Chodzi oczywiście o franciszka szwajcarskiego, czyli walutę śmierci. W której to walucie ja, jak również kilkadziesiąt [korekta: KILKASET] tysięcy innych ofiar pomroczności jasnej oraz nadmiernej pewności siebie, spłacamy kredyty hipoteczne.
Otóż franciszek skacze. Pierwszy raz skoczył miesiąc po podpisaniu przez nas umowy kredytowej w 2008r. Dzięki czemu wartość zadłużenia wzrosła ho hop hopsasa, o jakieś 30 procent. Osiągając wysokości, w których nie jestem w stanie policzyć wszystkich zer ;)
Potem jakoś to szło, lepiej lub gorzej.
A dzisiaj...
BUM.
Zastanawiam się o ile wzrośnie nam rata i jak bardzo mamy przesrane :)
czwartek, 15 stycznia 2015
środa, 14 stycznia 2015
Oko w oko z prawdą
Na fejsie zaatakowało mnie dziś coś świetnego :D Wyskoczyło na mnie jak alienowy face-hugger i nie pozwoliło oderwać od siebie oczu.
Otóż fotograf Christian Berthelot zrobił serię zdjęć noworodkom w pierwszych 20 sekundach po urodzeniu (drogą cesarskiego cięcia). Bez upiększeń. Każdy, kto uczestniczył w procesie przychodzenia dziecka na świat wie, że jest to proces nader trudny i brudny. A efekt tegoż procesu zupełnie nie przypomina rozkosznych różowych bobasków na okładkach gazet :D Dlatego zdjęcia owe otrzymały etykietkę "kontrowersyjnych", jak wszystko, co w naszym wypolerowanym na błysk świecie chociaż trochę zbliża się do prawdy.
Nie mogę nie wkleić linka, ogladając te zdjęcia miałam przed oczami trzy moje pierwsze spotkania z trojgiem moich dzieci. I poczułam autentyczne, bolesne wzruszenie, takie, którego nie są w stanie we mnie wywołać ckliwe artykuły o małych stópkach, zaślinionych usteczkach i tym jak jest cudownie być mamusią i och jakże wspaniałe są nasze dzieciaczki, sens naszej egzystencji. Gdybym była lepiej predysponowana i wyposażona do opieki nad gromadką dzieci, chetnie poddałabym się temu procesowi jeszcze raz. Nigdy nie czułam sie bardziej zwierzęciem, niż przy porodach i, choć to dziwnie brzmi, to były jedne z najgłębszych, najpełniejszych i najbardziej przejmujących doświadczeń w moim dość urozmaiconym życiu.
Osoby o wrażliwym zmyśle estetycznym, oraz przyszłych rodziców, którzy nie spotkali sie jeszcze oko w oko ze swoją fizjologią i nie są na to gotowi, uprasza się o nieklikanie :) Nie chcę nikomu zrobić traumy :)
LINK TUTAJ
I TUTAJ.
Otóż fotograf Christian Berthelot zrobił serię zdjęć noworodkom w pierwszych 20 sekundach po urodzeniu (drogą cesarskiego cięcia). Bez upiększeń. Każdy, kto uczestniczył w procesie przychodzenia dziecka na świat wie, że jest to proces nader trudny i brudny. A efekt tegoż procesu zupełnie nie przypomina rozkosznych różowych bobasków na okładkach gazet :D Dlatego zdjęcia owe otrzymały etykietkę "kontrowersyjnych", jak wszystko, co w naszym wypolerowanym na błysk świecie chociaż trochę zbliża się do prawdy.
Nie mogę nie wkleić linka, ogladając te zdjęcia miałam przed oczami trzy moje pierwsze spotkania z trojgiem moich dzieci. I poczułam autentyczne, bolesne wzruszenie, takie, którego nie są w stanie we mnie wywołać ckliwe artykuły o małych stópkach, zaślinionych usteczkach i tym jak jest cudownie być mamusią i och jakże wspaniałe są nasze dzieciaczki, sens naszej egzystencji. Gdybym była lepiej predysponowana i wyposażona do opieki nad gromadką dzieci, chetnie poddałabym się temu procesowi jeszcze raz. Nigdy nie czułam sie bardziej zwierzęciem, niż przy porodach i, choć to dziwnie brzmi, to były jedne z najgłębszych, najpełniejszych i najbardziej przejmujących doświadczeń w moim dość urozmaiconym życiu.
Osoby o wrażliwym zmyśle estetycznym, oraz przyszłych rodziców, którzy nie spotkali sie jeszcze oko w oko ze swoją fizjologią i nie są na to gotowi, uprasza się o nieklikanie :) Nie chcę nikomu zrobić traumy :)
LINK TUTAJ
I TUTAJ.
wtorek, 13 stycznia 2015
Step aside, wine. It's a job for żubrówka.
Takim statusem na fejsie uczciłam litościwy wieczór, podlewając go wzmiankowanym płynem w towarzystwie pomarańczowego soku. Bo cóż innego mogę zrobić po 15 godzinach zapieprzania jak mały parowozik. Nic sie nie chce.
Pobudka 5.30, zwyczajowy atak paniki, kto by się tym przejmował, potem wstać, szybko szybko. Dzieci do szkoły. Przygotować śniadanie. Wymyślić i zapakować drugie śniadanie. Dopilnować żeby jadły a nie gadały. Dopilnować ubierania, umyć i ubrać najmłodsze. Dopilnować mycia zębów. uczesać, mamooo nie tak mocno! aaaaa!. Dopilnować pakowania śniadań i butelek z wodą. Dopilnować zakładania odzieży wierzchniej, nie zapomnieć o rękawiczkach. Ubrać najmłodszego metodą wrestlingu połączonego z chwytami dżudo. Nie oszaleć od krzyku. Nie denerwować się i nie wyobrażać sobie co by powiedziała/pomyślała XX widząc moją niekompetencję. Pierdolić to. Nie popaść w furię i autoagresję na myśl o ludziach, którym rodzicielstwo sprawia przyjemność. Pierdolić to również.
Poszli sobie... Jest 7.00. Nie musze dzis odprowadzać, luksus. Czas na pracę, terminy cisną. Złapać parówkę i kawałek chleba, wcześniej nie było kiedy. Odpalić komputer, przetrzeć swędzące i zaropiałe oczy. Jechane. Trochę stresująco, ale jednak przyjemnie. I cicho. Dobry miłosierny Boże, dzięki Ci za tę ciszę. Dochodzi 10.30. Herbata i kanapka. Z powrotem do pracy. 12.45. Telefon. Z powrotem do pracy. Tekst pływa przed oczami. 15.00. Przerwa. Nic nie widzę. Ale ta cisza. Ta cisza.
15.30 - bieg do szkoły po starsze, uciekł autobus, szmata jego mać.
16.15 - powrót do domu. Złapać wózek i natychmiast wybiec po Matju do przedszkola. Nie może zostawać za długo, szkodzi mu to na jego delikatną psychikę. I dostaje pierdolca. W efekcie czego, obawiam się, mogą go w końcu wywalić a ja wtedy będe zmuszona usunąć się z sytuacji sposobem ostatecznym, bo mogę nie wytrzymać.
Ubrać go metodą wrestlingu połączonego z chwytami dżudo. Nie oszaleć od krzyku. Uchylać się przed pięściami. + 100 to dexterity. Taki trzylatek potrafi nieźle przypierdolić a mnie już nie stać na nowe okulary. Nie działają kary, time-outy w odosobnieniu, karne jeżyki, tłumaczenie pierdu smerdu. On chce bić i już. Nieważne, kto by się tym przejmował. Jak dorośnie to mu oddam. Już zacznę trenować z hantlami na tę okoliczność.
17.00. W domu. Pozmywać gary, zmienić pościel na wszystkich czterech łóżkach, dostarczyć głodnym dzieciom paszę, co rusz to inną, ich brzuchy mają nieograniczoną pojemność, pozamiatać, opróżnić kosze na śmieci, wstawić pranie, rozwiesić, ogarnąć kuchnię, wstawić drugie pranie, posprzątać miejsce gdzie jadły dzieci, bo wygląda jak chlew po wybuchu granatu. 19.00. Pilne tłumaczenie na już. Siąść do komputera i stukać, trąc co chwila to bolące oczy to sztywny kark. Auć. Dzieci, ja pracuję, nie przeszkadzajcie mi, niedługo skończę. Ale mamooo, mamooo, mamoooo! JA PRACUJĘ. Ale mamooo! Myślałby kto, że dziewięciolatka i sześcioipółlatka rozumieją co się do nich mówi. Owszem! Słusznie! Rozumieją, ale - surprise surprise - mają to głęboko w dupie. Mylą mi się konstrukcje zdania. Matju nie chce wyjść z pokoju, mówi do mnie cały czas, śpiewa, krzyczy. Zaczynają mi się trząść ręce. Nie trafiam w klawisze. Wdech, wydech. Mamoo, mamoooo. Musze to skończyć, muszę.
Boże, litości. 21.00. Kończę tłumaczenie. Jem kolację. 21.30. Matju wreszcie zasypia. Nie mogę się ruszać, wszystko boli. A jutro znowu dzień świstaka. I pojutrze. i popojutrze.
Step aside, wine. It's a job for żubrówka.
Cheers.
Pobudka 5.30, zwyczajowy atak paniki, kto by się tym przejmował, potem wstać, szybko szybko. Dzieci do szkoły. Przygotować śniadanie. Wymyślić i zapakować drugie śniadanie. Dopilnować żeby jadły a nie gadały. Dopilnować ubierania, umyć i ubrać najmłodsze. Dopilnować mycia zębów. uczesać, mamooo nie tak mocno! aaaaa!. Dopilnować pakowania śniadań i butelek z wodą. Dopilnować zakładania odzieży wierzchniej, nie zapomnieć o rękawiczkach. Ubrać najmłodszego metodą wrestlingu połączonego z chwytami dżudo. Nie oszaleć od krzyku. Nie denerwować się i nie wyobrażać sobie co by powiedziała/pomyślała XX widząc moją niekompetencję. Pierdolić to. Nie popaść w furię i autoagresję na myśl o ludziach, którym rodzicielstwo sprawia przyjemność. Pierdolić to również.
Poszli sobie... Jest 7.00. Nie musze dzis odprowadzać, luksus. Czas na pracę, terminy cisną. Złapać parówkę i kawałek chleba, wcześniej nie było kiedy. Odpalić komputer, przetrzeć swędzące i zaropiałe oczy. Jechane. Trochę stresująco, ale jednak przyjemnie. I cicho. Dobry miłosierny Boże, dzięki Ci za tę ciszę. Dochodzi 10.30. Herbata i kanapka. Z powrotem do pracy. 12.45. Telefon. Z powrotem do pracy. Tekst pływa przed oczami. 15.00. Przerwa. Nic nie widzę. Ale ta cisza. Ta cisza.
15.30 - bieg do szkoły po starsze, uciekł autobus, szmata jego mać.
16.15 - powrót do domu. Złapać wózek i natychmiast wybiec po Matju do przedszkola. Nie może zostawać za długo, szkodzi mu to na jego delikatną psychikę. I dostaje pierdolca. W efekcie czego, obawiam się, mogą go w końcu wywalić a ja wtedy będe zmuszona usunąć się z sytuacji sposobem ostatecznym, bo mogę nie wytrzymać.
Ubrać go metodą wrestlingu połączonego z chwytami dżudo. Nie oszaleć od krzyku. Uchylać się przed pięściami. + 100 to dexterity. Taki trzylatek potrafi nieźle przypierdolić a mnie już nie stać na nowe okulary. Nie działają kary, time-outy w odosobnieniu, karne jeżyki, tłumaczenie pierdu smerdu. On chce bić i już. Nieważne, kto by się tym przejmował. Jak dorośnie to mu oddam. Już zacznę trenować z hantlami na tę okoliczność.
17.00. W domu. Pozmywać gary, zmienić pościel na wszystkich czterech łóżkach, dostarczyć głodnym dzieciom paszę, co rusz to inną, ich brzuchy mają nieograniczoną pojemność, pozamiatać, opróżnić kosze na śmieci, wstawić pranie, rozwiesić, ogarnąć kuchnię, wstawić drugie pranie, posprzątać miejsce gdzie jadły dzieci, bo wygląda jak chlew po wybuchu granatu. 19.00. Pilne tłumaczenie na już. Siąść do komputera i stukać, trąc co chwila to bolące oczy to sztywny kark. Auć. Dzieci, ja pracuję, nie przeszkadzajcie mi, niedługo skończę. Ale mamooo, mamooo, mamoooo! JA PRACUJĘ. Ale mamooo! Myślałby kto, że dziewięciolatka i sześcioipółlatka rozumieją co się do nich mówi. Owszem! Słusznie! Rozumieją, ale - surprise surprise - mają to głęboko w dupie. Mylą mi się konstrukcje zdania. Matju nie chce wyjść z pokoju, mówi do mnie cały czas, śpiewa, krzyczy. Zaczynają mi się trząść ręce. Nie trafiam w klawisze. Wdech, wydech. Mamoo, mamoooo. Musze to skończyć, muszę.
Boże, litości. 21.00. Kończę tłumaczenie. Jem kolację. 21.30. Matju wreszcie zasypia. Nie mogę się ruszać, wszystko boli. A jutro znowu dzień świstaka. I pojutrze. i popojutrze.
Step aside, wine. It's a job for żubrówka.
Cheers.
poniedziałek, 12 stycznia 2015
Bajki
Nie lubię bajek i nie oglądam z dziećmi. Bajki nudzą mnie i wkurwiają. Oglądanie bajek z dziećmi wypala mi zwoje i przyprawia o ciężką depresję. Jedynym wyjątkiem są "Pingwiny z Madagaskaru". Uwielbiam, czasem oglądam, rechoczę do łez. Polska wersja jest świetna :D
"Masz jakiś plan? - Lepiej! Mam urok osobisty!"
"Tak śmierdzą tylko pingwiny i niektóre zakonnice." :D
"To cudzysłów manualny! Czysty przejaw nieszczerości i kłamstwa."
Król Julian wymiata.
A potrzebuję relaksu bo Matju znowu ma napady szału, podczas których atakuje głównie mnie. Ania zaproponowała dziś, żeby kupić klatkę i trzymać go w tej klatce. Muszę przyznać, że wydaje mi się to bardzo rozsądnym pomysłem.
"Masz jakiś plan? - Lepiej! Mam urok osobisty!"
"Tak śmierdzą tylko pingwiny i niektóre zakonnice." :D
"To cudzysłów manualny! Czysty przejaw nieszczerości i kłamstwa."
Król Julian wymiata.
A potrzebuję relaksu bo Matju znowu ma napady szału, podczas których atakuje głównie mnie. Ania zaproponowała dziś, żeby kupić klatkę i trzymać go w tej klatce. Muszę przyznać, że wydaje mi się to bardzo rozsądnym pomysłem.
Team building
Na zajęciach z emisji głosu odbywa się niechcący całkiem niezły team building. Bo nic nie łączy grupy tak, jak porykiwanie z głębi trzewi "muuuu muuuuuuuuuu" w klęku podpartym. A następnie recytowanie w tej pozycji fragmentu "Grobu Agamemnona".
Subskrybuj:
Posty (Atom)