Walczę o dobry humor. Sama ze sobą. I sromotnie przegrywam.
Zamknięta w domu, sama z dziećmi i swoimi niewesołymi myślami, szarpię się z Mateuszem Nieodkładalnym.
On chce się przemieszczać. Nie umie. Ja nie chcę się przemieszczać, tylko wreszcie usiąść. Herbatę wypić. W ścianę się pogapić. Albo zrobić pranie. Wyprasować. Posprzątać. Tak tak, sprzątanie awansowało do rangi upojnej rozrywki. Pod warunkiem, że nie ma w pobliżu bachorów.
Matka się poddaje, kładzie syna na łóżku, prostuje obolałe plecy, wychodzi. Syn wrzeszczy aż ściany drżą. Matce drętwieją wszystkie nerwy, ale jeśli wróci tam, podniesie ten wyjący tobołek i zrobi jeszcze kilka kilometrów po korytarzu, niechybnie wkrótce napisze o niej Super Express - "Wyrodna matka utopiła dziecko w sedesie."
Trwam, odliczając minuty do wieczora, kiedy dzieci pójdą spać i wreszcie wolność. Z tą wolnością niewiele da się zrobić, może jedną stronę książki przeczytać, może pół stroniczki byleczego napisać. I paść. Przetrwać noc. A jutro od rana znowu odliczać minuty.
Pomocy.
Och, właśnie się zorientowałam, że dziś Międzynarodowy Dzień Walki z Depresją. Buhahaha, zarechotałam sardonicznie.