł.
Matju: [odsuwa talerz i wychodzi]
Ja: Kurwa mać.
Chyba muszę znaleźć inny sposób na odkupienie win. Najchętniej (od)kupiłabym wina w sklepie monopolowym. W dużej ilości.
Kurtyna.
poniedziałek, 27 lipca 2015
niedziela, 26 lipca 2015
Nathan Ballingrud - "North American Lake Monsters"
To zbiór opowiadań, który wyhaczyłam na jakiejś liście najlepszych horrorów (nic nie poradzę, horrory to moja wielka słabość). Nie miałam szczególnych oczekiwań, kilka innych pozycji z tej samej listy nie zerwało mi kapci z nóg, więc i do tej podchodziłam bez napinki. Ładną ma okładkę.
Po pierwszych dwóch stronach lektury zaświeciły mi się oczy, bo zorientowałam się, że mam w ręku coś fantastycznego. W każdym tego słowa znaczeniu.
Piękna, refleksyjna proza, oszczędna, przemyślana, doprawiona odrobiną niesamowitości. Uderzające jest jednak to, że niesamowitość nie jest osią tych historii, znajduje się jakby z boku, rzuca swoje dziwne światło na losy bohaterów i wsącza się w narrację kropla po kropli, od niechcenia.
W opowiadaniach mieszkają zwykli ludzie - samotna matka, pracująca jako kelnerka; mąż, upadający pod ciężarem depresji żony; chłopiec, który nie akceptuje nowego partnera matki; bezdomny, poszukujący córki; były więzień, usiłujący ułożyć sobie na nowo życie z żoną i córką; rodzice, którym porwano dziecko. Rodziny w kryzysie, rodziny w stanie rozkładu, ludzie na rozdrożu, zagubieni i samotni. W życie owych ludzi, w pewnym momencie, wkracza Inne. Nie demoluje im egzystencji, niczego nie wywraca do góry nogami, nie przyciąga uwagi... tylko, niczym umiejętnie zaaplikowany barwnik, wydobywa na światło dzienne i pokazuje te prawdziwe potwory: opuszczenie, bezradność, miłość, tęsknotę czy gniew.
Nie będę się silić na rzetelne oceny i analizy, nie potrafię. Pokochałam tę książkę bezkrytycznie, przeczytałam już dwukrotnie, z ołówkiem w ręku, podkreślając fragmenty, które najgłośniej do mnie mówią.Wystaje z niej las karteczek w kształcie liści, którymi zaznaczam sobie co ważniejsze strony.
Wrócę do tych historii nie raz. Moje osobiste demony się tego domagają. Najwyraźniej ciągnie swój do swego.
Po pierwszych dwóch stronach lektury zaświeciły mi się oczy, bo zorientowałam się, że mam w ręku coś fantastycznego. W każdym tego słowa znaczeniu.
Piękna, refleksyjna proza, oszczędna, przemyślana, doprawiona odrobiną niesamowitości. Uderzające jest jednak to, że niesamowitość nie jest osią tych historii, znajduje się jakby z boku, rzuca swoje dziwne światło na losy bohaterów i wsącza się w narrację kropla po kropli, od niechcenia.
W opowiadaniach mieszkają zwykli ludzie - samotna matka, pracująca jako kelnerka; mąż, upadający pod ciężarem depresji żony; chłopiec, który nie akceptuje nowego partnera matki; bezdomny, poszukujący córki; były więzień, usiłujący ułożyć sobie na nowo życie z żoną i córką; rodzice, którym porwano dziecko. Rodziny w kryzysie, rodziny w stanie rozkładu, ludzie na rozdrożu, zagubieni i samotni. W życie owych ludzi, w pewnym momencie, wkracza Inne. Nie demoluje im egzystencji, niczego nie wywraca do góry nogami, nie przyciąga uwagi... tylko, niczym umiejętnie zaaplikowany barwnik, wydobywa na światło dzienne i pokazuje te prawdziwe potwory: opuszczenie, bezradność, miłość, tęsknotę czy gniew.
Nie będę się silić na rzetelne oceny i analizy, nie potrafię. Pokochałam tę książkę bezkrytycznie, przeczytałam już dwukrotnie, z ołówkiem w ręku, podkreślając fragmenty, które najgłośniej do mnie mówią.Wystaje z niej las karteczek w kształcie liści, którymi zaznaczam sobie co ważniejsze strony.
Wrócę do tych historii nie raz. Moje osobiste demony się tego domagają. Najwyraźniej ciągnie swój do swego.
Opowiedz mi mamo
Matju: Mamo, opowiedz mi bajkę o neraferach.
Ja: ??
Matju: O NERAFERACH.
Ja: ?
Matju: Przecież mówię! O neraferach i Świętym Mikołaju!
Aha.
Ja: ??
Matju: O NERAFERACH.
Ja: ?
Matju: Przecież mówię! O neraferach i Świętym Mikołaju!
Aha.
Subskrybuj:
Posty (Atom)