piątek, 31 maja 2013

Najeżka

Najeżyłam się w bezpośrednim zwarciu z biurwokracją. Zmiana danych, nowy dowód, pielgrzymka po urzędach i instytucjach. Uprzejmość - towar w Polsce jakoś deficytowy. Może to geny, urodziłeś się Polakiem, na wieki będziesz burakiem? Ciekawe czy ja też tak mam.
Urzędów nie lubię, bo kto lubi. A banków się boję. Serio - boję się. To zimne światło jarzeniówek jak z horroru, zombie w garniturach, pozorujący czynności życiowe, powietrze suche i śmierdzące od klimy. I wszyscy kombinują jak by tu z ciebie wypruć metaforyczne finansowe flaki. Ratunku.



W autobusie wybrałam lekturę na chybił-trafił. Stuknęłam palcem w kindla i otworzyła mi się powieść "Zrób mi jakąś krzywdę" Jakuba Żulczyka. Przeczytałam prawie całą. Śmiałam się i płakałam na przemian, ludzie patrzyli na mnie a mnie było wszystko jedno. Wessało mnie.
Narracja rozgrzebana jak lej po wybuchu granatu. Tu coś, tam coś, złóż sobie czytelniku do kupy sam. Na ogół takie książki nie odpowiadają moim pastewnym gustom. Ot prosta ze mnie istota - lubię, żeby opowieść była opowieścią, miała początek, środek i koniec, oraz była o czymś.
Po pierwszych kilku stronach miałam mieszane uczucia, chciałam sobie odpuścić, ale cos mnie trzymało. Może język, soczyste i absurdalne porównania, może love story, mam słabość do romantycznych historii, to takie upośledzenie, deficyt umysłowy, muszę jakoś z tym żyć. W każdym razie pochłonęłam. I danie było coraz smaczniejsze i strawniejsze z każdym kolejnym rozdziałem.

Oto kilka cycatów, które szczególnie mnie ujęły:

"Po tym co się stało, mogę się już tylko zestarzeć."

"Moje myśli są bezdomne."

"Witaj w królestwie rzeczy nieracjonalnych, w odrzuconym scenariuszu dla kanału Romantica."

"[...] uczucie bycia przegranym dupkiem wraca falą wybuchu atomowego."

"Przeszła kurs przygotowawczy do bycia piękną suką i wyszła z niego z wyróżnieniem, dyplomem z różową bransoletką jako prezentem dla prymuski."

I dwa, które pokochałam do łez:

"- Jestem potencjalnym samobójcą z miłości przez utopienie.
- Utopmy się razem. Chodź.
- Pędzę."

"Zemsta to racjonalny wzór, a zakochać się to jak wysadzić fraktal."

Tak.




Zakończę optymistyczną myślą:


4 komentarze:

Paulina pisze...

Ja się jeszcze boję urzędu skarbowego i ZUS-u, ogólnie: wszelkich urzędów. Nigdy nie rozumiem, co do mnie mówią. Niby po polsku, ale jakoś tak, że do mnie nie dociera. Zawsze męża wysyłam, bo jak idę ja to na gUpią wychodzę. A już pisma urzędowe to masakra jakaś :D

Cuilwen pisze...

Pracowałam kiedyś w biurze prawnym, więc cokolwiek z tego rozumiem, przyswoiłam chyba przez osmozę, bo prawa nienawidze :D
tylko wmurwiają mnie pańcie urzędniczki, z totalną zlewka na petenta.
Ale z kolei z prawa bankowego nie rozumiem NIC, nic a nic i nawet nie chce zrozumieć, po prostu nastawiam się wrogo od razu :D

Kajka pisze...

Totalna zlewka na petenta to jeszcze nie najgorszy scenariusz. Stracisz tylko czas. Ja na co dzień mam inna wersję "polski inwestor to wróg" - projekt prześwietlony przez niekompetentnych urzędników "ja bym to zrobił inaczej"(gość po studiach do faceta z naprawdę wielkim doświadczeniem), podejrzewanie o złą wolę i chęć oszukania "tego cudownego systemu prawnego" (wg którego sąsiad ma większe prawo wypowiedzieć się na temat tego co TY chcesz na SWOJEJ działce wybudować), ciągłe odwołania (zwykła bolszewicka zazdrość, ze sąsiad chce coś ma), przysrywania, faworyzowanie pracowni "z zewnątrz". Robimy jedne z najbardziej rozbudowanych dokumentacji, jedne z najlepiej zrobionych z racji ludzi, z którymi współpracujemy. I co? Goście, którzy stawiają przysłowiowe "trzy kreski", którzy potem są pozywani za błędy w sztuce budowlanej mają pozwolenia "od ręki". A nasze leżą dokładnie 65 dni. Ewuś, uwierzysz, że energetyka ma trzy miechy na wydanie warunków do projektu. potem urząd przez trzy miechy wydaje decyzje o warunkach zabudowy (coraz częściej chcą do niej warunków "przed"), potem ty robisz projekt (najkrótszy czas to około miesiąca ze względu na rożne uzgodnienia). I jeszcze te 65 dni na wydanie pozwolenia na budowę. I inwestor patrzy na nas jak na kosmitów.
A nie daj Boże projektować coś, co ociera się choć trochę o ochronę środowiska. jak nic utkniesz na rok lub dwa czekając, aż "zieloni" raczą policzyć ptaszki i żaby. Masakra.
W zeszłym roku wstrzymali w okresie letnim budowę mostu w Małych Sworach, bo pięć jaskółek założyło już gniazda. Wstrzymali inwestycję wartą miliony, w dodatku to jedyny węzeł komunikacyjny w tym rejonie. Więc uderzyło to głównie w chcących dojechać do Swornegaci (objazd całkiem spory), komunikacją "miejska" musiała puścić spore objazdy. A objazd prowadził cholernie niebezpieczną drogą na Bytów, krętą, z popsutym i stromym poboczem, po której zapieprzają tiry. No cóż, troszkę więcej wypadków, więcej benzyny, więcej nerwów i pieniędzy (podatników dodam), żeby kilka jaskółek srało nam na głowy.
I nijak nie zrozumiem takiego rozumowania. klient nasz wróg. Zwłaszcza, jak ma działalność. A kto do kurwy nędzy produkuje pieniądze? Urzędnicy?

Cuilwen pisze...

Kaja, powinnaś założyć specjalnego bloga i o tym pisać... Serio mówię, ludzie nie wiedzą, a to jest groza :/