Ostatni miesiąc był dla nas bardziej niż upierdliwy, bo Taty prawie nie było w domu. Dzieci mnie niemal wykończyły.
Dobra wiadomość jest taka, że Zuza polubiła przedszkole. Byłyśmy tam trzy razy na tzw. "dniach adaptacyjnych", organizowanych po to, żeby maluchy miały szansę zapoznać się z wychowawcami, z przedszkolną salą, ogrodem, usytuowaniem toalet itp.
Zuza bawiła się tak przednio, że nie chciała wychodzić. A kiedy już udało mi się ją wyciągnąć, prawie przemocą, z sali, to natychmiast zaczynała się słaniać na nogach i płakać ze zmęczenia i nadmiaru wrażeń. Do domu wracała śpiąc na moich plecach (w nieocenionych, starych pasiaczkach Nati - te chusty poniosą wszystko, prawdziwe
heavy duty wraps).
Najbardziej przypadły Zuzi do gustu małe umywalki, umieszczone na odpowiedniej dla dziecka wysokości. Umyła ręce chyba z 15 razy, zanim wyciągnęła ją stamtąd jedna z Pań :)
Ania stoi już całkiem pewnie, ostatnio wspięła się nawet na kanapę... Trzymana pod pachy robi drobne i chybotliwe kroczki, zaśmiewając się przy tym do rozpuku.
W drodze są kolejne zęby, tym razem przedtrzonowce. Cóż mogę rzec - wrzask jest przy tym okropny, Młoda mało je, za to maminy biust, ze się tak wyrażę - zajechany doszczętnie. Byłoby znacznie gorzej, gdyby nie leki przeciwbólowe... Matko - Nurofen Twoim Przyjacielem ;)
Zbieram się, żeby w końcu opisać chusty, którymi sie jeszcze nie chwaliłam. Może jutro uda mi się sklecić pean na cześć Lany Olive. Ze zdjęciami :)