sobota, 7 lipca 2012

Ewa chce spać

Na pytanie "jak się masz?" odpowiadam niezmiennie "jestem zmęczona". Kompletnie mnie dobijają uwagi w stylu: "odpoczęłaś?", "wyspałaś się już?". Nie, kurwa. Nie wyspałam się i nie wyśpię się jeszcze kilka lat. Mam małe dziecko którego nie interesuje mój stan fizyczno-emocjonalny ;)
Wyczerpanie matki może pojąć tylko inna matka. Bo jak wyjaśnić komuś, że można nie dosypiać latami; zarywać noce i potem wstawać o 4 rano. Codziennie pompować w siebie litry kawy, coli i  red bulla tylko po to, żeby jakoś przekulać się do wieczora. Jak  objaśnić komuś stan półprzytomności, kiedy idziesz po starsze dziecko do szkoły i opierasz się o wózek, żeby się nie przewrócić. Kiedy zasypiasz na stojąco w kolejce po bułki. Kiedy kroisz palce razem z szynką i nie zauważasz, że coś nie tak. Kiedy nie masz siły nawet się uśmiechnąć a przed tobą cały dzień w domu, z ząbkującym, jęczącym maluchem, który nie pozwala ci się od siebie oddalić nawet na sekundę;  furą prania, lepką podłogą i perspektywą ugotowania obiadu. I wiesz, ze NIE ODPOCZNIESZ, bo nie ma kogoś, kto by cię zastąpił. Nie ma. Po prostu NIE MA. 
Reguła jest taka - nieważne jak jesteś zmęczona, jeśli cudem uda ci się zmrużyć oczy, bachor natychmiast cię obudzi. Mały, żeby sprawdzić czy żyjesz (kiedy mama nie rusza się i przestaje mówić, nalezy podnieść alarm najwyższego stopnia), duży - żeby oznajmić ci, że narysował zieloną rybkę albo mamo ona mnie dotyka w oko...
Dzieci nie mają litości, mają natomiast nieograniczone potrzeby. Potrzeby wzmagają się i mnożą, kiedy matka usiłuje się położyć, usiąść do książki/komputera albo pogadać przez telefon.


Nawet marchewka ma lepiej ode mnie... Niech mnie ktoś przytuli ;)


Albo ja przytulę kogoś :P


Na koniec myśl głęboka, z którą się nie zgadzam. Bez problemu znoszę cudze dzieci, bylem nie musiała mieć z nimi do czynienia ;) Za każdym razem, kiedy w okolicy rozlega się się wycie jakiegoś młodocianego, z uśmiechem na twarzy myślę sobie: "JAK DOBRZE, ŻE TO NIE MOJE!" :)



Rozmyślania powyższe zainspirował Matju, który cierpi na bardzo silne lęki separacyjne. Kiedy tylko wstaję, żeby wyjść z pokoju, wybucha przeraźliwym, nieutulonym płaczem i, potykając się, człapie za mną na czterech łapkach. Najczęściej się przy tym przewraca, co powoduje kolejną eksplozję wycia.
Do tego wstaje o 4 rano. W nocy oczywiście się budzi na jedzenie, tak z 5 razy. Aha i ząbkuje.
I jeszcze te, rzekłabym, dość wysokie temperatury... Mimo zahartowania w tureckich upałach, jestem nieco przydeptana pogodą.
I Zuza nie chodzi do szkoły, nudzi się jak mops, łazi za mną i jęczy.
Dobijcie mnie :)

czwartek, 5 lipca 2012

Refleksja

Wakacje: długa podróż, po której czujesz się jak górnik po zmianie na przodku, dwa tygodnie w warunkach nie lepszych a zazwyczaj gorszych niż własne mieszkanie, obecność wymagającej rodziny 24h/dobę, upał, nerwy, kłótnie, nudy, choroby, koszta... Po co ludzie to robią? Po to, żeby następnie wrócić do domu i przekonać się, że codzienne życie to jedno pasmo spokoju i relaksu.
To trochę tak jak w tym dowcipie o rabinie i kozie...






wtorek, 3 lipca 2012

Gimnastyka buzi i języka

Z wakacji, oprócz zdjęć, przywlokłam też tę piosenkę :) Grali ją za każdym razem przy basenie na koniec atrakcji animacyjnych. Strasznie mi się spodobała, może dzięki prezentowanej przez żwawą panią animatorkę choreografii, naśladowanej dzielnie przez brzuchatych panów ;)
Czarująca prostota tekstu, traktującego o imprezach i bzykaniu, przemawia wprost do mej nieskomplikowanej duszy ;) Język portugalski stanowi znakomite ćwiczenie aparatu mowy... A to   "cecererece" to coś jak nasze "bara-bara" :P Jak tu nie kochać wakacyjnej muzyki? :P



Turcja. Część czwarta i ostatnia ;) - atrakcje.

Plaża.
Byliśmy tam tylko raz. Słońce paliło niemiłosiernie, na piasku dało się gotować jajka a poza tym...


... można było znienacka trafić na takie coś :


Plaża była częściowo kamienista, a nie zabraliśmy stosownych butów. Ja, wychowana na wsi i przyzwyczajona do biegania boso po rżysku spokojnie dawałam radę, ale moje dzieci, wytwór miejskiej cywilizacji, kazały się przenosić na rękach nad wodę przez tę kamienistą łachę ;)


Kawa i herbata.
Nie przepadam za kawą, ale herbatę uwielbiam i piję litrami. W Turcji i jedno i drugie było wyśmienite. Marzy mi się turecki zaparzacz do herbaty :)



Oprócz napojów bezalkoholowych pijaliśmy też różne inne... ;)))


Relaks.
Nie doświadczyłam go zbyt wiele ;) ale trochę się udało :) Znalazłam w hotelu kilka miejsc wyjątkowo sprzyjających wypoczynkowi:



W tych śmiesznych koszach z daszkami leżały miękkie materace i poduszki. Chętnie zapadłabym tam z książką, lecz niestety, zamiast książki miałam Kluska ;) Ale i tak było miło :)


Z książką za to udało mi się poleżeć w hamaku :) Wakacyjny zestaw idealny - hamak + kindle :)


Bez kindla też dało radę ;)


 Żółwik.
 Wypatrzyłam go ot tak, na trawniku pod płotem... Sesja zdjęciowa mu się nie spodobała i zaczął uciekać, jak na żółwia, bardzo żwawo ;)  



 Ogólnie rzecz biorąc - było nieźle :) Chętnie bym tam wróciła, tym razem w mniej męczącym towarzystwie ;)




niedziela, 1 lipca 2012

Meanwhile in Canada...



Takie ciasteczko poproszę... ;)

Happy Canada Day! :)))


Turcja. Część trzecia - namaczanie.


Basen... Centrum hotelowego życia. Przynajmniej tego dziennego, bo o nocnym, jako matka uwiązana do dzieci, niewiele mogę powiedzieć :)
Dobre miejsce nad basenem stanowi przedmiot pożądania do tego stopnia, że ludziska zrywają się bladym świtem o 6 rano i gnają zająć co lepiej ulokowane leżaki. 
Któregoś dnia, przy śniadaniu, zaopatrzyłam się w kilka dodatkowych kawałków ciasta, z zamysłem skonsumowania ich przy basenie, w towarzystwie serwowanej tam znakomitej tureckiej kawy.
Zaniosłam talerzyk z ciastem, zostawiłam na stoliku obok leżaków i wróciłam do restauracji. Kiedy zjawiliśmy się przy basenie godzinę później, brakowało kawałka ciasta... Byłam oburzona i zniesmaczona, no bo jakim chamem trzeba być, żeby ukraść komuś jedzenie z talerza... Szczególnie, że to jedzenie nie należało do trudno dostępnych. W końcu przebolałam jakoś utratę drożdżowego z kruszonką.
Kilka godzin później moczyłam się w roztworze chloru ;), kiedy podszedł do mnie uchachany małżonek.
- Wiem kto ci zwinął to ciasto! - oznajmił.
- Kto???!!! - zawarczałam, szykując się do mordobicia.
- KOT. Właśnie widziałem jak spokojnie siedzi na twoim leżaku i zżera następny kawałek prosto z talerza...

Zabrakło mi słów, a potem parsknęłam homeryckim rechotem ;) Faktycznie kotów w hotelu łaziło parę, a jako że obowiązywał oficjalny zakaz dokarmiania ich, musiały sobie bidoki jakoś radzić :) No przecież kotkowi nie będę miała za złe :)

Dla dziewczynek basen stanowił główną atrakcję. Pławiły się z Tatą.



Nieźle bawiły się też w brodziku dziecięcym. Zawsze to woda i pochlapać się można.


Ale zdecydowanie wolały pływać. Poubierane w rękawki, pływaki i okulary, przypominały mi śmieszne żuczki ;)


Nie umiem pływać, wody się boję, więc mój przydziałowy czas moczenia spędzałam przyczepiona do brzegu jak ostryga. Panienki podpływały do mnie co chwila, chlapały i krzyczały "mama boi-dudek!" ;)




Najbezpieczniej mi było w brodziku. Ot leżałam sobie jak foka.


Panienki szybko nawiązały wakacyjne przyjaźnie.



Matju na początku bardzo bał się wody, pierwsze próby z Tatą nie należały do udanych. Za dużo wody, za dużo hałasu, za mało mamy.


Mama wzięła więc sprawy w swoje ręce. Przyzwyczajaliśmy się powolutku.


Aż w końcu - pełen sukces. Zanurzenie bez alarmu :)



Pewność siebie pewnością siebie, ale mamy należy się trzymać, tak na wszelki wypadek, obiema nóżkami ;)


Siostry dopingowały braciszka :)



:)

Za każdym razem kiedy przechodziłam obok basenu podczas wieczornego spaceru, w głowie grała mi ta piosenka... Kocham :)