Wojciech Młynarski - "Obiad rodzinny"
środa, 4 lutego 2009
Z dedykacją dla Martusi R :)
Słonko, do tej piosenki mam sentyment niebywały, albowiem pamiętam jak mi ją śpiewałaś :) I nawet tekst posiadam, zapisany własną Twą ręką :)
Chodzi za mną...
... piosenka Jacka Skubikowskiego :) "Kup mi komika". Jest - jak mawia moja koleżanka - zajebiaszcza :)
I jeszcze w innym klimacie: Clannad "Gathering mushrooms". Podrasowany irlandzki folk to (między innymi;) jest to co tygrysy lubią najbardziej :)
poniedziałek, 2 lutego 2009
O co kaman?
Jeśli wśród Szanownych Czytelników jest ktoś mający pojęcie o psychologii rozwojowej, to może mi litościwie wyjaśni o co chodzi, bo mnie ręce opadają.
Oto sytuacja przykładowa:
Anka i Zuza leżą na naszym łóżku. Bawią się - Zuza miętosi zabawki a Anka patrzy na to i rechocze. Wychodzę do kuchni po wodę.
Jestem w kuchni, słyszę jak Anka kwiczy. Biegiem wracam do sypialni, widzę, że krew się nie leje, narzędzi niebezpiecznych w użyciu nie ma, nikt nikogo nie kopie. Dochodzę do wniosku, że młoda ma dośc leżenia, więc zapinam na sobie Mandukę, żeby ją wziąć na plecy. Iiiiii...
Zuza (rozpaczliwy krzyk): "Nie ruszaj jeeeeeeej! To moja siostrzyczkaaaaaa!!! Zostaw ją tutaaaaaj!!!"
Ja (spokojnie): "Ale ona płacze"
Zu (wrzeszczy): "Nie będzie płakałaaaaa!!!!"
Ja (jeszcze spokojnie): "No dobra, ok."
Zaczynam rozpinać Mandukę. Iiiii...
Zu (krzyk jeszcze bardziej rozpaczliwy): "Weź ją do nosidłaaaaaaaa!!!!!!!!"
Ja (nadal spokojnie): "Biorę."
Zu (krzyk przechodzi w wycie): "Zooostaaaaw jąąąąąą!!!!!!"
Ja(ciągle spokojnie): "To co chcesz, żeby ją zostawić i się pobawicie? To zostawiam."
Zu (totalna histeria): "Weeeeź jąąąąąą!!!!!!!! Uaaaaa!!!!!"
Powtórzyło się to wszystko jeszcze dwa razy, każda kolejna odpowiedź Zuzi była wygłaszana coraz bardziej histerycznym wyciem, w końcu doznałam ataku nerwowego śmiechu, zarzuciłam Anię na plecy i wyszłam, a Zuza wyła dalej, sama już chyba nie kumając z jakiego powodu.
I tak jest od prawie roku po parę razy dziennie:
Ja: "Chcesz soku?"
Zu: "Nie"
Ja: "OK"
Zu: "Chceęęęęęęęęę!!!!!!!"
...
Ja: "Z czym chcesz bułkę, z serem czy z miodem?"
Zu: "Z serem."
Ja: "Proszę bardzo."
Zu: "Z miodeeeem chcęęęęęęęę!!!!!!"
Ja: "Ale przed chwila chciałaś z serem?"
Zu: "Z miodeeeeem!"
Ja: "OK."
Zu: "Z sereeeeem!!!!! Uaaaaaaaa!"
I tak dalej.
Błagam, niech mi ktoś mądrzejszy wytłumaczy co to @#$% mać jest i jak na to reagować, zanim ostatecznie stracę cierpliwośc i zrobię jej z doopska jesień średniowiecza. A chwila ta, zaprawdę powiadam wam, jest bliska.
Już po wszystkim
Już się przeprowadziliśmy. Ufff. Na początku - wielki SZACUN dla firmy MOVERS, która uporała się z naszą przeprowadzką fantastycznie sprawnie. O ósmej rano do starego mieszkania wparowało ośmiu silnych panów, którzy z prędkością huraganu zaczęli pakować nasze rzeczy. Na szczęście dostarczyli swoje kartony, my byśmy w życiu nie zdołali zebrac tyle materiałów opakowaniowych, żeby starczyło na nasz dobytek.
Całe pakowanie zajęło panom pięć godzin. Potem znoszenie paczek do samochodów (było ich trzy - jeden baaardzo duży i dwa mniejsze). Przewiezienie do nowego mieszkania - około pół kilometra :). Potem wniesienie wszystkiego na górę i złożenie mebli. Podczas przeprowadzki nic nie ucierpiało, wszystko było zapakowane bardzo szczelnie i profesjonalnie.
Akcja, zgodnie z zapowiedzią szefa firmy, skończyła się równiutko o 18.00. Panowie wyszli a my zostaliśmy... i się zaczęło :)
Jako, że do większości spraw podchodzimy średnio niefrasobliwie, również i przeprowadzkę potraktowaliśmy w ten sposób :) Nie przygotowaliśmy sobie zapasu niezbędnych rzeczy na pierwsze dni w nowym miejscu. Tak oto życie na Derbach 17 rozpoczęliśmy od poszukiwania bielizny, ręczników, noży, kubków, maści do dzieciowej pupy i paru innych rzeczy.
Jeszcze nie mamy kuchni, będzie dopiero po 15. lutego. Nie mamy nawet kuchenki gazowej. Żyjemy fast foodem, kanapkami i frytkami z mikrofali. Ma to swój urok, ale już przestaję się mieścić w spodnie, więc z utęsknieniem czekam na rozwiązanie kuchennego problemu.
W tej całej przeprowadzce największą frajdę mam z... windy. Jak muszę wyjść z dziećmi to po prostu ubieram je, pakuje Ankę w wózek albo chuste i wychodzę :) Wnoszenie zakupów - żaden problem. Winda pod same drzwi mieszkania. Już nigdy więcej taszczenia na raty wózka, zakupów, kurtek, dzieci. Juz nigdy więcej potu cieknącego po tyłku, wyjącej na schodach Zuzy (mamusiuuu, weź mnie na ręce, ja już nie mogęęęę iść!!!), rąk urywających się niemal pod ciężarem siat i wijącej się Anki. Boże, dzięki Ci, co za ULGA.
Fotki z nowego lokum postaram się wkleić wkrótce. Dokumentacji fotograficznej z przeprowadzki niestety nie będzie, albowiem podczas akcji nie mogłam znaleźć aparatu :D A szkoda, bo było na co popatrzeć - chyba ze sto pięćdziesiąt kartonów poustawianych na klatce schodowej robiło naprawde spore wrażenie;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)