sobota, 20 października 2012
Wdzięczność
Dzięki Bogu za amerykańskie seriale.
Myśli związane, wyobraźnia wyłączona. Zdrętwiały umysł. Oczy zajęte i nareszcie suche.
Ja - telewizyjne zombie.
Myśli związane, wyobraźnia wyłączona. Zdrętwiały umysł. Oczy zajęte i nareszcie suche.
Ja - telewizyjne zombie.
...
Tak sobie myślę... Od wczoraj boli mnie serce. I to coraz bardziej. W sensie zupełnie niemetaforycznym. Boli i mam trudności z oddychaniem. Może lata życia w strachu, wszystkie nerwy, nieszczęścia i inne przypadłości wreszcie zrobią swoje i spektakularnie zejdę na zawał? ;)
Nie ma to jak dobra porcja świeżego emo od rana.
Nie ma to jak dobra porcja świeżego emo od rana.
piątek, 19 października 2012
czwartek, 18 października 2012
Dzień za dniem
Rytm dobowy.
Obudzić się w nastroju morderczym, rzucać śmiercionośne spojrzenia zza sklejonych snem powiek, na pytania odpowiadać nieartykułowanym warczeniem, trzaskać drzwiami i talerzami.
Jedno dziecko poza domem. Można łyknąć kanapkę i spłukać półliterkiem coli. Usposobienie oscyluje w okolicach neutralności.
Drugie dziecko poza domem. Nastrój ewoluuje w kierunku umiarkowanego optymizmu. Możliwy chwilowy relaks.
Trzecie dziecko zasypia. Błogość i ekstaza. Rzucić się na książki, robótki, internet, kuchnię i lodówkę. Niekontrolowany uśmiech na twarzy.
Upływa godzina. Trzecie dziecko budzi się. Tak niewiele dało się zrobić. Frustracja.
Drugie dziecko z powrotem w domu. Pierwsze wersety niekończącej się Litanii Życzeń Do Matki Nieustającej Służebnicy. Ostatnie gramy cierpliwości.
Pierwsze dziecko z powrotem w domu. Rodzeństwo zaczyna walki w pełnym kontakcie. Poziom hałasu przekracza normy przyjęte jako bezpieczne. Na ustach mieć grymas, w gardle wściekły warkot.
Jedno dziecko zasypia. Czekać niecierpliwie.
Drugie dziecko zasypia. Napięcie sięga zenitu.
Trzecie dziecko nie chce zasnąć. Spróbować opanować mordercze instynkty.
Trzecie dziecko zasypia. Nie zrobić nic, tylko w kompletnym wyczerpaniu paść na łóżko i zasnąć.
Od rana powtórka.
Obudzić się w nastroju morderczym, rzucać śmiercionośne spojrzenia zza sklejonych snem powiek, na pytania odpowiadać nieartykułowanym warczeniem, trzaskać drzwiami i talerzami.
Jedno dziecko poza domem. Można łyknąć kanapkę i spłukać półliterkiem coli. Usposobienie oscyluje w okolicach neutralności.
Drugie dziecko poza domem. Nastrój ewoluuje w kierunku umiarkowanego optymizmu. Możliwy chwilowy relaks.
Trzecie dziecko zasypia. Błogość i ekstaza. Rzucić się na książki, robótki, internet, kuchnię i lodówkę. Niekontrolowany uśmiech na twarzy.
Upływa godzina. Trzecie dziecko budzi się. Tak niewiele dało się zrobić. Frustracja.
Drugie dziecko z powrotem w domu. Pierwsze wersety niekończącej się Litanii Życzeń Do Matki Nieustającej Służebnicy. Ostatnie gramy cierpliwości.
Pierwsze dziecko z powrotem w domu. Rodzeństwo zaczyna walki w pełnym kontakcie. Poziom hałasu przekracza normy przyjęte jako bezpieczne. Na ustach mieć grymas, w gardle wściekły warkot.
Jedno dziecko zasypia. Czekać niecierpliwie.
Drugie dziecko zasypia. Napięcie sięga zenitu.
Trzecie dziecko nie chce zasnąć. Spróbować opanować mordercze instynkty.
Trzecie dziecko zasypia. Nie zrobić nic, tylko w kompletnym wyczerpaniu paść na łóżko i zasnąć.
Od rana powtórka.
Domowe laboratorium
Jesień sprzyja kreatywności ;) Czas ręcznych robótek, przetworów i sprzątania. Jako, że do sprzątania się nie palę, skupiłam się na robótkach (dziergam Ani opaskę do włosów na szydełku) oraz przetworach. Nie owocowo-warzywnych, co to, to nie, przy Klusku ciężko zrobić kanapkę, a co dopiero powidła... Ale przetworzyłam dziś trochę rozmaitości - sporządziłam mianowicie krem (balsam? maść?) do rąk, w kostce ;)
Całokształt obowiązków domowo-okołodziecięcych strasznie niszczy mi dłonie, a drogeryjne kremy nie dość, że nie pomagają to są obleśne w użyciu, nafaszerowane parafinami, silikonami i nie wiadomo czym jeszcze i śmierdzą. Mazidła do rąk sporządzam sobie sama i jestem z nich bardzo zadowolona.
Przepis na balsam w kostce znalazłam TUTAJ.
W oryginalnym przepisie jest coś, co nazywa się "vegetable shortening" i jest utwardzonym olejem roślinnym. Taki roślinny smalczyk. Niczego podobnego moje oczy w naszym pięknym kraju nie widziały, zresztą mam na składzie dużo lepsze ingrediencje niż przemysłowy tłuszcz do smażenia...
Przepis jest wyjątkowo prosty: do miseczki (słoika czy czegokolwiek innego odpornego na temperaturę) wkładamy wosk pszczeli, olej roślinny i wyżej wzmiankowany roślinny "smalec" w proporcjach 1:1:1, umieszczamy w garnku, w kąpieli wodnej i podgrzewamy aż składniki się rozpuszczą do stanu przezroczystej cieczy. Następnie pozwalamy nieco ostygnąć, wkraplamy olejki eteryczne (albo nie), mieszamy i wlewamy do foremki. Po zastygnięciu wyciągamy i voila! Balsam w kostce gotowy.
Użyłam wosku pszczelego, organicznej oliwy z oliwek i oleju kokosowego pół na pół z masłem shea. Po przestygnięciu dodałam 30 kropel olejku geraniowego (kocham ten zapach).
Popełniłam jeden drobny błąd - w przypływie zaćmienia umysłu dodałam też wosku carnauba, który złośliwie długo nie chciał się rozpuścić (ma temperaturę topnienia nieco wyższą niż wosk pszczeli) i na dodatek zwiększa kruchość produktu finalnego (więc dwie z trzech kostek pękły mi przy wyjmowaniu z foremek). Ale zasadniczo operacja się udała ;)
Żeby użyć tego wynalazku, należy go pomiętosić w łapkach aż zacznie się ciut rozpuszczać, na rękach zostanie nam akurat tyle, ile trzeba. Bardzo dobrze nawilża, natłuszcza, pięknie pachnie i nie znika ze skóry jak zwykłe kremy.
Zdjęcie poglądowe ;) Wygląda to niewyjściowo, bo brak mi wymyślnych foremek i wlałam miksturę do papilotek na muffiny ;) Ale widać, o co chodzi ;)
Całokształt obowiązków domowo-okołodziecięcych strasznie niszczy mi dłonie, a drogeryjne kremy nie dość, że nie pomagają to są obleśne w użyciu, nafaszerowane parafinami, silikonami i nie wiadomo czym jeszcze i śmierdzą. Mazidła do rąk sporządzam sobie sama i jestem z nich bardzo zadowolona.
Przepis na balsam w kostce znalazłam TUTAJ.
W oryginalnym przepisie jest coś, co nazywa się "vegetable shortening" i jest utwardzonym olejem roślinnym. Taki roślinny smalczyk. Niczego podobnego moje oczy w naszym pięknym kraju nie widziały, zresztą mam na składzie dużo lepsze ingrediencje niż przemysłowy tłuszcz do smażenia...
Przepis jest wyjątkowo prosty: do miseczki (słoika czy czegokolwiek innego odpornego na temperaturę) wkładamy wosk pszczeli, olej roślinny i wyżej wzmiankowany roślinny "smalec" w proporcjach 1:1:1, umieszczamy w garnku, w kąpieli wodnej i podgrzewamy aż składniki się rozpuszczą do stanu przezroczystej cieczy. Następnie pozwalamy nieco ostygnąć, wkraplamy olejki eteryczne (albo nie), mieszamy i wlewamy do foremki. Po zastygnięciu wyciągamy i voila! Balsam w kostce gotowy.
Użyłam wosku pszczelego, organicznej oliwy z oliwek i oleju kokosowego pół na pół z masłem shea. Po przestygnięciu dodałam 30 kropel olejku geraniowego (kocham ten zapach).
Popełniłam jeden drobny błąd - w przypływie zaćmienia umysłu dodałam też wosku carnauba, który złośliwie długo nie chciał się rozpuścić (ma temperaturę topnienia nieco wyższą niż wosk pszczeli) i na dodatek zwiększa kruchość produktu finalnego (więc dwie z trzech kostek pękły mi przy wyjmowaniu z foremek). Ale zasadniczo operacja się udała ;)
Żeby użyć tego wynalazku, należy go pomiętosić w łapkach aż zacznie się ciut rozpuszczać, na rękach zostanie nam akurat tyle, ile trzeba. Bardzo dobrze nawilża, natłuszcza, pięknie pachnie i nie znika ze skóry jak zwykłe kremy.
Zdjęcie poglądowe ;) Wygląda to niewyjściowo, bo brak mi wymyślnych foremek i wlałam miksturę do papilotek na muffiny ;) Ale widać, o co chodzi ;)
środa, 17 października 2012
Sezon w pełni
Chodzi, oczywiście, o sezon chorobowy. W niedzielne popołudnie byłam niemal zdrowa (dzięki TEMU WYNALAZKOWI, działa jak nie wiem co!), ale w poniedziałek musiałam wrócić do brutalnej rzeczywistości. Przyprowadzanie dzieci ze szkoły w wietrzne i zimne październikowe dni, z niedoleczonym przeziębieniem, musiało skończyć się źle. I oto dziś obudziłam się z ostrym zapaleniem zatok. W głowie, przy każdym ruchu, wybuchają mi granaty, nie mogę się schylić, mam zawroty głowy, gorączkę i na domiar nieszczęść - straciłam węch :) Ju-huuu! ;)
Ma to swoje plusy, rzecz jasna, na przykład przy zmianie zafajdanej pieluchy ;) Ale minusów jest zdecydowanie więcej...
Dziś kolejna wycieczka po dzieci do szkoły, jutro i pojutrze - po dwie. Jeśli dożyję końca tygodnia i powrotu Męża, kładę się do łóżka i mam serdecznie gdzieś kto ogarnie dom i potomstwo. Ja jestem chora.
Ma to swoje plusy, rzecz jasna, na przykład przy zmianie zafajdanej pieluchy ;) Ale minusów jest zdecydowanie więcej...
Dziś kolejna wycieczka po dzieci do szkoły, jutro i pojutrze - po dwie. Jeśli dożyję końca tygodnia i powrotu Męża, kładę się do łóżka i mam serdecznie gdzieś kto ogarnie dom i potomstwo. Ja jestem chora.
wtorek, 16 października 2012
Dynia
Czyli moje nowe cudeńko wyczarowane przez Anię :))) Torebka w sam raz na Halloween :P Intensywnie dyniowo pomarańczowa z intensywnie zieloną podszewką, zestawienie kolorystyczne, na widok którego się rozpływam :)
W środku kieszonki i gumka na butelkę z wodą.
I kieszonka z tyłu. Wszystko perfekcyjnie wykończone do ostatniej nitki. Cudo.
Pająk ma błyszczącą dupkę :P
A tutaj dodatek - dyniowo-pajęcze majty na Kindla.
Ten pajączek na na dupce koraliki. Na zdjęciu słabo widać, niestety.
Ta sama kolorystyka (ach).
Kundel w różowych okładkach pasuje tu idealnie :P
We własnym zakresie zrobiłam dyńce maleńki upgrade - do suwaka przyczepiłam na sznureczku lampworkową muchę ;) Do pełni szczęścia oraz halołinowego imidżu chyba sobie jeszcze nabędę czarnego szczurka w Ikei i uczepię na torebce :P
poniedziałek, 15 października 2012
Prasówka
Nie wiem czy zasnę po przeczytaniu TEGO ARTYKUŁU. Jestem w szoku.
Mam nadzieję, że jaśnie panie właścicielki pójdą siedzieć. I że w pierdlu zrobią im z doopy jesień średniowiecza.
Groza.
Tu jest odpowiedź na pytanie "dlaczego siedzisz w domu i nie idziesz do pracy"? Właśnie dlatego, że dopóki absolutnie nie muszę, nie oddam malutkiego dziecka w obce ręce. Bo nigdy nie wiadomo jakie te ręce są.
Mam nadzieję, że jaśnie panie właścicielki pójdą siedzieć. I że w pierdlu zrobią im z doopy jesień średniowiecza.
Groza.
Tu jest odpowiedź na pytanie "dlaczego siedzisz w domu i nie idziesz do pracy"? Właśnie dlatego, że dopóki absolutnie nie muszę, nie oddam malutkiego dziecka w obce ręce. Bo nigdy nie wiadomo jakie te ręce są.
niedziela, 14 października 2012
Stado
Po mojej lewej stronie, na kanapie szaleje pięcioro dzieci. Troje moich i dwie nie moje.
Żeby nie zgłupieć doszczętnie, zakładam słuchawki...
Na repeat i tak głośno, jak się da.
Żeby nie zgłupieć doszczętnie, zakładam słuchawki...
Na repeat i tak głośno, jak się da.
Łazik
Mateo jest coraz sprawniejszy. Wspina się jak makak na wszystko co ma w zasięgu rąk. Doprowadza mnie na skraj absolutnej rozpaczy i załamania...
Włazi na wannę i zrzuca do niej wszystko co napotka po drodze (zabawki, butelki z płynami do czyszczenia, papier toaletowy itd.).
Ściąga pranie z suszarki i rozrzuca po podłodze.
Wchodzi do spiżarnianej szuflady i wyrzuca z rozmachem zawartość. Kiedy przyłapałam go noszącego z namaszczeniem po korytarzu słoik ogórków konserwowych, zabrałam stamtąd wszystkie potencjalnie niebezpieczne rzeczy. Musiałam je gdzieś upchnąć oczywiście. Brakuje mi miejsca...
Komputer taty jest ulubionym celem ataków.
Biurko sióstr jest szalenie interesujące. Można z niego pozrzucać tyle fajnych rzeczy!
Najlepsze na koniec... Po krześle wspina się na stół kuchenny i jak po sznurku tupta prosto do półki z przyprawami. Usiłuje je powyrzucać na podłogę. Muszę zamykać drzwi do kuchni, ale kiedy Matju natyka się na zamknięte drzwi, wpada w ciężką depresję, kładzie się na podłodze i rozpaczliwie krzyczy.
Przede mną kolejny Dzień Świstaka :) Iii-haaaa!
Shakira w sam raz na dzisiaj :P
< 3 < 3 < 3 LOFF LOFF
Włazi na wannę i zrzuca do niej wszystko co napotka po drodze (zabawki, butelki z płynami do czyszczenia, papier toaletowy itd.).
Ściąga pranie z suszarki i rozrzuca po podłodze.
Wchodzi do spiżarnianej szuflady i wyrzuca z rozmachem zawartość. Kiedy przyłapałam go noszącego z namaszczeniem po korytarzu słoik ogórków konserwowych, zabrałam stamtąd wszystkie potencjalnie niebezpieczne rzeczy. Musiałam je gdzieś upchnąć oczywiście. Brakuje mi miejsca...
Komputer taty jest ulubionym celem ataków.
Biurko sióstr jest szalenie interesujące. Można z niego pozrzucać tyle fajnych rzeczy!
Najlepsze na koniec... Po krześle wspina się na stół kuchenny i jak po sznurku tupta prosto do półki z przyprawami. Usiłuje je powyrzucać na podłogę. Muszę zamykać drzwi do kuchni, ale kiedy Matju natyka się na zamknięte drzwi, wpada w ciężką depresję, kładzie się na podłodze i rozpaczliwie krzyczy.
Przede mną kolejny Dzień Świstaka :) Iii-haaaa!
Shakira w sam raz na dzisiaj :P
< 3 < 3 < 3 LOFF LOFF
Subskrybuj:
Posty (Atom)