No i najważniejsze - kilka tygodni temu udało mi się odstawić Anię od nocnego karmienia, przy okazji jakoś tak wyszło, że zaczęła spać osobno. Myślałam, że będzie przesypiać noce, no i przesypia... prawie. Punkt piąta, codziennie, zaczyna popłakiwać przez sen. Muszę się obudzić, wstać i pójść do niej na chwilę. Pogłaskana Ania zasypia, ja wracam do łóżka i nie zasypiam. Shit.
Od wczoraj rozpoczęłam całkowite odstawienie, bo karmienie ponad dwulatki już mnie zaczęło dobijać. Ania znosi wszystko nad wyraz dobrze, w czym wydatnie pomaga jej nieustanna obecność innych dzieci - po prostu nie ma czasu na zastanawianie się co się stało z "cici". Wczoraj wieczorem padła, oglądając bajki, śpiącą głęboko przeniosłam do łóżka i spokój :) Tylko gorzej ze mną...
Karmienie mnie denerwowało, ale nie wyobrażam sobie jak to ma być - nie karmić. I zaczyna mnie kąsać depresja polaktacyjna :) Smutno mi nieco. No dzidziusia mi trza, malutkiego brzdączka do karmienia i noszenia... Ach :)