Wreszcie sie zebrałam w sobie i obejrzałam. Książki były świetne, nasi rodzimi autorzy w niczym nie ustępują zagranicznym :D Obawiałam się natomiast filmu, bo wiadomo, czyta człowiek i wyobraża sobie a potem mu reżyser pokazuje wała.
Ha! Nie tym razem. Obsada zacna, Więckiewicz jako Szacki mnie przekonał - mniej więcej tak sobie go wyobrażałam, jako aroganckiego kutafona. Dialogi niezłe, miejscami na tyle zabawne, że porykiwałam ze śmiechu, a miejscami wręcz przeciwnie. Ale to w sumie kwestia upodobań.
Ta scena szczególnie mi przypadła do gustu. I cała, następująca potem wypowiedź o "zbrodni w żółci". Bardzo ładnie pomyślane.
Podsumowując, czas dobrze stracony.
sobota, 3 października 2015
Konwersacje
Ania: Mamoooooo! Mateusz tak długo grał na komputerze, że zużył cały interneeeet!
Podaję na obiad nuggetsy z kurczaka.
Mąż: To jak, lepsze są nuggetsy mamy czy te z Makdonalda?
Dzieci: Mamy!
Ja: [promienny uśmiech]
Mąż: Smaczniejsze, prawda? Świeże i z prawdziwego kurczaka...
Dzieci: Nieeeee. Bo mama daje więcej niż w Makdonaldzie.
Właśnie dlatego nie przykładam się specjalnie do gotowania. I tak nikt tego nie doceni. Byle było dużo.
Dziewczynki śpiewają:
My Little Pony jedzą opony
A na dodatek chodzą bez gatek
a kiedy lecą
dupy im świecą...
Ja: [załamuję się, idę pod blok, zakopuję się w ziemi i udaję że jestem krzakiem]
Ja: Ania, wyrzuć śmieci.
Ania: [frustracja i wyrzut] Właśnie teraz?! Kiedy jest mój najulubieńszy moment w moim najulubieńszym filmie?! [ogląda jakiś badziew, którego chyba nigdy przedtem nie widziała]
Ja: Ok, możesz trochę później.
Worek ze śmieciami w międzyczasie zaczął przeciekać i zrobił cuchnącą plamę w przedpokoju.
Ania [jakiś czas później]: No dobrze, to już mogę iść, są napisy końcowe. A co zo to dostanę? Prawda, że jestem najlepszym dzieckiem? Zuzia nie była taka dobra jak ja? Dasz mi czekoladkę?
Ja: [poważnie rozważam możliwość samotnej ucieczki do norweskiej Arktyki z biletem w jedną stronę]
Podaję na obiad nuggetsy z kurczaka.
Mąż: To jak, lepsze są nuggetsy mamy czy te z Makdonalda?
Dzieci: Mamy!
Ja: [promienny uśmiech]
Mąż: Smaczniejsze, prawda? Świeże i z prawdziwego kurczaka...
Dzieci: Nieeeee. Bo mama daje więcej niż w Makdonaldzie.
Właśnie dlatego nie przykładam się specjalnie do gotowania. I tak nikt tego nie doceni. Byle było dużo.
Dziewczynki śpiewają:
My Little Pony jedzą opony
A na dodatek chodzą bez gatek
a kiedy lecą
dupy im świecą...
Ja: [załamuję się, idę pod blok, zakopuję się w ziemi i udaję że jestem krzakiem]
Ja: Ania, wyrzuć śmieci.
Ania: [frustracja i wyrzut] Właśnie teraz?! Kiedy jest mój najulubieńszy moment w moim najulubieńszym filmie?! [ogląda jakiś badziew, którego chyba nigdy przedtem nie widziała]
Ja: Ok, możesz trochę później.
Worek ze śmieciami w międzyczasie zaczął przeciekać i zrobił cuchnącą plamę w przedpokoju.
Ania [jakiś czas później]: No dobrze, to już mogę iść, są napisy końcowe. A co zo to dostanę? Prawda, że jestem najlepszym dzieckiem? Zuzia nie była taka dobra jak ja? Dasz mi czekoladkę?
Ja: [poważnie rozważam możliwość samotnej ucieczki do norweskiej Arktyki z biletem w jedną stronę]
piątek, 2 października 2015
Północne opowieści
Skończyłam czytać kryminalną sagę Camilli Lackberg i nie wiem co teraz począć ze swoim życiem ;)
Nie były to dzieła wybitne, bynajmniej, raczej mierne, o czym niechaj świadczy fakt, że już w połowie każdej z książek wiedziałam kto zabił i czemu. A zazwyczaj jestem cienka w te klocki i łatwo mnie wykołować.
Tym niemniej rozrywka była solidna, wzmocniona dużą dawką skandynawskości, co uwielbiam. Mam nadzieję, że pani Lackberg wyprodukuje więcej, bo świetnie mi się przy jej powieściach uciekało od brutalnej rzeczywistości i, muszę przyznać, niektóre pomysły były nader oryginalne.
Chyba pójdę dalej w klimaty północne i skończę trylogię Anne B. Ragde, kurzącą się gdzieś w stercie "do przeczytania". To już zacna literatura, której nic nie mogę zarzucić. Potem pewnie będzie powrót do zbrodni - Mankell (wszak to klasyk) no i wypadałoby wreszcie skosztować Jo Nesbo. Dzięki niech będą Najwyższemu za skandynawskie kryminały.
Nie były to dzieła wybitne, bynajmniej, raczej mierne, o czym niechaj świadczy fakt, że już w połowie każdej z książek wiedziałam kto zabił i czemu. A zazwyczaj jestem cienka w te klocki i łatwo mnie wykołować.
Tym niemniej rozrywka była solidna, wzmocniona dużą dawką skandynawskości, co uwielbiam. Mam nadzieję, że pani Lackberg wyprodukuje więcej, bo świetnie mi się przy jej powieściach uciekało od brutalnej rzeczywistości i, muszę przyznać, niektóre pomysły były nader oryginalne.
Chyba pójdę dalej w klimaty północne i skończę trylogię Anne B. Ragde, kurzącą się gdzieś w stercie "do przeczytania". To już zacna literatura, której nic nie mogę zarzucić. Potem pewnie będzie powrót do zbrodni - Mankell (wszak to klasyk) no i wypadałoby wreszcie skosztować Jo Nesbo. Dzięki niech będą Najwyższemu za skandynawskie kryminały.
środa, 30 września 2015
Kary
Podobno niektórzy wychowują dzieci bez kar. Ja tak nie umiem, choć bardzo bym chciała. A czemu bym chciała? A temu, że kary często bywają bardziej dokuczliwe dla karzących niż dla karanych.
Ot weźmy Matju. Codziennie kiedy wchodzę po południu do przedszkola, cierpnie mi skóra, bo wiem, że nieuchronnie mnie dopadnie jakas pani wychowawczyni i rzuci mi w twarz informację, której wcale nie mam ochoty poznawać.
"Mateusz rozbił .... wargę samochodzikiem". "Mateusz uderzył ....". "Mateusz napluł na .....". A dziś usłyszałam: "Mateusz groził, że spali przedszkole"...
Stłumiłam rechot, zadowolona, że choć ten jeden raz nie zrobił niczego gorszego ;) Tym niemniej pani wychowawczyni sie przejęła matjową deklaracją (pogróżki czterolatka to sprawa jak widać niezwykle poważna) i poprosiła o rodzicielską interwencję. Cóż było robić?
Młody lubi wracać z przedszkola na hulajnodze. On pomyka, ja biegnę obok i uważam, żeby się nie przewrócił, nie wjechał w ludzi na chodniku, nie skręcił na jezdnię pod samochód... Umowę mamy taką, że hulajnoga jest w użyciu tylko wtedy kiedy Młody zachowywał się przyzwoicie w przedszkolu. Spieszę wyjaśnić, że on doskonale wie co to znaczy "zachowywać się przyzwoicie". Tylko rzadko stosuje tę wiedzę w praktyce.
Skoro dziś wyraźnie mi zameldowano, że w przedszkolu było niedobrze, nie mogłam pozwolić na jazdę hulajnogą. Tak się umawialiśmy. Kara. Ale dla kogo?
Ano chyba dla mnie, bo całą drogę do domu musiałam a) tę cholerną hulajnogę nieść; b) słuchać wycia Młodego że on chce na hulajnogę; c) ciągnąć Młodego bo stawiał bierny opór, ponieważ chciał na hulajnogę.
Kiedy doszliśmy do domu było już w porządku, to znaczy frustracja mu minęła i miał wszystko w... głębokim poważaniu. Nie wiem, czy moje konsekwentne działanie przyniesie jakikolwiek pozytywny skutek. Wiem natomiast, że potrzebuję szklanki wina, żeby dojść do siebie po tym przeżyciu ;)
Identycznie jest w przypadku, na przykład, zakazu ogladania bajek albo grania na tablecie. Albo jedzenia słodyczy. Karany bez krępacji wystawia karzącego na działanie swoich negatywnych emocji, że się tak wyrażę. Mówiąc prościej - wyje jak syrena przeciwmgielna i odbiera radość życia.
Kiedy dzieci podrosną, zaczynają kombinować, jak by tu wyślizgać rodziców.
Ot, weźmy Zuzę. Dała się w kąpieli sprowokować pyskatej siostrze i przyłożyła jej z liścia. Nie za mocno, bez obaw. Obu księżniczkom nakazałam jedzenie kolacji w ciszy, w kuchni, z dala od telewizji. Ania posłuchała. Zuzę natomiast zastałam stojącą w progu kuchni i przeżuwającą tosta. Z wzrokiem utkwionym w szafę w przedpokoju. Jestem permanentnie zmęczona, więc chwilkę mi zajęło przetworzenie danych: szafa w przedpokoju ma dwa duże lustra, w których odbija się telewizor z dużego pokoju. Dziecko ogladało sobie bajki odbite w szafie. Nie przekraczając progu kuchni a tym samym mojego zakazu.
Parsknęłam śmiechem i wyraziłam uznanie dla jej pomysłowości, po czym zamknęłam drzwi do dużego pokoju.
Jak żyć, ja pytam? No jak tu, kurde, żyć?
Subskrybuj:
Posty (Atom)