sobota, 1 czerwca 2013

Tak



Meteoropatia

"Meteoropatia, meteopatia - patologiczna reakcja organizmu człowieka na działanie czynników meteorologicznych, uzależniona od jego wrażliwości indywidualnej. Chorobotwórcze działanie zmian pogody na organizm.
Objawami są ogólne osłabienie organizmu, senność, niestabilność emocjonalna. Mogą pojawić się ból głowy oraz stawów (w przypadku choroby zwyrodnieniowej, wcześniejszych uszkodzeń)."

Zatrważające. Od rana bylo pochmurno, wietrznie i ponuro. Nie miałam siły wyczołgać się z łóżka. Pokładałam się, popłakiwałam (niestabilność emocjonalna!) i ogólnie czułam się jak rozgnieciona pluskwa. Nie chciało mi się nic, nawet umyć zębów. Po prostu zwinąć się w kłębek i zniknąć.
Przed chwilą wyszło słońce i proszę, czuję jak życie pomalutku mi wraca... Może nawet posprzątam ten straszliwy syf dookoła.
Okropne, do jakiego stopnia czynniki zewnetrzne maja wpływ na moje życie. Powinnam mieszkać w Kalifornii.
Albo chociaż w domku. Żeby móc poleżeć na trawie, zrobić grilla w ogródku, wypuścić dzieci na wypas.
Usycham, to blokowisko mnie wykończy. Człowiek nie jest stworzony do życia w miejskim betonie.



piątek, 31 maja 2013

Najeżka

Najeżyłam się w bezpośrednim zwarciu z biurwokracją. Zmiana danych, nowy dowód, pielgrzymka po urzędach i instytucjach. Uprzejmość - towar w Polsce jakoś deficytowy. Może to geny, urodziłeś się Polakiem, na wieki będziesz burakiem? Ciekawe czy ja też tak mam.
Urzędów nie lubię, bo kto lubi. A banków się boję. Serio - boję się. To zimne światło jarzeniówek jak z horroru, zombie w garniturach, pozorujący czynności życiowe, powietrze suche i śmierdzące od klimy. I wszyscy kombinują jak by tu z ciebie wypruć metaforyczne finansowe flaki. Ratunku.



W autobusie wybrałam lekturę na chybił-trafił. Stuknęłam palcem w kindla i otworzyła mi się powieść "Zrób mi jakąś krzywdę" Jakuba Żulczyka. Przeczytałam prawie całą. Śmiałam się i płakałam na przemian, ludzie patrzyli na mnie a mnie było wszystko jedno. Wessało mnie.
Narracja rozgrzebana jak lej po wybuchu granatu. Tu coś, tam coś, złóż sobie czytelniku do kupy sam. Na ogół takie książki nie odpowiadają moim pastewnym gustom. Ot prosta ze mnie istota - lubię, żeby opowieść była opowieścią, miała początek, środek i koniec, oraz była o czymś.
Po pierwszych kilku stronach miałam mieszane uczucia, chciałam sobie odpuścić, ale cos mnie trzymało. Może język, soczyste i absurdalne porównania, może love story, mam słabość do romantycznych historii, to takie upośledzenie, deficyt umysłowy, muszę jakoś z tym żyć. W każdym razie pochłonęłam. I danie było coraz smaczniejsze i strawniejsze z każdym kolejnym rozdziałem.

Oto kilka cycatów, które szczególnie mnie ujęły:

"Po tym co się stało, mogę się już tylko zestarzeć."

"Moje myśli są bezdomne."

"Witaj w królestwie rzeczy nieracjonalnych, w odrzuconym scenariuszu dla kanału Romantica."

"[...] uczucie bycia przegranym dupkiem wraca falą wybuchu atomowego."

"Przeszła kurs przygotowawczy do bycia piękną suką i wyszła z niego z wyróżnieniem, dyplomem z różową bransoletką jako prezentem dla prymuski."

I dwa, które pokochałam do łez:

"- Jestem potencjalnym samobójcą z miłości przez utopienie.
- Utopmy się razem. Chodź.
- Pędzę."

"Zemsta to racjonalny wzór, a zakochać się to jak wysadzić fraktal."

Tak.




Zakończę optymistyczną myślą:


czwartek, 30 maja 2013

Mój jest ten kawałek podłogi

Może nie każdy potrzebuje własnego kąta, ale ja zdecydowanie tak. Niby posiadam miejsce na biurku, ale biurko jest w salonie, połowę tegoż biurka zajmuje mąż i jego telewizor/komputer i kiedy chcę cokolwiek zrobić (pouczyć się, poczytać, popisać) dookoła biegają dzieci albo na cały regulator gra TV. O 60 cm od mojego ucha. Kiedy musiałam na cito przetłumaczyć krótki tekst, płakałam z frustracji i bezsilności nad każdym zdaniem, bo skupić się było w tym burdelu kompetną niemożliwością.

W końcu odgruzowałam i zaanektowałam na mój osobisty kącik awaryjny kawałek najmniejszego pokoju, który będzie w przyszłości należał do Matju. Nie rozgaszczam się jakoś specjalnie, żeby nie było mi trudno się stamtąd wynieść, kiedy nadejdzie czas ;)

Zawisł na ścianie cudny organizer od Ani :)



Na drugiej ścianie zawisł, skomponowany ad hoc ze sznurka, koralików, minispinaczy i trzech małych gwoździ, organizer na notatki.


Mam PUSTY stół, na którym mogę się rozłożyć z papierami, słownikami czy czym tak jeszcze.


Ewentualnie z nogami :D
Na zdjęciu moje odnóża, przyodziane w przepiękne legginsy Black Milk produkcji australijskiej; model "Lawn". Zakochałam się :) Jak to dobrze być kobietą, wszelkie życiowe boleści można skutecznie leczyć ciuchem :D

Mąż, kiedy wszedł do domu i zobaczył moje odzienie, zarechotał i skomentował: "trawa ci na nogach wyrosla i jakies chmury masz na tyłku" ;) Nie szkodzi, MNIE się podoba i serdecznie lekceważę krytykantów ;)


W nowym kącie najlepsze jest to, że pokój jest zamykany na klucz. Kiedy zapragnę samotności, mogę się schować, zakluczyć, założyć na uszy słuchawki i udawać, że mnie nie ma.

W szmatach już potomstwa nie noszę, więc moja ostatnia, kochana, wysłużona chusta dożyje swoich dni jako torba :)
Oto nowe wcielenie Vatanai Naglikti (również wyczarowane przez Spektrum Koloru :D):


Jest dwustronna. Mocna i wytrzymała. I zmieści mi się do niej wszystko. Przypomina Hammock Bag, tylko jest znacznie lepiej dopasowana do mojej nietypowej, nadmiernie wyrośniętej figury :D



I na koniec - podsumowanie mojej egzystencji :)


Lekarstwo

Przydałby mi się taki syropek.


Nie wiem jak działał na kaszel, ale z całą pewnością pomagał na ból istnienia.

 

Z braku syropu z gandzią, weltschmerz mój zmuszona jestem potraktować innym lekiem. Zabieram się do CZYTANIA.
Lektura Sylvii Plath przypomina dłubanie nożem w otwartej ranie, ale w dziwny, nieoczekiwany sposób przynosi ulgę. Nie jestem pewna, czy to wartość literacka tych książek, czy może zwyczajne utożsamienie, fakt, że pojmuję każde słowo, każdą kropkę i przecinek nie mózgiem, ale dziesiątym zmysłem.
Ta kobieta miała IMO wielkie cojones.



poniedziałek, 27 maja 2013

Fotoapdejt

Matt wlezie wszędzie. Spod kanapy wyciągam go co najmniej pięć razy dziennie. Zważywszy, że jest to ta sama kanapa, która rozorała mi ramię ponad rok temu, odczuwam pewien nieokreślony niepokój.


Ma szczególny pociąg do rowerów. Nazywa je "brrrum brrrum". Kiedy widzi rower, nie da się go powstrzymać, odciągnąć, czy zainteresować czymś innym. Stuprocentowa fiksacja.


Na tym oto rowerku w okolicznym Makdolcu usiłował nawet pedałować, z marnym skutkiem...


 Więc w końcu po prostu sobie usiadł jak kurczak na grzędzie i tak pozostał na dłuższy czas.




niedziela, 26 maja 2013

Laurka

Idealny obrazek na dzisiejszy jakże zabawny dzień ;)


Litościwie pozostawiono mnie zupełnie samą na godzinkę, którą to godzinkę wykorzystałam na ćwiczenia cielesne. Pedałowałam na rowerku z prędkością 32 km/h, słuchając tego co poniżej na repeat, tańcząc górną połową ciała i śpiewając na cały głos, aż do zachrypnięcia i utraty oddechu ;)
Dobrze spuścić trochę pary. Przynajmniej czasami. Może do wieczora uda mi się nikogo i niczego nie uszkodzić ;)

Dzień Matki

Dostałam dwie laurki w języku angielskim (z wczorajszego festynu), papierową koronę narysowaną i wyciętą przez Zuzię oraz kartę z kwiatkiem, wykonaną w przedszkolu przez Anię :)

Do tego troche wycia Matju. Potem mogłam zrobić bułeczki, zmyć kilka garów, rozwiesić pranie. Jak tylko rodzina wróci z kościółka, zabieram się za robienie obiadu. Na swoją kolej czeka brudna łazienka.

Wszystkiego najlepszego wszystkim Mamusiom w ten piękny dzień!