poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Mur

Depresja jest paskudną chorobą. Wykoślawia obraz świata i postrzeganie samego siebie. Powoduje nieustanny ból, jak otwarta rana i ogranicza życie chorego do jego własnej osoby i cierpienia, którego niemal nie sposób znieść.
Rzeczywistość atakuje cię tysiącem bodźców, których nie możesz, nie umiesz przetworzyć, więc kulisz się w sobie, liżąc rany i nie wiedząc jak się bronić. Ty atakujesz bogu ducha winnych bliskich, którzy nie rozumieją z czym walczysz, bo twój przeciwnik istnieje tylko w twojej głowie. Zwijasz się po ciosie niezadanym, miotając się między rozpaczą a wściekłością.
Jedną z charakterystycznych cech tej choroby jest zanik poczucia własnej wartości i kompletna niemożność obiektywnej oceny sytuacji. Reakcje chorego są dalece niewspółmierne do wydarzeń, które je wywołały. Świadomość braku kontroli nad sobą jest torturą i przyczyną wstydu, który nakręca spiralę samoponiżenia.

Nieustanne wysiłki i praca nad sobą przynoszą nikłe rezultaty. Rano czujesz, że możesz wszystko, nabierasz rozpędu a wieczorem rozbijasz się o mur własnej niemożności i ignorancji. Oby tym razem obyło się bez ofiar.

Na chwilę zniknę z blogosfery. Kilka zaistniałych ostatnio sytuacji strzaskało moją kruchą psychiczną równowagę i bardzo się staram ją odzyskać. Codzienne utrzymywanie szerokiego uśmiechu na twarzy kosztuje mnie zbyt wiele. Niestety, nie jest ze mną dobrze, ale zrobię wszystko, żeby było lepiej.

Philippe Aries "Historia dzieciństwa"

Macierzyństwo przynosi ze sobą naturalną chęć poszerzania wiedzy o wszystkim, co dotyczy dzieci. W moim przypadku nie chodzi o informacje dotyczące zwykłych problemów - pielęgnacji, chorób, wychowania, rozwiązywania sytuacji konfliktowych. Interesuje mnie od dawna historia życia codziennego, szczególnie w Średniowieczu (to mój ulubiony okres), ale nie tylko. Ku wielkiemu zadowoleniu trafiłam na dwie książki przedstawiające dzieciństwo w ujęciu historycznym - "Dziecko w dawnej Polsce" Doroty Żołądź-Strzelczyk (o tym później) i tytułową "Historię dzieciństwa".

Lektura należała do owocnych. Dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy... Na przykład tego, że w najwcześniejszych wiekach pojęcie "dzieciństwa" takiego jak obecne nie istniało. Dzieciństwem był pierwszy okres życia dziecka, dopóty, dopóki nie stało się ruchowo samodzielne. Wtedy rozpoczynał się czas wrastania w społeczeństwo, poprzez uczestnictwo w pracy i zabawie na równi z dorosłymi. Nie istniały stroje "dziecięce". Ubrania dzieci były miniaturowymi kopiami ubrań dorosłych.
(Nasuwa mi się mimowolnie skojarzenie z obserwacjami Jean Liedloff, która pisze, że plemię Yequana nie widzi nic dziwnego w tym, że na przykład cztero-pięciolatka opiekuje się młodszym rodzeństwem. Tamtejsze dzieci pracują odkąd nauczą się sprawnie poruszać. Praca jest dla nich nieodłącznym elementem rzeczywistości, nie czymś co trzeba odpękać, żeby móc naprawdę żyć = bawić się. Efekt - ludzie dorośli, którzy z równą pogodą ducha i satysfakcją pracują i odpoczywają.)
Nawiasem mówiąc, takie podejście zdaje mi się lepsze, niż współczesna gloryfikacja dzieciństwa jako okresu błogiej beztroski. Albowiem życie nie jest błogie i beztroskie. Nader często jest tak, że dziecko żyje sobie miło i przyjemnie, spędza czas na zabawie, aż w końcu osiąga wiek, który rodzice uważają za stosowny do podjęcia choćby minimalnych obowiązków. I... zonk. Bo młodociany stawia opór. Niby dlaczego teraz ma pracować, skoro do tej pory się bawił?
Niektórzy okres zabawy przeciągają do czterdziestki albo i dalej, ale to osobna historia.

Innym fascynującym zagadnieniem okazała się kwestia seksualności. Dawne czasy były dość, rzekłabym, bezpruderyjne ;) Oto cytat z dziennika królewskiego lekarza na dworze francuskim:

"Delfin (Ludwik XIII) ma rok. 'Bardzo wesoły i ożywiony, każe wszystkim całować się w ptaszka.''.

I dalej:

"Ma przeszło rok, kiedy zaręczają go z hiszpańską infantką. Otoczenie daje mu do zrozumienia, na czym rzecz polega, i malec zdaje się rozumieć, o co chodzi. Pytają go: 'Gdzie jest kochaś infantki?' Kładzie rękę na ptaszku."

"Kiedy ma pięć, sześć lat, dorośli przestają się bawić jego genitaliami, za to on zabawia się genitaliami innych: w łóżku, sąsiadującym z jego łóżkiem leży panna Mercier, pokojowa. 'Zabawia się z nią', każe jej poruszać palcami u stóp, podnieść nogi do góry, 'każe piastunce przynieść rózgi, żeby ją wychłostać... Piastunka pyta: 'Coś tam zobaczył u Mercier?' - Odpowiada chłodno: 'Widziałem jej tyłek'. '-Coś jeszcze zobaczył, Panie?' - Odpowiada chłodno, nie śmiejąc się, że widział jej cipę'."

Zaprawdę fascynujące czasy.

Sporo miejsca Aries poświęca edukacji szkolnej, ale zagadnienie jest tak nudne, że wyznam szczerze, nie chce mi się o nim pisać. Przedstawiam jedynie cytat, który mnie zadziwił:

"W Avignonie w dzień karnawału studenci cieszyli się specjalnym przywilejem: mieli prawo bić Żydów i nierządnice". 

Na zakończenie pyszny i jakże znamienny cytacik:

"W 'Regułach wychowania dzieci' z 1687 roku Coustel pisze: 'Trzeba kochać dzieci i przezwyciężać niechęć, jaką budzą w człowieku rozumnym.'."

Tego trzymajmy się i dzisiaj ;) A książkę polecam.


niedziela, 19 sierpnia 2012

Histeria

Niedzielne popołudnie. Matka dzieciom już dłużej nie daje rady. Olewając stos garów do mycia i lepką podłogę,  siada przed laptopem i zakłada na uszy swoje megawypasione dźwiękoszczelne słuchawki. Znajduje na jutubie najbardziej trzepiącą mózgowie siekankę i puszcza na pełny zychel.
Boże co za ulga.
Nie słychać wycia.
Błogość.
O dziwo, dziś nie wyje Matju. Jest zbyt zajęty trenowaniem chodzenia. Natomiast tryb "wyjec" włączył się Średniej. Czy istnieje coś takiego jak kryzys czterolatka?? Jeśli tak, to u nas jest w pełnym rozkwicie. Ania zmieniła się ze słodkiej dziewuszki w rozwrzeszczanego potwora.
"Poproszę pokrojone jabłko!" "Proszę bardzo, córciu." "Nie chciałam pokrojonego, chciałam całeeeeeee łaaaaaaa!!!!!" Założę się, że daje więcej decybeli niż młot pneumatyczny...
"Chcę na trampolinęęęęę!!!!" "A Zuzia mnie przezywaaaaaa!!!!" "Jeść!!!!" "Nie chcę sprzątać, brzuszek mnie boliiiii!" "Nie pójdę do przedszkolaaaaaa!!!!" Wszystko okraszone wiercącym w uszach, histerycznym zawodzeniem. Które, pragnę nadmienić, doprowadza mnie błyskawicznie do nerwowego załamania i wybuchu agresji.
Błagam. Niech ten weekend się skończy, niech będzie poniedziałek i niech to dziecko idzie do przedszkola, bo mnie dawno zabrakło pomysłów. Jedyne co mogę zrobić to założyć słuchawki i odpłynąć na kilka minut. Zawsze to parę minut bliżej do wieczora.

A tymczasem dajemy ostro i bez litości po zwojach mózgowych: