Ile czasu ośmiolatka może się ubierać do wyjścia? Otóż nie ma górnej granicy. Może spędzić 7 minut z getrem do połowy wciągniętym na nogę, zapatrzona tępym wzrokiem w przestrzeń albo telewizor z bajkami (bajek nie mogę wyłączyć, bo Matju będzie chodził i non stop płakał/krzyczał/ciągał za nogi i nie da nic zrobić. Chociaż w sumie dzieje się to tak czy inaczej, ale jednak przy bajkach jakby trochę mniej.).
We mnie narasta wściekła furia. Bo po ośmioletnim dziecku człowiek spodziewałby się jakiejś chęci współpracy. A tu bierny opór na każdym kroku. Jak chcę, żeby się ubrała i wyszła na czas to muszę nad nią stać i co kilkanaście sekund powtarzać żeby sie ubierała. Jesli tego nie robię, zamiera w bezruchu. WTF???
Ania wstaje z łóżka, skrzywiona i niezadowolona wychodzi z pokoju, podchodzi do mnie i od razu zaczyna ni w pięć ni w dziewięć płaczliwym głosem: "bo jak Zuzia miała urodziny to ja jej ustąpiłam mieeeejscaaaaa..." i zaczyna płakać. WTF???
Nie mam pojęcia o co jej chodzi, w powietrzu czuć narastającą histerię. Ania wyje, ja opieram głowę o ścianę i błagam wyższe moce o cierpliwość, bo ręka sama mi się wyciąga, palce konwulsyjnie się zaciskają a w gardle rodzi się przeraźliwe KURWAAA MAAAAĆ!!!
Muszę pilnować Zu, która nieruchomieje co chwila jak słup soli, a za dokładnie 4 minuty MUSI wyjść. Koleżanka już czeka pod drzwiami. Mam szczęście, bo znajoma mama podwozi je do szkoły samochodem, ale MUSZĄ czekać w umówionym miejscu o umówionej porze i NIE MOGĄ SIE SPÓŹNIĆ. Co, oczywiście, Zu niespecjalnie obchodzi, bo niby czemu miałoby. WTF???
Muszę zajmować się Mateuszem, który co chwila wybucha nieutulonym płaczem. Bo coś spadło na podłogę, bo on chce chrupki a już nie ma chrupków, bo w tv jest nie taka bajka jak on by sobie życzył. Bo nie dałam serka. Bo nie chce skarpetek. Bo w ogóle NIE. NIEEEE!!!!!
Szczypie siostry, to jedną to drugą. One natychmiast krzyczą, placzą i piszczą "mamooo on mnie uszczypnąąąąął!".
Kiedy się przemieszczam (a biegam cały czas między pokojami, przedpokojem i kuchnią), Mateusz biegnie za mną z glośnym krzykiem, łapie za nogi i wrzeszczy że chce do ooopyyyyy, mammaaaaaaaaaaa opppyyyyyyyy!!!!! I płacze. WTF???
Do tego Ania i jej poranny foch. Przekrzykując drącego się zapamiętale Mateusza, usiłuję dowiedzieć się, czego Jaśnie Wielmożna życzy sobie na śniadanie. Może uda się odwrócić jej uwagę. Nie, nie udało się. Foch w pełnym rozkwicie. A muszę ją czymś nakarmić, bo inaczej w drodze do przedszkola będzie krzyczeć, zatrzymywać się, siadać na chodniku i tak dalej. WTF???
Co dzień jest mniej więcej to samo.
Mniej więcej trzy do czterech razy w tygodniu, rano, kiedy dzieci już znajdą się we właściwych lokalizacjach, jestem zapłakanym kłębkiem nerwów.
Kiedy, bedąc w takim stanie, słyszę idealistyczne opowieści o tym jak rodzicielstwo nadaje sens życiu, i jakie dzieci są absolutnie cudowne, mam ochotę wziąć autora tych naćpanych wizji i wytrzeć nim moją lepką podłogę, którą Matju w ataku szału zasmarował deserkiem Monte.
Nie wiem, może sens widać lepiej z daleka. Kocham moje dzieci, ale jestem tak uszarpana, że na filozoficzne pierdoły nie wystarcza mi sił. Myślę tylko o tym jak przeżyć następną godzinę, następny dzień i nie zwariować. Chyba coraz gorzej mi wychodzi.
Po głębszej refleksji dochodzę do wniosku, że wykancza mnie psychicznie najmłodsze dziecko. Jestem mało odporna na wrzask i ciągły opór.
piątek, 17 stycznia 2014
czwartek, 16 stycznia 2014
Z ostatniej chwili
Dzieciarnia w kąpieli.
Zu: Mamooo, mamooooooo, maaaaaaaaaamoooo, MAAAAAAAMOOOOOO!
Ja: O co chodzi?
Zu: Zaciął się kran!!!!
Ja: ????
Zu: Bo Mateusz wsadzil tam piłeczkę!!!
Ja:???
Zu: I nie mogłyśmy odkręcić kranu!
Ja: [odkręcam kran; działa normalnie]
Ja: No przecież działa.
Zu: Naprawił się! To CUD!
Ja: Ale o co chodzi jak to piłeczkę, do kranu???
Zu: Tak, do kranu wrzucił.
Ja [próbuję sobie wyobrazić wrzucanie piłeczki do kranu]
Ja: Ale jaką piłeczkę?
Zu: Tę od paletki do odbijania (chodzi o gumową piłeczkę, wielkości piłki golfowej...)
Ja [zaniemówiłam]: I co, wrzucił ją DO KRANU?
Zu [z pełnym przekonaniem]: TAK!
Ja: Ale JAK???
Dziewczynki [chórem i śmiertelnie poważnie]: PRZEZ KIBEL!!!!
Zu [wyjaśniająco]: A potem spuścił wodę...
Kurtyna.
Zu: Mamooo, mamooooooo, maaaaaaaaaamoooo, MAAAAAAAMOOOOOO!
Ja: O co chodzi?
Zu: Zaciął się kran!!!!
Ja: ????
Zu: Bo Mateusz wsadzil tam piłeczkę!!!
Ja:???
Zu: I nie mogłyśmy odkręcić kranu!
Ja: [odkręcam kran; działa normalnie]
Ja: No przecież działa.
Zu: Naprawił się! To CUD!
Ja: Ale o co chodzi jak to piłeczkę, do kranu???
Zu: Tak, do kranu wrzucił.
Ja [próbuję sobie wyobrazić wrzucanie piłeczki do kranu]
Ja: Ale jaką piłeczkę?
Zu: Tę od paletki do odbijania (chodzi o gumową piłeczkę, wielkości piłki golfowej...)
Ja [zaniemówiłam]: I co, wrzucił ją DO KRANU?
Zu [z pełnym przekonaniem]: TAK!
Ja: Ale JAK???
Dziewczynki [chórem i śmiertelnie poważnie]: PRZEZ KIBEL!!!!
Zu [wyjaśniająco]: A potem spuścił wodę...
Kurtyna.
Surwiwalec
Jak przetrwać Dzień Samotnej Matki
Bardzo dobry tekst ;) I jaki prawdziwy! Mam za sobą Dwa Tygodnie Samotnej Matki i w tym miesiącu czeka mnie jeszcze co najmniej tydzień a kto wie, co będzie w następnym... ;)
Właśnie moje dzieciątka płynnie przeszły od rozkosznej zabawy w pieski (Ania i Matju byli pieskami a Zu karmiła ich krakersami) do wściekłego wycia na trzy głosy (ktos kogoś ugryzł, ktoś kogoś walnął, ktoś oddał, wszyscy ryczą, ja udaję, że mnie nie ma, może mnie nie zauważą).
Przed nami odrabianie lekcji - Zu siedzi i duma nad otwartą książką, niespecjalnie zdradzając zainteresowanie a dookoła biega wyjący Matju, Ania domaga się jedzenia, przebrania w spódniczkę i wyciągnięcia zza kanapy skrzydełek od Barbie, które Matju wrzucił tam tydzień temu.
Matju podchodzi do mnie i szczypie mnie ze złością, nastepnie zgarnia ze stołu wszysko co mu wpadnie w ręce i rzuca. Potem wspina się do mojej biżuterii wiszącej na ścianie i urywa dwa naszyjniki i rzemyk od wisiorka. Zdobyczą ciska we mnie. Naszyjnik był szklany. Był.
Dzisiejszy sukces - wychodzenie do przedszkola zajęło TYLKO 40 minut!
Poproszę piwo.
Bardzo dobry tekst ;) I jaki prawdziwy! Mam za sobą Dwa Tygodnie Samotnej Matki i w tym miesiącu czeka mnie jeszcze co najmniej tydzień a kto wie, co będzie w następnym... ;)
Właśnie moje dzieciątka płynnie przeszły od rozkosznej zabawy w pieski (Ania i Matju byli pieskami a Zu karmiła ich krakersami) do wściekłego wycia na trzy głosy (ktos kogoś ugryzł, ktoś kogoś walnął, ktoś oddał, wszyscy ryczą, ja udaję, że mnie nie ma, może mnie nie zauważą).
Przed nami odrabianie lekcji - Zu siedzi i duma nad otwartą książką, niespecjalnie zdradzając zainteresowanie a dookoła biega wyjący Matju, Ania domaga się jedzenia, przebrania w spódniczkę i wyciągnięcia zza kanapy skrzydełek od Barbie, które Matju wrzucił tam tydzień temu.
Matju podchodzi do mnie i szczypie mnie ze złością, nastepnie zgarnia ze stołu wszysko co mu wpadnie w ręce i rzuca. Potem wspina się do mojej biżuterii wiszącej na ścianie i urywa dwa naszyjniki i rzemyk od wisiorka. Zdobyczą ciska we mnie. Naszyjnik był szklany. Był.
Dzisiejszy sukces - wychodzenie do przedszkola zajęło TYLKO 40 minut!
Poproszę piwo.
środa, 15 stycznia 2014
Pierwszy śnieg
Najwyższy czas, niestety, mamy połowę stycznia, więc należało się spodziewać tego białego paskudztwa ;) Podczas powrotu z przedszkola przydałaby mi się para wołów, do ciągnięcia potomstwa, które nie chciało się oderwać od rozpaćkanej, zimnej brei. Żadnych zwierząt pociągowych jednakowoż nie było w pobliżu, stałam więc, odmrażając sobie różne wystające części, i cierpliwie czekałam aż dzieciory nasiąkną lodowatą wodą w stopniu umożliwiającym przekonanie ich do powrotu w ciepłe i suche domowe pielesze.
wtorek, 14 stycznia 2014
A czas płynie
Jestem dziś zdecydowanie nieproduktywna. Tyle rzeczy do zrobienia, że zamiast się starać, szarpać i walczyć a nastepnie skończyc z uczuciem niedosytu, postanowiłam wybaczyć sobie, nie robić nic i uniknąć rozczarowań ;)
To była trafna decyzja :)
Cisza trwa...
Z nowości - Matju powoli sam się odpieluchowuje z własnej inicjatywy. Komunikuje bardzo głośno i dobitnie "siuusiuuuuuu!!!!!", siada na sedesie, robi co należy, następnie czule się żegna "siusiu papaaa!" i spuszcza wodę.
Zadziwiające, w jak różny sposób proces ten zachodzi u różnych dzieci. Zu była słabo wyuczalna i doprowadzała mnie do rozpaczy, ale w końcu się udało, wspólnym wysiłkiem. Ania nauczyła się w kilka dni, nie bez wpadek. A Matju po prostu pewnego dnia odmówił sikania do pampersa i już. Bez żadnych zachęt z naszej strony. Ot tak sobie. Z kolejnym dzieckiem pewnie zaczęłabym EC ;)
;)
To była trafna decyzja :)
Cisza trwa...
Z nowości - Matju powoli sam się odpieluchowuje z własnej inicjatywy. Komunikuje bardzo głośno i dobitnie "siuusiuuuuuu!!!!!", siada na sedesie, robi co należy, następnie czule się żegna "siusiu papaaa!" i spuszcza wodę.
Zadziwiające, w jak różny sposób proces ten zachodzi u różnych dzieci. Zu była słabo wyuczalna i doprowadzała mnie do rozpaczy, ale w końcu się udało, wspólnym wysiłkiem. Ania nauczyła się w kilka dni, nie bez wpadek. A Matju po prostu pewnego dnia odmówił sikania do pampersa i już. Bez żadnych zachęt z naszej strony. Ot tak sobie. Z kolejnym dzieckiem pewnie zaczęłabym EC ;)
;)
poniedziałek, 13 stycznia 2014
Cicho, ciiii...
Matju przez cały tydzień będzie chodził do przedszkola, chyba, że zachoruje (tfu tfu, Dobry Losie, nie rób mi tego).
Spokojności Dzień Pierwszy.
Jakże inaczej smakuje herbata, kiedy jest gorąca, pita małymi łykami w wygodnym (choć nieco zasyfionym) fotelu przed telewizorem. Jakimż luksusem jest możliwość położenia się i zaśnięcia kiedy się ma na to ochotę :D
Jakimż błogosławieństwem jest CISZA. Kojąca stargane nerwy, wszechogarniająca, cudna cisza. Tylko uszy matki są zdolne to docenić.
Nie muszę nasłuchiwać, czaić się w trybie oczekiwania, czy dzieci mnie potrzebują. Mogę się zastanowić, czego JA potrzebuję a potem sobie to dać :)
Zupełnie jak najlepsze wakacje :)
Spokojności Dzień Pierwszy.
Jakże inaczej smakuje herbata, kiedy jest gorąca, pita małymi łykami w wygodnym (choć nieco zasyfionym) fotelu przed telewizorem. Jakimż luksusem jest możliwość położenia się i zaśnięcia kiedy się ma na to ochotę :D
Jakimż błogosławieństwem jest CISZA. Kojąca stargane nerwy, wszechogarniająca, cudna cisza. Tylko uszy matki są zdolne to docenić.
Nie muszę nasłuchiwać, czaić się w trybie oczekiwania, czy dzieci mnie potrzebują. Mogę się zastanowić, czego JA potrzebuję a potem sobie to dać :)
Zupełnie jak najlepsze wakacje :)
niedziela, 12 stycznia 2014
Seriale
Nie ma to jak mały nocny maratonik z soczystym horrorem, piwem i zapasem nachos.
Aktualnie oglądam:
Bardzo ładna muzyka i, gdzieniegdzie, równie przyjemny dla ucha dziwny akcent.
Subskrybuj:
Posty (Atom)