sobota, 24 marca 2012

Wiosenne przesilenie

Jak co roku na wiosnę, w słoneczne dni, zaczynam cierpieć bardziej, niż zwykle. Od zawsze chciałam mieszkać w domu, nawet małym, mieć kawałek ogródka, gdzie mogłabym się wyżyć roślinnie (lubię grzebać w ziemi). Gdzie mogłabym ot tak, po prostu wypuścić dzieci, rzucić koc na trawę i poleżeć w słońcu. Wieczorem usiąść na ganku z piwkiem i popatrzeć w niebo, pooddychać w ciszy świeżym powietrzem.
Skręca mnie od zamknięcia w betonowej klatce. Dziewczynki błagają: "mamo, czy możemy wyjść na dwór?", ale tu nie ma gdzie iść. Nie ma parku, skweru, nic. Dookoła kombinat - blokowisko.
Przed blokiem jest mikroskopijny plac zabaw, wysypany piaskiem, w którym okoliczne koty urządziły sobie toaletę. Kto choć raz czyścił dziecko z kociego gówna, wie co mam na myśli.
Ale wychodzimy, one grzebią w tym śmierdzącym kocimi szczynami piasku, walcząc o miejsce z tabunem dzieci z sąsiednich bloków, Mateusz wrzeszczy w wózku, ja kursuję w tę i z powrotem po dwudziestu metrach chodnika i chce mi się wyć.
Nie jestem miejskim stworzeniem. Zdecydowanie nie.

piątek, 23 marca 2012

Gust muzyczny

Śpiewam sobie wieczorem, sprzątając Mateuszowe zabawki.
Zuzia: Mamusiu, ta piosenka jakoś mi się ciekawi bardzo! Podoba mi się!

O ta:



Mi też się ciekawi :) Brawo córko, moja krew! Może razem na tę Ibizę w końcu pojedziemy :))

czwartek, 22 marca 2012

Sama prawda

Tak właśnie jest jak TU piszą.
Z tą drobną różnicą, że nie dosypiam od 6 lat. A pigułki owszem, przydałyby się.

Pełnia życia

"Co słychać?" - pada pytanie. Jak to jest - nie mam czasu na nic, stan zajętości osiąga maksimum, ale kiedy przychodzi mi opowiedzieć co się dzieje, milknę. Dzień zlepiony z setek czynności bez znaczenia. Uczesz dzieci, umyj im zęby, przygotuj śniadanie, pozbieraj naczynia, wytrzyj stół, ubierz Młodego, idź na zakupy, poodkurzaj, weź Młodego na ręce, bo płacze, ugotuj, uśpij, poczytaj dziewczynkom książkę, przewiń, upierz. I tak dalej, codziennie to samo, dziesiątki, setki razy. Otępienie. Automatyzacja. Mamo, mamo, mamo, mamo.
Wychodzę na dwór, oddycham świeżym powietrzem, jest mi trochę lepiej. Wracam do domu i, kiedy tylko przekraczam próg, od nowa zgniata mnie przygnębienie. Płacz Młodego, znowu brudna podłoga, ból głowy, samotność i nadmiar towarzystwa. Odliczanie godzin do wieczora, chwytanie kół ratunkowych - muzyka, lody truskawkowe, telefon. Determinacja, żeby utrzymać się na powierzchni za wszelką cenę.
Życie innych wydaje mi się fascynujące. Ileż bardziej interesujące od mojego. Słucham jak cudownej bajki.  Ojej, możesz tak po prostu wyjść z domu kiedy chcesz i iść do kina? Jak bosko! Tak bardzo ci zazdroszczę. Idziecie na kolację? Tylko we dwoje? Bez limitu czasu i bez zastanawiania się co tam w domu, czy któreś nie płacze i czy wszystko w porządku? Och. Coś takiego jest w ogóle możliwe? Już zapomniałam.
Nie ma światła bez cienia. Rozglądam się za światłem.