piątek, 27 lutego 2015

Weekend ląduje

Weekend za płotem, jedna ja, dwa dni, trzy tłumaczenia, troje dzieci, wielka groza. Do tego płonące oskrzela, które gaszę antybiotykiem. Wyglada na to, że poprzednie niedoleczone zapalenie wlokło się za mną i wlokło aż zdecydowało się rozwinąć skrzydła. Akurat na weekend, o złowrogi losie...

Ludzka życzliwość czasem mnie zaskakuje, kiedy najmniej się tego spodziewam - logopeda, która prowadzi Anię, na wieść, że nie dam rady dostarczyć jej jutro na poranne zajęcia, zaoferowała, że po nią przyjedzie a po zajęciach odwiezie do domu. Moja wdzięczność nie zna granic.

Usiłuję rozwiązać problem porannych kłótni między dziewczynkami. Mam dość popychania, pokrzykiwania, "mamo a ona powiedziałaaaa", "mamo a ona mnie ugryzłaaaa", "mamo a ona mi przeszkadzaaaa" i tak dalej. W ciągu dnia to jest zwyczajnie upierdliwe, ale rano kompletnie dezorganizuje przygotowania do wyjścia i doprowadza mnie do szału, a w szale bywam mocno nieprzyjemna.
Dziś wstałam z gorączką, głowa pęka, wydajność płuc zredukowana o jakieś 2/3 i cały czas mam wrażenie, że sie utopię w tym co mi w środku chlupie, a te dwie młode dzidy stoją przed szafą i się tłuką jak para baranów. Raz jedna raz druga ryczy "mamooooo". Trafił mnie z hukiem szlag najjaśniejszy i zabroniłam im się do siebie nawzajem odzywać.
Oczywiście olały zakaz.
Ponowiłam polecenie, sięgnąwszy do najgłębszych rezerw sił, które jeszcze miałam między żebrami.
Zadziałało. Zapadła CISZA.
Myślę, że utrzymam ten miły zwyczaj. Bezgłośne poranki. Co za piękna wizja. Milczenie owiec. ;)

A Matju codziennie się śmieje przez sen :)

A to ja dzis rano po wyjściu z łóżka: ;)





czwartek, 26 lutego 2015

Tako rzecze

Matju zazwyczaj żąda czekolady. Jeśli dostaje czekoladę, żąda więcej czekolady. Po tej całej czekoladzie dostaje gwałtownego przyspieszenia (podobno "sugar rush" to mit, ale jak na niego patrzę, to mam wątpliwości). Tłumaczę mu więc, że jak będzie tak latał, tłukł wszystko co sie rusza i wrzeszczał jak małpa to nie dostanie więcej słodyczy bo najwyraźniej mu szkodzą.

Dziś Młody nie chce zostać w przedszkolu. Jest dramat, rozpacz, płacz i zgrzytanie zębów. W desperacji obiecuję mu czekoladkę wieczorem.
Matju: Nie cę sikuladki. Bo BĘDZIE MNIE BOLAŁ HUMOR.


[edit]: Mnie bardzo często boli humor. Na przykład dzisiaj. Ludzie mnie denerwują i humor mam niezwykle obolały :D

poniedziałek, 23 lutego 2015

Powiedzieli

Średnia rąbnęła się w palec. Jęczy, jęczy, po czym stwierdza:
- Mamo, kiedy nie myślę o tym że boli to zapominam i nie czuję. Hmmm... To tak jak z sikaniem. Jak nie myślę o tym że mi się chce to wytrzymam. A kiedy mi ktos mówi "siku siku siku" to natychmiast muszę do łazienki. Mam takie... PROBLEMY TECHNICZNE.

;)

Matju ubiera się do przedszkola.
- Mamo, ja cem czerwoną bluzkę. Zygzaka bluzkę. Z OGIENIEM.

Wiem, że to mało śmieszne dla normalnych ludzi, ale nadal mnie rozwala dzieciowa kreatywna fleksja :D

I jeszcze coś na poważnie, co mnie w sumie ucieszyło.

Najstarsza była na urodzinach u swojej ukochanej koleżanki, Z.K. Koleżanka jest jedynaczką i ma wszystko o czym zamarzy. Miedzy innymi...
Zu: Mamo, a Z.K. ma 29 zelfów.
Ja: A po co jej 29 zelfów??
Zu: No właśnie... Na początku to fajnie, ale potem już chyba nie...

Ufff. Odetchnęłam z ulgą, że nie muszę ratować mojego dziecka przed smutkiem za pomocą 28 (dość kosztownych) zelfów (jednego już ma). Za to przeczytam jej dzis wieczorem dodatkowy rozdział "Koraliny" :) :)


niedziela, 22 lutego 2015

Oskarykatura

Nie ogladam TV, więc całe przedoskarowe napięcie zwieraczy jakoś mnie omineło. Nie rozróżniam oskarowych (i nieoskarowych) aktorów, nie czytam gazet z porywającymi niusami na temat: kto z kim, kiedy i w jakiej marki gaciach. ;) Mam na to wj i niech tak pozostanie. Chciałam jednakowoż obejrzeć ceremonię chociaż raz w życiu, żeby zobaczyć oczami własnemi czym się tak ludzie ekscytują i polizać przez szybkę tę światową atmosferę, ale cóż... W Polandii prawa do transmisji ma tylko Canal+, a ja nie mam Canal+. W publicznej TV nie będzie nawet powtórek. A oskarowa strona w necie nie wpuszcza ludzi spoza USA, nawet przez VPN.
Nie, to nie.

Posmutniałam więc nieco, że nie żyję w tym wielkim, lepszym, cywilizowanym świecie, gdzie dostęp do usług, tak  niezbędnych dla intelektualnego rozwoju jak transmisja z Oskarów, jest łatwiejszy... Trafiłam jednak na piękny tekst w brytyjskim The Telegraph i smuteczek mój odpłynął w niebyt w ciągu pięciu minut ;) Pan zgrabnie wypunktował cały kretynizm oskarowej napinki ;)

"Lame gags from the needy host will be hailed as the most hilarious thing that’s ever happened in human history. Anything sentimental, old, worthy or “serious” will get a patronising standing ovation. Speeches will be made. Tears will be shed. Bikram yoga teachers, chakra-aligners and quinoa chefs will be thanked."

LOL

"It’s so boring that if someone falls over (usually Jennifer Lawrence), does a “photobomb” (usually Benedict Cumberbatch) or takes a selfie (usually Ellen DeGeneres), us mere mortals erupt into frenzied hysteria like it’s the Second Coming. Rather than, you know, an insomnia-curing back-slapping bonanza being momentarily enlivened by someone tripping up or taking a photo."

LOL2

"And please stick that Manicam somewhere intimate for the next 12 months. If it starts to chafe, I refer you to that award-winning Anusol rep."

LOL3

Thank you, Michael Hogan! You, sir, are my hero ;)

A tutaj post-oskarowy apdejt ;)

Emily St. John Mandel - "Station Eleven"

W powieści postapokaliptycznej człowiek spodziewałby się czegoś a' la "Walking dead" - prucia flaków i ogólnego pesymizmu.
Nie tutaj. "Station Eleven" to najpiękniejsza i najbardziej subtelna książka o skończonym świecie, którą kiedykolwiek czytałam.

Wirus - gruzińskiej bodajże  - grypy w ciągu kilku tygodni przeprowadził dobrze ponad 90% ludzkości na drugą stronę tęczy. Ci, którzy się ostali, trwają, a wśród nich wędrowna trupa teatralna, wystawiająca Szekspira i grająca muzykę. Bo, jak głosi motto na jednym z ich pojazdów, "...survival is insufficient".
Ta właśnie grupka artystów-nomadów trafia do małego miasta, w którym rządy przejął dziwny młody człowiek, przedstawiający się jako prorok. Skąd się wziął? O co mu chodzi? Gdzie zniknęło dwoje muzyków, którzy dwa lata wcześniej odłączyli się od szekspirowskiej trupy i osiedlili w tej właśnie miejscowości?
To tylko jeden z kilku wątków tej powieści. Są jeszcze inne, każdy wycyzelowany, każdy harmonijnie wkomponowany w kunsztowną całość.

Co wrażliwszy (lub, jak kto woli: co bardziej neurotyczny ;) ) czytelnik dostanie sporą dawkę emocji.
Nie ma epatowania grozą i makabrą. Jest natomiast elegijny nastrój, mnóstwo melancholii i smutku z odrobiną niepokoju, szczególnie kiedy oczami jednego z bohaterów bezradnie oglądamy rozkład świata, który wydaje się przecież stabilny i bezpieczny (I taki właśnie jest, prawda? PRAWDA?!). Jest wzruszenie, kiedy niektórzy ludzie w nieludzkich okolicznościach pozostają ludźmi i nie tracą nadziei. Jest i napięcie, gdy z pozoru niepasujące do siebie fragmenty zaczynają wskakiwać na swoje miejsca. Jest  łagodny, przejmujący żal za tym, co minęło oraz trochę niedowierzania - "jak to się mogło stać"?

W powietrzu wisi sporo pytań: o naturę człowieczeństwa, o koniec cywilizacji, o sztukę, o pamięć, o sukces. Jednoznacznych odpowiedzi nie ma i być nie powinno,  ale materiał do przemyśleń jak najbardziej jest, w obfitości wielkiej.

Bohaterów mamy kilkoro i ich losy precyzyjnie spinają narrację, układając przeszłość i przyszłość jak kawałki puzzli. Konstrukcyjnie powieść jest bez zarzutu - skoki w czasie w przód i w tył nie wprowadzają zamętu, wątki rozwijają się harmonijnie i łączą w spójną całość. Narracja płynna, nie ma zgrzytów i przestojów, język przemyślany, równy, bez zbędnego patosu.

Dla mnie "Station Eleven" była czystą magią, jedną z tych książek, które muszę podczas czytania co jakis czas odkładać, żeby wchłonąć i przetworzyć to co wcisnęło mi się do głowy pod postacią małych czarnych literek. Literatura prawdziwie piękna.