sobota, 27 kwietnia 2013

Takie tam weekendowe

 Zu była dziś na urodzinowej imprezie kolegi z klasy. Świętowali w pizzerii, robili samodzielnie pizzę (oczywiście moje dziecko zrobiło swoją ukochaną hawajską, a fuj ;) ), a potem była zabawa, bańki mydlane i  cuda z baloników.
Pizzeria znajduje się 1,5 km od naszego osiedla. Autobusy jeżdżą rzadko, bo sobota, jak się trafi, to jest, a jak nie, to, niestety, zasuwamy per pedes, bo czekanie na przystanku na autobus w towarzystwie Matju, wyłażącego z wózka i dającego wokalne popisy, jest ponad moje wątłe siły. Więc, dla zdrowotności, odbyłam dziś kilka marszów wiosennych, w sumie około 4,5 kilometra.
W drodze powrotnej -


Zu przyniosła mi balonikowy kwiatek :)



A tutaj najnowsza zabawka Kluska. I najulubieńsza. Autobus Volkswagen z 1962 roku w skali 1/24. Kiedy wczoraj Matju go ujrzał w sklepie z zabawkami, to mało nie wyrwał pasów z wózka. Potem ani na moment nie wypuścił busa z ręki. Usiłował z nim nawet wejść do wanny. 


Jeździ po czym tylko się da i warczy "brrrum brrrrum". Rozkoszne :)


czwartek, 25 kwietnia 2013

Biblioteka

Zuzia od dluższego czasu prosiła, żeby zapisać ją do biblioteki. Mamy w okolicy świeżutką, pachnącą nowością bibliotekę, jak na polskie siermiężne warunki wcale nowoczesną, maja nawet komputery. Są książki, audiobooki, filmy, katalog online z możliwością rezerwacji (wprawdzie rezerwacja online dziala tylko od 20.00 do 8 rano, jak obywatelu chcesz coś w ciągu dnia to rusz dupsko i przyjdź ;)) ale to i tak postęp i cywilizacja.
Wybrałyśmy się tam dzisiaj przed pójściem do szkoły. Z wierzchu budynek nie robi wrażenia - ot chałupka. W środku jest znacznie lepiej. Jakieś voodoo - ta klockowata chalupka wygląda z zewnątrz na znacznie mniejszą niż rzeczywiście jest :)
Na dole miesci się wypożyczalnia dla dorosłych, na górze - dziecięca. Poszłyśmy na górę, gdzie Zu pilnowała Mateusza, szalejącego między półkami, a ja, pod okiem miłego, dość młodego i bardzo brodatego pana bibliotekarza, wypełniałam niezbędne papiery.
Poszło sprawnie, Zuzia wypożyczyła swoją pierwszą książeczkę i, bardzo przejęta, obiecała, że nie pozwoli Mateuszowi jej zjeść ;)
Założyłam kartę również dla siebie, wprawdzie moja osobista elektroniczno-papierowa biblioteka jest, jak mniemam, zaopatrzona znacznie lepiej, ale co mi szkodzi :)

środa, 24 kwietnia 2013

Co za dzień...

Najpierw zarwana noc. Młody hoduje pięć zębów na raz, budzi sie co kilkanaście minut. Jestem tak niewyspana, że aż boli.
Poranna logistyka - wyjący Matju, dziewczynki niedospane i stawiające bierny opór, presja czasu. Najpierw Ania do przedszkola potem szybko kilometr do szkoły. Kilometr z powrotem. Wszystko z Mateuszem, próbującym wysiąść z wózka w biegu.
Wracam po półtorej godziny, zupełnie wyczerpana. Czeka na mnie lepka kuchnia, perspektywa wymyślenia obiadu, kilka wsadów prania. I ząbkujący dzieciak, uczepiony do mnie na mur.
Wczesne popołudnie. Człapię po Zu do szkoły. Kilometr w jedna stronę, kilometr z powrotem. W drodze powrotnej Zu dostaje histerii, która trwa bite 50 minut. W domu rzuca się na łóżko i szlocha, woła mnie, kiedy przychodzę - wrzeszczy, żebym sobie poszła i jest ogólnie bardzo głośno nieszczęśliwa. Sama też miala zły dzień. Staram się zachować spokój i być Wspierającym Rodzicem. Zaczynam się trząść. Matju wyje.
Zu uspokaja sie powoli, udało mi sie nie wybuchnąć, sytuacja opanowana. Tylko nadal się trzęsę, ale co tam. Matju wyje.
Zbieram się do wyjścia po Anię do przedszkola. Krwotok z nosa i wymioty. Nerwy, cóż począć. Matju wyje.
Jedynym jasnym punktem w dzisiejszych mentalnych ciemnościach jest zbliżający się wieczór i perspektywa dobrania się do świeżo zakupionej książki.





wtorek, 23 kwietnia 2013

Nosz...

Było mi za dobrze. Dziś syn postanowił przypomnieć, kto tu rządzi i gdzie jest matki miejsce. Drze się, wyje i wrzeszczy non stop, i nie, to nie jest przenośnia. Już ma chrypkę od krzyku.
A mnie trzęsie ze złości. Na niego i ogólnie na wszystko.



poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Kaganiec oświaty

Zuzia ma problemy z czytaniem. Ma kłopoty z koncentracją, duka literka po literce, co mnie, zdeklarowanego mola książkowego, po prostu dobija.
Pani zaleciła codzienne czytanie. Tylko kiedy? W domu nie ma warunków :/ Mateusz wrzeszczy, włazi na Zuzię, Ania śpiewa, a kiedy usiłuję zamknąć się z Zuzą np w kuchni, to Matju z Anką dobijają się do drzwi i spokój szlag trafia po minucie. Zu nie może się skupić i nie ma ochoty nic robić. Mateusz chodzi spać ostatni, za nic w świecie nie da sie uśpić w pierwszej kolejności, a nie mogę przetrzymać Zu aż on padnie, bo jest nieprzytomna i zasypia nad książką.
Poza tym, czytanki i książeczki są nuuudne. Zu kręci się, skacze, macha książką, tęsknie spoglada przez okno, zagaduje o jedzenie, pyta w co się jutro ma ubrać do szkoły... Wszystko jest ważne, tylko nie literki.
Przynajmniej na to mogę coś poradzić.
Wpadłam na pomysł, że będę jej pisać czytanki. Króciutkie teksty, które będą miały szanse ją chociaż na chwilkę zainteresować. Nie mam również problemu z tworzeniem rymowanych absurdalnych wierszydełek na dowolny temat.
Dzisiejsza miniczytanka, zaimprowizowana ad hoc, wyglądała tak:
"Mateusz jest małym dzidziusiem. Ma malutki rozumek i nic nie kuma. Gryzie jak chomik i szczypie jak szczypawka."
Zuzia czytała, płacząc ze śmiechu (dziecięce poczucie humoru nieco różni się od dorosłego ;)). Pod spodem dodałam jej kilka prostych działań matematycznych, bo uwielbia cyferki. Rozwiązała wszystko bezbłędnie i dostała od mamy wielką, uśmiechniętą, czerwoną piątkę :) Była zachwycona i pytała czy mogę codziennie pisać jej opowiadania o Mateuszu i działania.
Może się uda :) Nie wyobrażam sobie, żeby moje dzieci nie lubiły czytać...



niedziela, 21 kwietnia 2013

Sen mara Bóg wiara

Od paru dni śni mi się systematycznie, że jestem w ciąży. Wysokiej ciąży, tak 38-40 tydzień. Budzę się z ulgą i macam się po brzuchu, czy aby na pewno to był tylko sen ;) Sen nawraca upierdliwie i zaczynam się zastanawiać czy może to coś znaczyć. Na ogół nie wierzę w żadne voodoo, ale tutaj do głosu dochodzić może podświadomość, która być może chce mi coś przekazać.

Poradziłam się wujka googla i oto co mi powiedział:

"Ciąża to z reguły bardzo dobry znak, zapowiedź zmian, które dokonają się w naszym życiu, ale tylko i wyłącznie za naszą sprawą. Nie jest więc to symbol jakiegoś cudu, który nagle ni stąd ni zowąd odmieni otaczającą nasz rzeczywistość i nagle sprawi, że wszystko odmieni się na dobre. Ciąża symbolizuje „rodzący się”, dojrzewający w naszym umyśle plan, który to ma szansę otworzyć przed nami wrota do nowego, lepszego życia. Jeśli więc przyśniła ci się ciąża, może to oznaczać, że powoli dojrzewasz do wprowadzenia w swoim życiu zmian, na które dotąd nie było Cię stać, bo na przykład nie miałeś odwagi. Jest to więc dobry znak, dodający otuchy, popychający do działania.

Jeżeli osobą śniąca jest kobieta, to obraz ciąży może oznaczać także i inne rzeczy, którym warto by się tutaj bliżej przyjrzeć. Jeżeli to ona jest we śnie ciężarna, to znak, że w jej życiu dokonają się w niedługim czasie bardzo ważne zmiany. Zmiany, których od dawna oczekiwała, które sprawią, że będzie czuła się szczęśliwa i pełna. Jest to więc dobry znak."

To by się zgadzało. Usiłuję ogarnąć swoje życie i z pozycji ofiary (wszyscy mi zrobili krzywdę buuuuu o ja biedna...) przejść na pozycję samodzielności i samowystarczalności (uważaj, bo jak mnie wnerwisz to ci zrobię krzywdę... ;)) Wymaga to gigantycznej pracy nad sobą, ale już zaczyna przynosić pierwsze efekty.
Znaczy, mam ochotę zrobić komuś poważną krzywdę :P :P

Dziś, tak jak wczoraj, postanawiam sobie, że będę mieć dobry dzień. Bo tak. :)


Dzień, zgodnie z planem, rozpoczął się baaardzo przyjemnie :) Następnie udałam się z Młodym na niespieszną wycieczkę do sklepu. Idąc w jedną stronę, zaliczyliśmy wszystkie słupki, schodki, kamyczki i krzaczki (Matju wypuszczony na wolność lata jak spuszczony ze smyczy pies, wszystkiego dotyka, bada, próbuje rozbierać na części, rzucić, urwać albo przynajmniej potarmosić).
Z powrotem Młody zażyczył sobie "mama ooopppa". Poniósł go niezawodny pouch Hotslings, Indian Summer rozmiar 6 :)


Jak to błogo, nie musieć targać ze sobą wózka. Ale coś za coś - muszę targać Młodego i zakupy ;)

Napędzana pozytywną energią, postanowiłam zrobić coś konstruktywnego. Wyciągnęłam niedawno nabytą płachtę do zasłaniania balkonu.
Balkon mam w niefortunnym miejscu - naprzeciw podjazdu oraz schodów, prowadzących do naszego bloku. Kto idzie w tę stronę, patrzy mi prosto w mieszkanie. W zimie nie jest to dokuczliwe, ludzie raczej nie snują się po osiedlu, jeśli nie muszą, ale w lecie, kiedy mam otwarte drzwi balkonowe, trochę mi to przeszkadza. Nie lubię jak się na mnie gapią.


Zasłonę kupiliśmy w Tchibo. Jest mocowana na sznurki. Sznurki, jak dla mnie, miały chyba z piec kilometrów długości. Przywiązując tę wielką płachtę, wyglądałam jak te psy z reklam, zaplątane dokumentnie w papier toaletowy. I klęłam głośno i siarczyście. Ale mniej więcej się udało, mąż wróci to poprawi, jako żeglarz umie się obchodzić ze sznurkami znacznie lepiej niż ja ;)


I nikt mi się nie będzie już przyglądał. No.