sobota, 4 maja 2013

Twory

Powrócił Mąż. W stanie kompletnej nieżywości po niemal 24godzinnej podróży samolotami z dwiema przesiadkami. Aktualnie Mąż pogrążony jest w głębokim śnie. Na całe szczęście, Syn też padł był i śpią sobie oba razem. Dzięki czemu mam na głowie tylko dziewczynki.
Nadmiar negatywnej energii wyładowuję twórczo. Stworzyłam mianowicie przybornik na biurko z kartonu po dziecięcych butach, rolek po papierze toaletowym, guzików, tasiemki oraz koślawych kwiatków z filcu ;) Jestem leniwa, więc nie wyszło tak starannie jak powinno, ale za to mieszczą się w nim wszystkie moje biurkowe przydasie. I mogę je umieścić poza zasięgiem Matju. Koniec z malowaniem mebli żelowymi pisakami i ogryzaniem ołówków. Hurra.


Weekend trwa za długo, stanowczo za długo. Za dużo wolnego, za dużo rodziny. Za dużo deszczu, za mało słońca. Trzeci dzień siedzę w domu i zaczynam cierpieć na stany lękowe. Chcę powrotu do rutyny dnia codziennego. Poczucia bezpieczeństwa.

Marazm i apatia

Dwa tygodnie samodzielnej walki z potomstwem nadszarpnęły poważnie moje siły fizyczne i psychiczne. Kładę się spać coraz wcześniej, a dokładniej mówiąc - zasypiam tam, gdzie akurat się znajduję, jak Klusek. Wstaję tak samo zmęczona, bo dziecko nie daje mi spać (dziś w nocy, między innymi, śpiewał przez sen). Zaliczam krwotoki z nosa, zawroty głowy i wchodzenie na ściany. Jestem tak obolała, że jeszcze przed śniadaniem muszę wziąć coś przeciwbólowego, żeby móc normalnie funkcjonować. Jeśli dzieci zbliżą się do mnie na mniej niż metr, zaczynam warczeć. W sumie to mam chęć warczeć na wszystkich.
Jest zombiastycznie.




piątek, 3 maja 2013

Z pamiętnika

Zu dostała piękny, różowy pamiętnik, zamykany na małą kłódkę. Postanowiła  zapisywać w nim ważne myśli.
Dziś przyszła do mnie i z dumą pokazała mi, zapisane drukowanymi literami, następujące zdanie:

KOHAJ MAME I KOHAJ ZIEMJE.

Wyjaśniła, że mamę trzeba kochać a o Ziemię trzeba dbać. I że to dla niej bardzo ważne.

Dodam, że Zu chodzi do szkoły o profilu ekologicznym ;)

A TUTAJ coś dla Mam :) Święta prawda :D

czwartek, 2 maja 2013

Jeszcze o paszy

Otóż wykonałam bananowca. Banana bread, znaczy się. Efekty były zadziwiające - mnie całkiem smakuje, zwłaszcza z herbatą/kawą. Ma miłą, gliniastą konsystencję (lubię, im bardziej glinowate ciasto czy chleb tym bardziej mi smakuje) a smród bananów nie jest dominujący ;)
Zuzia (która banany jada rzadko i jednym zębem) pożarła trzy kawałki i domaga się więcej, "mamo, będziesz mi robić takie ciasto? jest pyyyyszne!". Natomiast Ania, maniaczka bananów w postaci surowej, ugryzła, wykrzywiła się i wypluła. "Fuj, niedoble." A byłam taka pewna. Że polubi.
Jeśli chodzi o Kluska to nic sie nie zmieniło, przed ciastem bananowym ucieka z krzykiem tak samo jak przed bananami saute.
"Nieeeee, bleeeeee!"

W kulinarnym szale stworzyłam dziś również lody z awokado. Jak wyjdą jadalne, to opowiem. Na razie podziwiłam subtelny, zielonkawy kolorek ;)

środa, 1 maja 2013

:)

Nie mam siły pisać, ale jeszcze mam siłę się uśmiechnąć ;)

Monotematycznie:



Kluś znowu padł przed TV. Próbowałam go uśpić, ale uciekał z łóżka, więc się poddałam, spokojnie założywszy, że jak się zmęczy, to zaśnie, choćby nie wiem co. I zasnął :)



Fotel taty to Klusiowa stała miejscówka. Podchodzi i prosi "ui ui !" czyli "posadź mnie tutaj!". Następnie pokazuje na telewizor i krzyczy "baj!!!". Znaczy "włącz mi bajkę, kobieto!". ;)

Przy którymś dzisiejszym nieudanym podejściu do usypiania, Młody zażyczył sobie kołysanki. Dał mi to do zrozumienia dość wyraźnie - patrzył na mnie pytająco i zaczynał podśpiewywać "a spiiiii...". W tym miejscu spieszę wyjasnić, że "Ach śpij kochanie" to jego ulubiona kołysanka. Czasem muszę ją wykonac muzycznie kilkanaście razy. Mój rekord to dwadzieścia dwa.

Dziecko mi rośnie. Robi się komunikatywne i samo zasypia :P

wtorek, 30 kwietnia 2013

Spożywczo

Za masłem orzechowym nie przepadam, jest dla mnie jadalne tylko pod grubą warstwą Nutelli lub w postaci ciasteczek. Mniam. A TE są wyjątkowo pyszne. Piekę je ostatnio codziennie i znikają błyskawicznie.
Matju ciastek nie tyka, natomiast radośnie wylizuje trzepaczki od miksera. Wylizawszy, przychodzi do mnie i podaje trzepaczkę, mówiąc grzecznie: "popi, mama!" co w jego języku oznacza "proszę", "potrzymaj" albo "popilnuj". Nie ma to jak dobre maniery ;)



Następnym moim krokiem na polu kuchni północnoamerykańskiej będzie BANANA BREAD. Upiekę głównie dla Ani, bo jest fanatyczną wielbicielką bananów. Sama muszę się przekonać do tego żółtego świństwa, bo zdrowe... Stawiam sobie wyzwanie, bo od samego zapachu bananów odrzuca mnie na kilometr. Nawiasem mówiąc, Mateusz, kiedy podstawiam mu banana pod nos, ucieka, machając rękami i krzycząc "nieeee, bleee!". Moja krew.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Absurd level:hard

Ania zabiera do przedszkola drewniany młotek.

Ania: O, mamo, ten młotek wygląda jak golonka...
Ja: ???????????????? GOLONKA?
Ania (jeździ młotkiem po podłodze i robi bzzzzz, brrrrrr, bzzzzz): No, taka do trawnika.


Słowem, chodziło o KOSIARKĘ.

Stłumiłam rechot.

Kurtyna.

***

Edit wieczorny: Najwyraźniej Matju przechodzi jakiś skok rozwojowy. Wczoraj wypowiedział pierwsze zdanie a dziś po raz pierwszy zdarzyło mu sie zasnąć na drzemkę bez czyjegokolwiek udziału. Nie, żeby w łóżku, tak dobrze to nie ma... Zgasł przed TV, wpatrzony w Ogródek Pana Warzywko na Cbeebies. Przeniosłam go do łóżka i nawet nie drgnął. O cudzie.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Przemówił :)

Klusek wypowiedział pierwsze zdanie!

Ja: Chodź, synku, pójdziemy spać.
Kluś: Nieeee ciem paj.
Ja: Nie chcesz spać?
Kluś: Nieee ciem.

:D słodziak, czyż nie?

I myśl do zapamiętania i wprowadzenia w życie:

Takie tam weekendowe vol 2

Obiecałam dziewczynkom obiad w Makdolcu. Słowo się rzekło (mamo ale obiecałaś! kiedy pojedziemy do makdonalda?! obiecałaś!), więc, pomimo deszczu, udaliśmy się na wycieczkę. Autobusem, rzecz jasna, wszak to dodatkowa atrakcja ;)
Matju był, jak na niego, dość spokojny. Częściowo pewnie była to zasługa frytek.


Po drodze przypomniałam sobie, że nie lubię ludzi, szczególnie kiedy wybieram się gdzieś z dziećmi. Muszę pilnować wózka z wijącym się Kluskiem i dwóch ciekawskich dziewczynek. Co chwila ktoś na nas wpadał albo potykał się o wózek i posykiwał ze zniecierpliwieniem albo sie do mnie wykrzywiał. Z dezaprobatą. Bo kto to widział panie, żeby z takim stadem bachorów między ludzi się pchać. Po półgodzinie miałam chęć strzelać. Czy naprawdę tak trudno mnie ominąć? Ludzie, patrzcie gdzie leziecie, nosz...
Tylko pani kasjerka w Makdonaldzie obrzuciła nas współczujacym wzrokiem, uśmiechnęła się i powiedziała "proszę spokojnie usiąść z dziećmi, za chwilę przyniosę pani zamówienie do stolika". Niech jej Pan Bóg wynagrodzi.



Ania chciała miec zdjęcie z mamą.


Zuzia, żując frytki, podśpiewywała ulubioną piosenkę: "jaaaa uwielbiam jąąąąą ona tu jeeeest i taaańczy dlaaa mnieeeee...". Ludzie patrzyli na nas podejrzliwie. Może to dlatego, że śpiewałam razem z nią :D


Powrót autobusem. Deszczy się i zimno. Młodym to nie przeszkadza. Bardzo im się podobało kiedy autobus wjeżdżał w gigantyczne kałuże i robił wielkie błotne fontanny.


Matt, zmęczony, miał sie ku spaniu. Nawet nie usiłował zerwać folii przeciwdeszczowej z wózka ;)


Próbowałam przyjrzeć się butom i kupić sobie granatowy pasek, ale zakupy w towarzystwie dzieci uważam za niewykonalne... Mamooo, a możemy pobiegać? Mamooo, zobacz!, Mamooo, kup mi taką sukienkę... Mamoooo a możemy pójść do zabawek? Mamooo, możemy juz iść do domu? I Mateusz wyrywający pasy z wózka oraz zrywający ubrania z wieszaków...


Tak. Dokładnie tak to wygląda.

Wróciliśmy, Kluś śpi, dziewczynki odziane w przeciwdeszczowe spodnie i kalosze bawią się pod blokiem, a ja jestem zrąbana jak koń po westernie. A dopiero południe ;)