poniedziałek, 11 maja 2015

Takie tam

Nie dość, że w tym miesiącu komunia (w domowej kasie widać już dno), to jeszcze dzieciom posypały się zęby. Co kilka dni wydeptuję ścieżkę do stomatologa. I zostawiam u niego zawartość mojego, mocno już chudego, portfela. Smuteczek.

Dziś na fotelu siedziała Ania, Matju siedział ze mną w poczekalni i pokazywał się od najlepszej strony. Czule bawił się misiami, przytulał je i śpiewał im piosenki, tańczył z pluszowym bałwankiem, a kiedy się znudził, poprosił uprzejmie o tablet i po cichutku rozwalał świnie w Angry Birds.


Zachowywał się jak rozkoszne Dziecko Idealne, dzięki czemu ja z kolei mogłam pobyć Matką Idealną: promienną, uśmiechniętą, cierpliwą, dumną i zadowoloną z życia. Bardzo przyjemnie spędzone 40 minut. Potem wszystko wróciło do normy.

Na szczęście po drodze do domu mamy kawałek błotnistego ugoru zarośniętego dmuchawcami.



Zanim oskubali wszystkie dmuchawce, miałam piętnaście minut spokoju. A potem wszystko wróciło do normy...

Niech ten tydzień już się skończy, takie moje ciche życzenie. Bo ciągnę ostatkiem sił.