Basen... Centrum hotelowego życia. Przynajmniej tego dziennego, bo o nocnym, jako matka uwiązana do dzieci, niewiele mogę powiedzieć :)
Dobre miejsce nad basenem stanowi przedmiot pożądania do tego stopnia, że ludziska zrywają się bladym świtem o 6 rano i gnają zająć co lepiej ulokowane leżaki.
Któregoś dnia, przy śniadaniu, zaopatrzyłam się w kilka dodatkowych kawałków ciasta, z zamysłem skonsumowania ich przy basenie, w towarzystwie serwowanej tam znakomitej tureckiej kawy.
Zaniosłam talerzyk z ciastem, zostawiłam na stoliku obok leżaków i wróciłam do restauracji. Kiedy zjawiliśmy się przy basenie godzinę później, brakowało kawałka ciasta... Byłam oburzona i zniesmaczona, no bo jakim chamem trzeba być, żeby ukraść komuś jedzenie z talerza... Szczególnie, że to jedzenie nie należało do trudno dostępnych. W końcu przebolałam jakoś utratę drożdżowego z kruszonką.
Kilka godzin później moczyłam się w roztworze chloru ;), kiedy podszedł do mnie uchachany małżonek.
- Wiem kto ci zwinął to ciasto! - oznajmił.
- Kto???!!! - zawarczałam, szykując się do mordobicia.
- KOT. Właśnie widziałem jak spokojnie siedzi na twoim leżaku i zżera następny kawałek prosto z talerza...
Zabrakło mi słów, a potem parsknęłam homeryckim rechotem ;) Faktycznie kotów w hotelu łaziło parę, a jako że obowiązywał oficjalny zakaz dokarmiania ich, musiały sobie bidoki jakoś radzić :) No przecież kotkowi nie będę miała za złe :)
Dla dziewczynek basen stanowił główną atrakcję. Pławiły się z Tatą.
Nieźle bawiły się też w brodziku dziecięcym. Zawsze to woda i pochlapać się można.
Ale zdecydowanie wolały pływać. Poubierane w rękawki, pływaki i okulary, przypominały mi śmieszne żuczki ;)
Nie umiem pływać, wody się boję, więc mój przydziałowy czas moczenia spędzałam przyczepiona do brzegu jak ostryga. Panienki podpływały do mnie co chwila, chlapały i krzyczały "mama boi-dudek!" ;)
Najbezpieczniej mi było w brodziku. Ot leżałam sobie jak foka.
Panienki szybko nawiązały wakacyjne przyjaźnie.
Matju na początku bardzo bał się wody, pierwsze próby z Tatą nie należały do udanych. Za dużo wody, za dużo hałasu, za mało mamy.
Mama wzięła więc sprawy w swoje ręce. Przyzwyczajaliśmy się powolutku.
Aż w końcu - pełen sukces. Zanurzenie bez alarmu :)
Pewność siebie pewnością siebie, ale mamy należy się trzymać, tak na wszelki wypadek, obiema nóżkami ;)
Siostry dopingowały braciszka :)
:)
Za każdym razem kiedy przechodziłam obok basenu podczas wieczornego spaceru, w głowie grała mi ta piosenka... Kocham :)
3 komentarze:
a widzisz :) tu Cie mam z remem :) :***
fajnie fajnie ale jednak, jakies 15 stopni za duzo ;)
ale jakbyś jechała kiedys do skandynawii do daj znac kilka miesiecy wczesniej - przestanę jeśc zeby się zmiescic do Twojej walizki... ;)
Spoko, masz jak w banku :* Jakby co to mam naprawdę duże walizki, więc się nie stresuj ;D
REMu dawno nie słuchałam, bo nastraja mnie melancholijnie...
Pięknie, mieliście super wakacje :)
Prześlij komentarz