sobota, 26 lutego 2011

Żyjemy?

Ania powoli zdrowieje :). Gorączka spadła, kaszel się nieco zmniejszył, katar też. Wraca apetyt i chęć do zabawy (Ani wraca, mnie jakoś niespecjalnie ;) ). W kwestii praktycznej - wszystkim mamom chorych bździlów polecam specyfik, który stwora postawił na nogi - o TEN. W wersji Kids. Byłam pod wrażeniem działania, naprawdę pomaga.
Proszę jaki słodziak... Kto by pomyślał, że nie dalej jak wczoraj doprowadzała matkę do myśli samobójczych.


Położyłam potwory spać dość późno, nie były chętne do współpracy a ja nie miałam sił na stosowanie metod hitlerowskich. Ania zasypiała u siebie, długo i z trudem, kiedy wreszcie się udało ją przydusić, wstałam i ruszyłam w kierunku sypialni. Więcej nie pamiętam, nie wiem jak dotarłam do łóżka, nie wiem kiedy zasnęłam, urwał mi się film. Zanim Kluska zaczęła swoje nocne harce udało mi się przespać kilka godzin, nie tyle, żeby poczuć się całkiem dobrze, ale wystarczająco dużo, żeby utrzymać się przy życiu i nikogo przy tym nie zabić. Nie śpię od 3 rano, co stanowi wynik przeciętnie dobry jak na nasze warunki.
Poranek przywitałam zwyczajowym atakiem paniki średnich rozmiarów i oto jestem gotowa na nowy, wspaniały dzień.
Zuzia uparła się mieć zdjęcie z mamą na komputerze, mamo prooooszę ja chcę ja chcę z mamą, ależ służę córeczko, wedle życzenia, oto ono. Poranna mama-świeżutki zombiak i poranna Zuzia - kwitnąca, śliczna i pełna energii.


Nie mam pojęcia skąd dzieci biorą siły. Chętnie podłączyłabym się do tego samego źródła. W gardle i zatokach czuję pierwsze oznaki infekcji, nic dziwnego - dzieci dochodzą do siebie, kolej na mnie, rzecz zwyczajna. Ależ nie ma się czym martwić, wszystko minie.
Democik na dzisiaj, wyjątkowo odpowiedni:



piątek, 25 lutego 2011

Beznadzieja

Uwaga, memi usty mówi dwugłos - zmęczenie i depresja.

Ania zasnęła. Od razu położyłam się i ja, z nadzieją, że zdrzemnę się choć kilkanaście minut i pozbędę się piasku pod powiekami. Nie zdążyłam nawet zamknąć oczu, Zuza się o to postarała:
- Mamo, daj mi cukierka, mówiłaś że po obiedzie.
- Mamo, zobacz, narysowałam literkę.
- Mamo, kiedy cukierka, tak długo czekam.
- Mamo, narysuj mi motylka.
- Mamo już czekam i czekam.
- Mamo nie śpij.
- Mamo, zobacz, ja gram.
- Mamo daj mi tego cukierka.
- Mamoooooo
...
Moje coraz cichsze i coraz bardziej rozpaczliwe prośby "córciu, mama jest zmęczona, daj mamie odpocząć, pobaw się trochę"; "Zuziu, proszę, mama nie ma siły wstać, poczekaj jeszcze"; "dziecinko, błagam, daj mi chociaż chwilę się zdrzemnąć" pozostawały kompletnie bez reakcji.
W ciągu 20 minut moje dziecko zaczepiło mnie kilkanaście razy. Kiedy nabrałam ochoty, żeby porządnie jej przyłożyć, po prostu poddałam się i wstałam. Matka nie odpoczywa, musi się uśmiechać, cierpliwie stawiać granice, być konsekwentna, dbać, opiekować się, zabawiać, kreatywnie rozwijać, nie wpadać w złość, być pieprzonym robotem i czerpać z tego radość bo przecież bycie matką to sam miód i malina, och jak kochamy nasze wspaniałe dzieci, sens naszego życia.
Sama dobrowolnie choć nieświadomie wlazłam do tej klatki a teraz co jakiś czas robi mi się ciasno, gryzę pręty i błagam, żeby mnie ktoś wypuścił. Minie, wszystko minie. Oczywiście, że tak. Siedź cicho kobieto i nie żądaj za wiele, bądź wdzięczna bo jak nie to Dobry Pambuk z nieba spuści piorun i przysmaży ci dupę, a wtedy popamiętasz.

Chodzę już chyba tylko siłą rozpędu. I muzyki.





Zaklinanie rzeczywistości

Będzie lepiej, to minie, będzie lepiej, to minie, będzie lepiej... Mantra każdej matki. Pewnie, że minie, ale słabe to pocieszenie kiedy po kolejnej nieprzespanej nocy dzieci wrzeszczą, bezlitośnie domagając się zaspokojenia prawdziwych i wydumanych potrzeb, a matka usiłuje rozkleić zapuchnięte powieki, zwlec się z łóżka i nie zabić się w drodze do łazienki. Jeśli uwieszone u kolan potomstwo w ogóle pozwoli jej do tej łazienki pójść, co nie jest oczywiste. W takich chwilach słowa usłyszane od pewnej Mądrej i Doświadczonej Matki Trojga: "gdybym miała jeszcze raz wybierać życie to chciałabym zostać bezpłodną lesbijką" nabierają zupełnie nowego, nieoczekiwanego i kuszącego wymiaru.

Ania czuje się nieco lepiej, gorączka nieznacznie spadła, kaszle jakby mniej. Cieszy mnie to ogromnie, bo nie wiem jak długo jeszcze wytrzymam, zaczynają mi zwyczajnie puszczać nerwy i brakuje sił. Codziennie na dzień dobry krwotok z nosa, zawroty głowy, ogólna trzęsionka, ból głowy i ze wszystkich stron nieustające "mamoooo jeść, mamooo lizaczka, mamooo czy mogę parasolkę, mamooo zobacz, mamooo ona mnie bije, mamooo mam gjut, mamooo powiedz jej żeby na mnie nie krzyczała, mamooo plosię ja chcę lalkę Zuzi daj miii, mamooo kupa, mamoo odwiązało się, mamoo bajkę nieee nie tąąąą, mamooo mamoooo mamoooo MAMOOOO!!!!!!" płacz i krzyki wyrywające dziury w półprzytomnym mózgu.
Kiedy osiągam pewien pułap wyczerpania fizycznego i psychicznego, codzienność zamienia się w wyrafinowany koszmar. Minie, minie na pewno. Zawsze mija. A potem wróci. I minie. I wróci i minie jeszcze raz, dwa, dwadzieścia, sto razy. Marzę dziś tylko o tym, żeby zniknąć i móc przestać się szarpać. Dziecko nie zna granic, nie panuje jeszcze nad sobą, całą swoją niespożytą energię, całą furię i wewnętrzną siłę wkłada w osiągnięcie tego czego chce. Czasem konfrontacja wymęczonego rodzica z żądaniem małego dziecka przypomina próby zatrzymania buldożera za pomocą ścianki z klocków.
Mamo ja chcę, chcę CHCĘ, wstań już dzień!, daj mi, zrób, chodź, zobacz, przynieś, popraw JA CHCĘĘĘĘ!!!
A moje JA, zadeptane, zaduszone, nieważne?

Uwielbiam tę piosenkę. Taka dobra, mocna i optymistyczna. Tylko czemu za każdym razem kiedy ją słyszę, mam obezwładniające poczucie straty? Czemu chce mi się płakać? Dla mnie jest za późno?


czwartek, 24 lutego 2011

Prosto w dół

Zimno mi. Dosłownie (na zewnątrz -15 i spada) i w przenośni. Nadszedł stosowny czas na podłubanie w depresji, a któż się do tego celu nada lepiej niż moja ulubiona Sylvia Plath?

Child

Your clear eye is the one absolutely beautiful thing.
I want to fill it with color and ducks,
The zoo of the new

Whose names you meditate
April snowdrop, Indian pipe,
Little

Stalk without wrinkle,
Pool in which images
Should be grand and classical

Not this troublous
Wringing of hands, this dark
Ceiling without a star.

***

I Am Vertical

But I would rather be horizontal.
I am not a tree with my root in the soil
Sucking up minerals and motherly love
So that each March I may gleam into leaf,
Nor am I the beauty of a garden bed
Attracting my share of Ahs and spectacularly painted,
Unknowing I must soon unpetal.
Compared with me, a tree is immortal
And a flower-head not tall, but more startling,
And I want the one's longevity and the other's daring.

Tonight, in the infinitesimal light of the stars,
The trees and the flowers have been strewing their cool odors.
I walk among them, but none of them are noticing.
Sometimes I think that when I am sleeping
I must most perfectly resemble them
Thoughts gone dim.
It is more natural to me, lying down.
Then the sky and I are in open conversation,
And I shall be useful when I lie down finally:
Then the trees may touch me for once, and the flowers have time for me.

***

Mad Girl's Love Song

I shut my eyes and all the world drops dead;
I lift my lids and all is born again.
(I think I made you up inside my head.)

The stars go waltzing out in blue and red,
And arbitrary blackness gallops in:
I shut my eyes and all the world drops dead.

I dreamed that you bewitched me into bed
And sung me moon-struck, kissed me quite insane.
(I think I made you up inside my head.)

God topples from the sky, hell's fires fade:
Exit seraphim and Satan's men:
I shut my eyes and all the world drops dead.

I fancied you'd return the way you said,
But I grow old and I forget your name.
(I think I made you up inside my head.)

I should have loved a thunderbird instead;
At least when spring comes they roar back again.
I shut my eyes and all the world drops dead.
(I think I made you up inside my head.)

Kluska na gorąco

A nawet w ukropie, bo gorączka nie spada. Dopóki działają lekarstwa, mała jakoś funkcjonuje, cierpi, marudzi, ale próbuje coś robić. Kiedy ustaje działanie Nurofenu, dziecko po prostu pada, przykleja się do mnie i tak zostaje. Chodzę już na ostatnich nogach, popłakując ze zmęczenia i bezsilności. Noszę Kluskę oczywiście, nie wytłumaczę dziecku, że nie mam siły... Szkopuł w tym, że upodobała sobie noszenie w pouchu, a wiecie jak to jest - 16 kilo na jednym ramieniu jest fajnie, ale do czasu. Żadna inna "oppa" nie wchodzi w grę.
Jestem wyczerpana, moje plecy błagają o litość, moje oczy błagają o odrobinę snu, a skonfundowany zmęczeniem błędnik mówi "hejo ale zajebista impreza!" co skutkuje ciągłym obijaniem się o ściany, potykaniem i nietrafianiem w drzwi ;) Mam siniaka na czole, cóż, byłam przekonana, że wchodzę prosto przez otwarte drzwi do łazienki. Nie miałam racji ;)
Dziś w użyciu był nasz niezawodny glutociąg, tego co się w nim znalazło nie będę opisywać, bo może ktoś z Szanownych Czytelników akurat je ;) Ania poczuła się nieco lepiej, jak tylko udało mi się ukoić jej histerię. Nafaszerowana lekami wygląda tak:

Zuzia natomiast czuje się i wygląda kwitnąco. Jest znudzona i domaga się mnóstwa uwagi, której nie mogę jej poświęcić ze względu na Anię. Szarpiąca nerwy walka o zaspokojenie potrzeb jednej i drugiej panienki :/


Za chwilę Babcia wyjeżdża do domu, boję się pomyśleć jak będą wyglądać następne dni :/ Na pewno nie wyjdę z domu co najmniej do poniedziałku :(
Do tego Małżonek się nie odzywa, nadmiar pracy i ośmiogodzinna różnica czasu robi pewnie swoje. Zaczynam czuć się ponuro :(

środa, 23 lutego 2011

Dieta cud i tak dalej

Wredna i wyrodna, samolubna matka uciekła z domu na dwie godziny, żeby nie zwariować. Postanowiłam skorzystać z okazji i popracować nad swoją wagą. Oto dieta-cud dla ciężarnej (cud polega na tym, że to, co widać na zdjęciu, ma największe szanse pozostania w moim żołądku po zjedzeniu):

Po powrocie zastałam uchachaną Zuzię w doskonałej formie...

... i Anię w stanie niemal agonalnym z gorączką prawie 40 stopni. Nurofen solo już nie wystarcza, trzeba poprawiać paracetamolem; Kluska nie je, sporo pije, cały czas przysypia, kiedy się budzi - płacze. Dobrze, że chociaż lekarstwa posłusznie łyka. Wprawdzie krzywi się przy tym i jęczy "fuuuj, okjopneee!", ale nie protestuje.



Gdy rzeczywistość gryzie w tyłek, co robi kobieta? Zakupy, oczywiście. Nawet drobne i kompletnie niepotrzebne, a może szczególnie takie. Nie mogłam się oprzeć tym kolczykom, chociaż ważą tonę i chyba nigdy ich nie założę, ale wyglądają jak zrobione z porzeczek, czyż mogłam ich nie kupić? Mam słabość do owocowej biżuterii ;)


Lazarecik

Ania jest, że się tak zneologizuję, coraz chorsza i chorsza. Dzisiejszej nocy nie dane mi było spocząć w objęciach Morfeusza, moje słodkie dziecko wyło, piszczało, kwękało, płakało i narzekało. "Spała" ze mną, bo nie wyobrażam sobie biegania do drugiego pokoju co chwila, poza tym sama myśl o obudzeniu Zuzi powodowała u mnie ciarki na plecach, dwa zawodzące potwory to już stanowczo za dużo jak na jedną udręczoną matkę.
Klusce najbardziej daje się we znaki katar. Nie umie wydmuchać nosa, nie pozwala sobie psiknąć lekarstwem ani wodą morską, na sam widok glutociągu doznaje ataku serca połączonego z drgawkami (nasz glutociąg jest podłączany do odkurzacza, więc użycie go w środku nocy i tak odpada). W związku z powyższym żadne próby ulżenia jej w cierpieniu nie wchodzą w grę. Co kilka minut słyszę żałosne i szarpiące nerwy "mamooo, mam gjuta mam gjutaaaaa!!!!".
Uspokaja się jedynie przytulając się do mamy i szczypiąc mamę w brzuch... Na pewnym etapie człowiek jest w stanie zgodzić się na wszystko, żeby tylko na chwilę zamknąć oczy i odpłynąć, więc dziś rano mój brzuch wygląda dokładnie tak jak ja się czuję - nader żałośnie.
A propos... Do tej pory nie poddałam się popularnemu trendowi dokumentacyjnemu, polegającemu na fotografowaniu rosnącego brzuszka co tydzień, ale tym razem chyba sobie pozwolę, a co mi tam... Na zdjęciu 16 tc oraz Zuzia z lizakiem :)


wtorek, 22 lutego 2011

Babcia to the rescue

Na odsiecz przybyła Babcia. Zostanie do czwartku. I dzięki Bogu, bo Ania, oprócz kaszlu, ma również gluta do pasa i fatalny humor, a ja, jak zwykle, ledwie trzymam się na nogach, wszystko mi leci z rąk i kompletnie nie mogę się na niczym skupić. Ot, na przykład wczoraj pomyliłam leki i zamiast wieczornej dawki neospasminy łyknęłam coś zgoła innego, na szczęście nieszkodliwego dla Wewnętrznej Młodzieży. Lekarstwa dla dzieci sprawdzam dwa albo i trzy razy...
Ania w chorobie robi się wyjątkowo przytulaśna, więc miałam dziś szansę przypomnieć sobie jak miło jest ponosić dziecko w chuście. Oczywiście napstrykałam fotek komórką, bo nie wiadomo kiedy trafi się kolejna taka okazja :) Starałam się raczej zejść obiektywowi z oka bo w obecnym stanie nie postrzegam siebie jako atrakcyjnego obiektu do fotografowania. Jednakowoż Ania, nawet zakatarzona i rozkapryszona, jest przesłodka :) I mój cudny pouch Hotslings Indian Summer jest wart wzmianki oczywiście :)






A tu niezastąpiona Babcia :) Wczoraj Ania nie odstępowała jej ani na krok, aż do wieczora.

Oczywiście nie obyło się bez nocnych płaczów, kaszlu i wędrówek. Na szczęście Babcia przejęła większą część problemu na siebie, dzięki czemu mogłam załapać stosowną ilość przerywanego snu :) Lepszy oczywiście taki, niż żaden, więc nie śmiem narzekać ;)

poniedziałek, 21 lutego 2011

Matka wariatka

Matka wariatka wyprowadziła chore dzieci na zimowy spacer (wysoki sądzie, proszę o łagodny wymiar kary, nie miały gorączki...). Nie bez znaczenia był tutaj fakt, że w lodówce zostało światło i powietrze, dzieci wołały jeść, a rzeczona matka ostatnio żywi się chętnie surowymi warzywami, które są dość, jak mawia Małżonek, krótkożytnie ;). No i matka w depresji po prostu nie mogła patrzeć na to wściekłe słońce za oknem, na ten zachęcający śnieg, od siedzenia w domu i myślenia przegrzewały się jej zwoje mózgowe, delikatne schłodzenie było bardzo na miejscu ;)
Oto fotorelacja:

Ania w piekarni zażądała buły, z którą potem nie chciała się rozstać, mimo, że buła kilkakrotnie wylądowała w śniegu (szczęście, że nie żółtym, bo tego ci u nas dostatek...).

Zuzia, zafascynowana, odłamywała sople z ławek, następnie usiłowała je zjeść...

Ania z pewną taką nieśmiałością zanurzyła jedno kopytko w białym puchu...

... a potem to już pooooszłoooo...


Ania znalazła twardą śniegową grudę. "Mamusiu, pać, źnalaźłam kamieniałość!" :)


Zuzia usiłuje zrobić orzełka (w niektórych krajach zwanego aniołkiem).



Matka wariatka czuje się nieźle jak na swój obecny stan. Przespała dzisiejszej nocy całe 6 godzin i jest nastawiona do życia umiarkowanie optymistycznie. Miejmy nadzieję, że ta krzepiąca słoneczna pogoda utrzyma się jeszcze choć kilka dni, jest bardzo pomocna w utrzymaniu psychicznej równowagi.

Minął już 15 tydzień ciąży, a po mnie jeszcze nic nie widać. Pewnie dlatego, że na razie schudłam 3 kilo i pewnie będę chudnąć dalej, przez całe to napięcie i stres jedzenie straciło swój urok i po dwóch kęsach albo jestem najedzona albo mi zwyczajnie niedobrze. Trochę się obawiam o Nowego Chuściocha, czy to normalne, żeby w trzeciej ciąży w 16 tygodniu mieć niemal płaski brzuch :/ ? Gdzie to młode się mieści?

niedziela, 20 lutego 2011

Chore bździle

Młode są oficjalnie chore. Zuzia od kilku dni wypluwała oskrzela w nocy. Wczoraj poszła spać dość wcześnie. Przespała pół godziny, i kiedy już byłam pewna, że mam przed sobą spokojny wieczór, który spędzę na krzepiącej rozmowie telefonicznej a następnie na opanowywaniu kolejnych ataków paniki na przemian z nudnościami, tadam! do pokoju wparowała Zuzia z wysoką gorączką i niezbyt dobrym humorem. Potraktowałam ją nurofenem, uśpiłam na kolanach, i po jakimś czasie zdecydowałam, że czas by ją odtransportować do miejsca przeznaczenia. Jedyny problem jest taki, że Zu sypia na górnej części łóżka piętrowego... Dźwignęłam te 30 kilo, zaniosłam bez większych problemów (ja rozumiem, że niektórym czytającym może się zrobić słabo na myśl o ciężarnej noszącej 30kilowe dziecko, ale ja naprawdę jestem przyzwyczajona, łapki mam silne dosyć ;)) i kiedy udało mi się ją ułożyć, zaczęłam schodzić i... spadłam z drabinki (ciemno było i jakoś się pogubiłam) ;) Na szczęście ja jestem wysoka a drabinka nie jest wysoka, no i nie mam dużego brzucha. Nic się nie stało.

Przetrwałam noc, w szczegóły wolę nie wchodzić, bo płakać mi się chce :/

Zuza nie kasłała nadmiernie, wstała w dobrej formie, bez gorączki, za to Ania zaczęła wypluwać sobie oskrzela i czynić grymasy, co jest nieomylnym znakiem nadciągającej choroby. Cóż, podchodzę do tego z filozoficznym spokojem - kiedy zostaję sama, zawsze coś się dzieje. Dam radę, bo kto jak nie ja?
Podstawową trudność stanowi obecnie wykrzesanie z siebie niezbędnej w tej sytuacji cierpliwości - kiedy mam wrażenie, że zaraz się rozpadnę na kawałki, ręce mi się trzęsą i nie bardzo jestem w stanie utrzymać się w pionie, mam napad płaczu graniczącego z histerią, a akurat wtedy moje biedne, chore dzieci domagają się uwagi, przytulenia, nakarmienia, czegokolwiek... Nie jestem dobrym człowiekiem, ale chyba pójdę do nieba, bo to co się tu ostatnio dzieje, nader przypomina piekło.
Ania, jak to dzieci, najsłodsza jest kiedy śpi, co widać na załączonym obrazku :)