Właśnie wróciłam z kolejnej awaryjnej wizyty w klinice stomatologicznej. Dziś przed południem, kiedy byliśmy na zakupach (Zuzia pilnie potrzebowała tornistra), ból szczęki stał się znowu absolutnie nie do zniesienia. Diagnoza - zgorzel. Kolejne leczenie kanałowe, kolejna porcja bólu, kolejne pieniądze do wydania. I nerwy, nerwy.
A ja nadal nie lubię weekendów. Za duża presja.
sobota, 27 sierpnia 2011
czwartek, 25 sierpnia 2011
Jak nie urok to...
Jak wiadomo, nieszczęścia chodzą stadami. Do mojego stada większych i mniejszych nieszczęść dołączyło właśnie zapalenie okostnej. Kluło się od przedwczoraj, a wczoraj wieczorem dało pełny popis swoich możliwości. Spałam może ze dwie godziny, dodatkowo męczona koszmarami, co jakiś czas łykałam kolejną tabletkę paracetamolu, nie wiem po co, bo wcale nie pomagał.
Gorączka, dreszcze, spuchnięty policzek, ból zębów, ucha, zatok, szyi... Do tego nocna obsługa Mateusza, a w ciągu dnia - Mateusza i dziewczynek. Dziś około południa, popłakując, modliłam się o litościwą śmierć.
Małżonek miłosiernie urwał się z pracy, przejął potomstwo, a ja pobiegłam do dentysty. Spędziłam bite dwie godziny plackiem na fotelu, ząb, którego kanały były źródłem zakażenia został dokumentnie rozdłubany, rozpiłowany i wyczyszczony, oczywiście wszystko bez znieczulenia bo karmię przecież. Boli nadal, ale jakby nieco mniej. Widzę promyczek nadziei. Za tydzień zmiana opatrunku, potem cementowanie kanałów, osadzanie nowej korony, czyli razem wziąwszy wyskok z co najmniej tysiąca złotych, a pewnie więcej. Wizja wymarzonego iPada zaczyna się oddalać. Cholerny ząb :/
Zuzia od września idzie do zerówki. Na szczęście nie będzie samotnie stawiać czoła nowej sytuacji, bo w tej samej grupie jest jej najlepsza przyjaciółka, córka naszych sąsiadów. Dziewczynki idą do grupy integracyjnej, w której będzie trójka dzieci z autyzmem. Ma to swoje plusy - grupa integracyjna liczy tylko 15 dzieci (normalne grupy mają po 30), 3 nauczycielki, tylko poranna zmiana, oraz kilka innych udogodnień. No i mam nadzieję, że dobrze to zrobi Zuzi na rozwój tolerancji, tzw. umiejętności interpersonalnych i poszerzenie horyzontów. Taka ze mnie optymistka.
Ania idzie do przedszkola, niespecjalnie nas na to stać, ale mała tak się wyrywa do ludzi, że nie wyobrażam sobie trzymania jej w domu. Zwłaszcza z Mateuszem, któremu jeszcze przez kilka miesięcy będę zmuszona poświęcać większość uwagi.
Czeka mnie trochę ekwilibrystyki logistycznej - młodsza do przedszkola, starsza do szkoły (spory kawałek do przejścia), to wszystko w towarzystwie miesięcznego niemowlaka, który jak wiadomo ma swoje potrzeby i nie da się z nim ponegocjować. Staram się o tym nie myśleć, mam nadzieję, że to jakoś... samo wyjdzie.
A tu materiał do rozmyślań o naturze związków damsko-męskich:
Gorączka, dreszcze, spuchnięty policzek, ból zębów, ucha, zatok, szyi... Do tego nocna obsługa Mateusza, a w ciągu dnia - Mateusza i dziewczynek. Dziś około południa, popłakując, modliłam się o litościwą śmierć.
Małżonek miłosiernie urwał się z pracy, przejął potomstwo, a ja pobiegłam do dentysty. Spędziłam bite dwie godziny plackiem na fotelu, ząb, którego kanały były źródłem zakażenia został dokumentnie rozdłubany, rozpiłowany i wyczyszczony, oczywiście wszystko bez znieczulenia bo karmię przecież. Boli nadal, ale jakby nieco mniej. Widzę promyczek nadziei. Za tydzień zmiana opatrunku, potem cementowanie kanałów, osadzanie nowej korony, czyli razem wziąwszy wyskok z co najmniej tysiąca złotych, a pewnie więcej. Wizja wymarzonego iPada zaczyna się oddalać. Cholerny ząb :/
Zuzia od września idzie do zerówki. Na szczęście nie będzie samotnie stawiać czoła nowej sytuacji, bo w tej samej grupie jest jej najlepsza przyjaciółka, córka naszych sąsiadów. Dziewczynki idą do grupy integracyjnej, w której będzie trójka dzieci z autyzmem. Ma to swoje plusy - grupa integracyjna liczy tylko 15 dzieci (normalne grupy mają po 30), 3 nauczycielki, tylko poranna zmiana, oraz kilka innych udogodnień. No i mam nadzieję, że dobrze to zrobi Zuzi na rozwój tolerancji, tzw. umiejętności interpersonalnych i poszerzenie horyzontów. Taka ze mnie optymistka.
Ania idzie do przedszkola, niespecjalnie nas na to stać, ale mała tak się wyrywa do ludzi, że nie wyobrażam sobie trzymania jej w domu. Zwłaszcza z Mateuszem, któremu jeszcze przez kilka miesięcy będę zmuszona poświęcać większość uwagi.
Czeka mnie trochę ekwilibrystyki logistycznej - młodsza do przedszkola, starsza do szkoły (spory kawałek do przejścia), to wszystko w towarzystwie miesięcznego niemowlaka, który jak wiadomo ma swoje potrzeby i nie da się z nim ponegocjować. Staram się o tym nie myśleć, mam nadzieję, że to jakoś... samo wyjdzie.
A tu materiał do rozmyślań o naturze związków damsko-męskich:
środa, 24 sierpnia 2011
wtorek, 23 sierpnia 2011
Klusek
Klusek został dziś zawieziony do przychodni przyszpitalnej, na kontrolę enzymów wątrobowych. Pielęgniarka pobierała mu krew z rączki. Ukłuła go raz, jakoś chyba niecelnie, wzięła drugą igłę, wbiła obok śladu po pierwszej i zaczęła nią kręcić... Dłuższą chwilę szarpała igłą, ściskając małemu rękę, ja miałam coraz większe oczy, a Mateusz płakał tak przeraźliwie, że zsiniał, zachrypł i zaczął się dusić. Pod koniec już nie miał siły płakać, tylko, zachrypnięty, kwilił, nawet się nie ruszał.
Ja rozumiem, że pobranie krwi to jest w sumie prosta i konieczna rzecz, żadna tam trauma, ale czy do kurwy nędzy nie mógłby tego robić niemowlętom ktoś kto UMIE? Patrząc na tą scenę, najmocniej przepraszam za moje wulgarne słownictwo, miałam ochotę wyjebać komuś z liścia. Nawet nie chcę myśleć co przechodzą rodzice chorych dzieci.
Klusek leczy nerwy w ramionach mamy:
Nosić się pozwala tylko w pouchu:
Noszony, zasypia i czasem daje się odłożyć:
Je bez przerwy i rośnie. Dziś ważył 4330g. Zaczyna wyglądać naprawdę kluskowato. Jest coraz przytomniejszy, rozgląda się, nie przesypia już całego dnia. Mam nadzieję, że poprawi to nam jakość snu nocnego.
U mamy na kolanach:
Ja nadal czuję się marnie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)