niedziela, 26 lipca 2015

Nathan Ballingrud - "North American Lake Monsters"

To zbiór opowiadań, który wyhaczyłam na jakiejś liście najlepszych horrorów (nic nie poradzę, horrory to moja wielka słabość). Nie miałam szczególnych oczekiwań, kilka innych pozycji z tej samej listy nie zerwało mi kapci z nóg, więc i do tej podchodziłam bez napinki. Ładną ma okładkę.
Po pierwszych dwóch stronach lektury zaświeciły mi się oczy, bo zorientowałam się, że mam w ręku coś fantastycznego. W każdym tego słowa znaczeniu.
Piękna, refleksyjna proza, oszczędna, przemyślana, doprawiona odrobiną niesamowitości. Uderzające jest jednak to, że niesamowitość nie jest osią tych historii, znajduje się jakby z boku, rzuca swoje dziwne światło na losy bohaterów i wsącza się w narrację kropla po kropli, od niechcenia.
W opowiadaniach mieszkają zwykli ludzie - samotna matka, pracująca jako kelnerka; mąż, upadający pod ciężarem depresji żony; chłopiec, który nie akceptuje nowego partnera matki; bezdomny, poszukujący córki; były więzień, usiłujący ułożyć sobie na nowo życie z żoną i córką; rodzice, którym porwano dziecko. Rodziny w kryzysie, rodziny w stanie rozkładu, ludzie na rozdrożu, zagubieni i samotni. W życie owych ludzi, w pewnym momencie, wkracza Inne. Nie demoluje im egzystencji, niczego nie wywraca do góry nogami, nie przyciąga uwagi... tylko, niczym umiejętnie zaaplikowany barwnik, wydobywa na światło dzienne i pokazuje te prawdziwe potwory: opuszczenie, bezradność,  miłość, tęsknotę czy gniew.
Nie będę się silić na rzetelne oceny i analizy, nie potrafię. Pokochałam tę książkę bezkrytycznie, przeczytałam już dwukrotnie, z ołówkiem w ręku, podkreślając fragmenty, które najgłośniej do mnie mówią.Wystaje z niej las karteczek w kształcie liści, którymi zaznaczam sobie co ważniejsze strony.
Wrócę do tych historii nie raz. Moje osobiste demony się tego domagają. Najwyraźniej ciągnie swój do swego.


Brak komentarzy: