Dzisiejsze przedpołudnie spędziliśmy jeżdżąc od szpitala do szpitala z Matju, który, jak się okazało, ma zapalenie napletka. Nie chcę wchodzić w szczegóły bo sa drastyczne, w każdym razie na widok tego biednego małego siuraka robi mi się słabo. Straszna rzecz, powiadam wam. Odwijam pieluchę a tam pomidorek koktajlowy, tak to mniej więcej wyglądało.
W pierwszym szpitalu (praski) nie przyjmowali dzieci. O czym nie wiedziałam, albowiem, na całe szczęście, ze szpitalami mam mało do czynienia. Kazali jechać na Niekłańską. Ja w nerwach oczywiście i w kompletnej rozsypce :) Idziemy do samochodu a tam... jakiś kutafon nas zastawił. Zaparkował tak, że nie zostało miejsca z żadnej strony... Siedzieliśmy z 15 minut w samochodzie, myśląc co czynić. Zostawić samochód i brac taksówkę? A co, jesli stamtąd nas odeślą? Albo trzeba będzie jeszcze gdzieś jechać?
Ja wahałam się między przebiciem opon a porysowaniem kutafonowi lakieru na jego ślicznym terenowym Volvo ;) Mąż miał mniej krwiożercze zamiary ;) Jako, że jest dobry w manewrach, kazał mi wysiąść i zaryzykowaliśmy wydostanie się z pułapki ze mną jako pilotem. Wielki szacun Mężu mojemu, bo wyjechał z minimalnym, kilkucentymetrowym zapasem :) Mam nadzieję, że karma dopadnie kutafona w Volvo i zrobi mu jakąś krzywdę. Bo strasznie mnie zdenerwował.
W szpitalu przyjeli nas szybko (dzieki Bogu za Jego drobne łaski!), orzeczono to, co wspomnialam powyżej i nakazano NATYCHMIAST udać się do... rejonowej przychodni, do pediatry.
Dzwonię do przychodni, żeby nas zapisać a pani w rejestracji kręci nosem i mówi, że dzis to nie, bo dziecko już dzisiaj było oglądane przeciez przez lekarza, i NFZ im tego nie zrefunduje...
Noszkurwaszmać.
Nalegałam, powołując się na nakaz lekarza z izby przyjęć i w końcu zapisano nas na... 10.15. Była godzina 10.00 a my gdzieś niedaleko Gocławia :) Przychodnia mieści się kolo naszego bloku, na Białołęce :) Jakby kto nie wiedział, to jest dość bardzo raczej daaaleeeekooo ;)
Prawie umarłam z nerwów, bo byłam przekonana, że nie zdążymy za nic w świecie.
Zdążyliśmy nawet z minutowym zapasem :) Znowu chwała Mężu, któren doskonałym kierowcą jest :) To u nas częste - ja wpadam w panikę że nie zdążymy, omójboże nie zdążymy tam gdzie mamy zdążyć, nie ma takiej możliwości, zaczynam się trząść a w krytycznych przypadkach płakać. Mąż z kamiennym spokojem każe mi się ogarnąć, wziąc w garść i nie histeryzować bo zdążymy. I zdążamy ;) Ale ile to mnie nerwów kosztuje to tylko ja wiem ;)
W każdym razie sytuacja jest w miarę opanowana na razie, wiem co mam robić i trzymam się planu :)
Gdyby ktoś mial podobny problem - smarowanie rivanolem w żelu, moczenie 4x dziennie przez 15 minut w wywarze z kory dębowej, maść sterydowa przeciwzapalnie albo Betadine. Nie wiem jak namoczyć dwuipółletnie dziecko na 15 minut w 400 ml płynu, po prostu nie wiem. Zwłaszcza, że jest obolaly i piszczy oraz nie pozwala się dotknąć.
Oprócz tego oczywiście badanie ogólne moczu i posiew. Jutro czeka mnie radosny poranek ze sterylnym pobieraniem sików na posiew :)
Życie matki nie jest nudne ;)