sobota, 3 sierpnia 2013
piątek, 2 sierpnia 2013
Uroda, rzecz względna
W kolejce do przeczytania czeka "Historia piękna" Umberto Eco. Może się doczeka. A tymczasem znalazłam to, co poniżej.
Jak zmieniał się wizerunek kobiety na przestrzeni wieków :) Bardzo miła dla oka kompilacja. Śliczna pani.
I jeszcze to. Stare ale jare. Nigdy za wiele przypominania co z naszymi mózgami i samooceną robią lale oskrobane fotoszopem.
Jak zmieniał się wizerunek kobiety na przestrzeni wieków :) Bardzo miła dla oka kompilacja. Śliczna pani.
I jeszcze to. Stare ale jare. Nigdy za wiele przypominania co z naszymi mózgami i samooceną robią lale oskrobane fotoszopem.
A końca nie widać
Po tej jednej przespanej nocy nabrałam optymizmu. Chyba mnie Bóg opuścił, optymizmu mi się zachciało ;)
Wczoraj Matju wył w nocy tak, że nawet ja się budziłam, a przecież śpię w innym pokoju. Byłam więc niewyspana.
Dziś nie wył, ale za to przed 5.00 rano obudziła mnie Ania, informacją, że zasikała łóżko. Domagała się zmiany pościeli. Niestety, nie należę do matek, które ochoczo i z poświęceniem rzucają się na takie zadania bladym świtem. W efekcie spała na ręczniku, rozłożonym na plamie. Chyba dobrze jej tak, bo śpi do tej pory, a mamy już 7.45. Plama była nieduża, proszę nie wzywać opieki społecznej. ;)
Kiedy uporałam się z problemem zasikanego legowiska, padłam na swoje łóżko z nadzieją na co najmniej godzinkę snu. Ale, jak powszechnie wiadomo, nadzieja matką głupich. Pięć minut później wstał Matju, domagając się jedzenia i picia. I bajek.
Posadziłam, napoiłam, dałam ukochany serek, włączyłam Cbeebies i wróciłam do łóżka. Z nadzieją na chociaż 15 minut snu. A gdzie tam.
Młody posiedział 5 minut, i zaczął mnie wołać. Zwlokłam się z łóżka na pół śpiąc i na ślepo, macając ściany, poszłam sprawdzić czego u jasnej cholery chce. A on wesoło rozpaćkał pół opakowania serka na krzesełku, na sobie i na podłodze. Wspiełam się na wyżyny opanowania (jako, że incydent zdarzył się rano, przed pierwszą dawką kofeiny, zasługa liczy sie podwójnie ;) ) i nie uległam chęci złapania go za fraki i wytarcia nim brudnej podłogi.
Odstawienie od piersi przebiegło sprawnie. Młody tylko kilka razy wył sfrustrowany o cyca. Dokładnie trzy. Potem juz tylko zagadywał. Wczoraj zagadnął pytająco jeden raz, a kiedy załatwiłam go odmownie, nie przejął się zupełnie.
Usypianie go to teraz wielka komedia ;) Na drzemkę dzienną nie chce zasnąć za nic, chociaż widać, że jest padnięty. Nie i już. Wychodzę jednak z założenia, że on niekoniecznie wie czego potrzebuje i po prostu zapędzam go do łóżka. On ucieka. Wyje. I wyje i wyje jeszcze trochę. Aż w końcu zasypia, głaskany po głowie albo przytulony do mamy. Wyraźnie potrzebujemy jakiegos drzemkowego rytuału, może w najbliższych dniach coś się wyklaruje.
Usypianie wieczorne jest zabawniejsze. Klusek idzie do łóżka, wie, że trzeba iść "paj". Ale na wszelki wypadek w ostatniej chwili protestuje. Nieeeee! Nie ciem paj! I próbuje uciekać. Zatrzymany, rzuca się na łóżko. Ziewa, trze oczy, turla się po całym łóżku. Łazi po mnie. Klepie nogami w ścianę. Śpiewa. Wierzga. Znowu się turla. I tak przez pół godzinki :) W końcu zasypia w jakiejś dziwacznej pozycji. należy wtedy odczekać kilka minut i przełożyć go na przynależne mu miejsce.
Procedura nie jest bynajmniej dłuższa niż usypianie przy piersi, do tego znacznie przyjemniejsza. Ot leżę sobie wygodnie w ciemnej sypialni i dzieciak po mnie pełza. Zrelaksować się można i jest całkiem miło. Za nic nie wróciłabym do karmienia. O nienienie.
Nie żałuję że przestałam karmić. I nie mam depresji polaktacyjnej ;) Nie mogę się doczekać kiedy spadnie mi gorączka i zaniknie laktacja i będę znowu SOBĄ :D Na razie piję litry szałwi, łykam ibuprom i żyję nadzieją, że jednak nie dostanę zapalenia.
Wczoraj Matju wył w nocy tak, że nawet ja się budziłam, a przecież śpię w innym pokoju. Byłam więc niewyspana.
Dziś nie wył, ale za to przed 5.00 rano obudziła mnie Ania, informacją, że zasikała łóżko. Domagała się zmiany pościeli. Niestety, nie należę do matek, które ochoczo i z poświęceniem rzucają się na takie zadania bladym świtem. W efekcie spała na ręczniku, rozłożonym na plamie. Chyba dobrze jej tak, bo śpi do tej pory, a mamy już 7.45. Plama była nieduża, proszę nie wzywać opieki społecznej. ;)
Kiedy uporałam się z problemem zasikanego legowiska, padłam na swoje łóżko z nadzieją na co najmniej godzinkę snu. Ale, jak powszechnie wiadomo, nadzieja matką głupich. Pięć minut później wstał Matju, domagając się jedzenia i picia. I bajek.
Posadziłam, napoiłam, dałam ukochany serek, włączyłam Cbeebies i wróciłam do łóżka. Z nadzieją na chociaż 15 minut snu. A gdzie tam.
Młody posiedział 5 minut, i zaczął mnie wołać. Zwlokłam się z łóżka na pół śpiąc i na ślepo, macając ściany, poszłam sprawdzić czego u jasnej cholery chce. A on wesoło rozpaćkał pół opakowania serka na krzesełku, na sobie i na podłodze. Wspiełam się na wyżyny opanowania (jako, że incydent zdarzył się rano, przed pierwszą dawką kofeiny, zasługa liczy sie podwójnie ;) ) i nie uległam chęci złapania go za fraki i wytarcia nim brudnej podłogi.
Odstawienie od piersi przebiegło sprawnie. Młody tylko kilka razy wył sfrustrowany o cyca. Dokładnie trzy. Potem juz tylko zagadywał. Wczoraj zagadnął pytająco jeden raz, a kiedy załatwiłam go odmownie, nie przejął się zupełnie.
Usypianie go to teraz wielka komedia ;) Na drzemkę dzienną nie chce zasnąć za nic, chociaż widać, że jest padnięty. Nie i już. Wychodzę jednak z założenia, że on niekoniecznie wie czego potrzebuje i po prostu zapędzam go do łóżka. On ucieka. Wyje. I wyje i wyje jeszcze trochę. Aż w końcu zasypia, głaskany po głowie albo przytulony do mamy. Wyraźnie potrzebujemy jakiegos drzemkowego rytuału, może w najbliższych dniach coś się wyklaruje.
Usypianie wieczorne jest zabawniejsze. Klusek idzie do łóżka, wie, że trzeba iść "paj". Ale na wszelki wypadek w ostatniej chwili protestuje. Nieeeee! Nie ciem paj! I próbuje uciekać. Zatrzymany, rzuca się na łóżko. Ziewa, trze oczy, turla się po całym łóżku. Łazi po mnie. Klepie nogami w ścianę. Śpiewa. Wierzga. Znowu się turla. I tak przez pół godzinki :) W końcu zasypia w jakiejś dziwacznej pozycji. należy wtedy odczekać kilka minut i przełożyć go na przynależne mu miejsce.
Procedura nie jest bynajmniej dłuższa niż usypianie przy piersi, do tego znacznie przyjemniejsza. Ot leżę sobie wygodnie w ciemnej sypialni i dzieciak po mnie pełza. Zrelaksować się można i jest całkiem miło. Za nic nie wróciłabym do karmienia. O nienienie.
Nie żałuję że przestałam karmić. I nie mam depresji polaktacyjnej ;) Nie mogę się doczekać kiedy spadnie mi gorączka i zaniknie laktacja i będę znowu SOBĄ :D Na razie piję litry szałwi, łykam ibuprom i żyję nadzieją, że jednak nie dostanę zapalenia.
czwartek, 1 sierpnia 2013
Prasówka
Krótki acz ciekawy artykulik o leczeniu depresji. W języku language.
I jeszcze jeden.
I teścik.
A TUTAJ cos do pośmiania, w języku naszym kochanym ojczystym. rechotałam tak, że bolała mnie przepona. Lubię głupie dowcipy i debilne komentarze. Obym nigdy nie dorosła ;)
A na deser - Gordon Ramsay, jeden z moich idoli :)
I jeszcze jeden.
I teścik.
A TUTAJ cos do pośmiania, w języku naszym kochanym ojczystym. rechotałam tak, że bolała mnie przepona. Lubię głupie dowcipy i debilne komentarze. Obym nigdy nie dorosła ;)
A na deser - Gordon Ramsay, jeden z moich idoli :)
Kino
Nie przepadałam za kinem, wolałam książki, ale to się powoli zmienia. Odkąd mogę opuścić rodzinę i udać się do CH Targówek na dwie samotne godzinki, kino znacznie zyskało w moich oczach :) W kinie mogę siedzieć sama, daleko od wszystkich, w ciemności nikt na mnie nie zwraca uwagi, nie muszę nic robić, tylko usiąść wygodnie i oddać się rozrywce. Rozrywce, dodajmy, niezbyt wysokich lotów, bo moje ulubione produkcje to klasyczne amerykańskie gnioty ;) Lubię i już, jestem zbyt wyczerpana żeby się kreować na yntelektualistkę. "Dobre" filmy mnie męczą, tego mi nie trzeba. Myślenie mi szkodzi.
Dziś obejrzałam "Wolverine". Dwie bite godziny wpatrywania się w apetyczną klatę Hugh Jackmana :D Czyż może być lepszy sposób na spędzenie przedpołudnia? ;)
Z każdego seansu wracam z utrwaloną w głowie listą filmów do obejrzenia. Na topie mam ten:
Łysy Matt Damon, mniam. Zapowiada się bosko.
Dziś obejrzałam "Wolverine". Dwie bite godziny wpatrywania się w apetyczną klatę Hugh Jackmana :D Czyż może być lepszy sposób na spędzenie przedpołudnia? ;)
Z każdego seansu wracam z utrwaloną w głowie listą filmów do obejrzenia. Na topie mam ten:
Łysy Matt Damon, mniam. Zapowiada się bosko.
środa, 31 lipca 2013
Cud
Przespałam noc. Pierwszą od ponad 7 lat. Uczciwie przespałam, wieczorem zasnęłam, obudziłam się rano.
Może to głupie, ale płaczę. Ze szczęścia :) Przespać całą noc - to cudowne uczucie.
Może to głupie, ale płaczę. Ze szczęścia :) Przespać całą noc - to cudowne uczucie.
wtorek, 30 lipca 2013
Mowa wiązana
Aktualnie brnę powolutku przez "Bastion" Kinga, ale jako, że cegła ta ma ponad 1000 stron, robię sobie przerwy, żeby nie zdrętwiał mój biedny mózg, nienawykły ostatnio do takich obciążeń.
Oto jeden z wdzięcznych przerywników:
Małgorzata Hillar - "Światło"
Zapalałeś
oliwne lampki
pomidorów
na naszym stole
prostokątny księżyc
prześcieradła
naszym snom
Zapalałeś
białe lampy gęsi
w ciemnych rowach
mojej wyobraźni
czarne ziarnka liter
w moich wierszach
i każda płonęła
jak jeżyna
Nazywałeś mnie
światłem i ogniem
Która bez ciebie
nie umiem zapalić
w zwyczajnym piecu
Bez ciebie
jestem ślepym nietoperzem
Rozbroił mnie ten wiersz, w szczególności ślepy nietoperz :) Tak tak, identyfikuję się :)
Dawno nie było muzyki, więc pozwolę sobie:
Oto jeden z wdzięcznych przerywników:
Małgorzata Hillar - "Światło"
Zapalałeś
oliwne lampki
pomidorów
na naszym stole
prostokątny księżyc
prześcieradła
naszym snom
Zapalałeś
białe lampy gęsi
w ciemnych rowach
mojej wyobraźni
czarne ziarnka liter
w moich wierszach
i każda płonęła
jak jeżyna
Nazywałeś mnie
światłem i ogniem
Która bez ciebie
nie umiem zapalić
w zwyczajnym piecu
Bez ciebie
jestem ślepym nietoperzem
Rozbroił mnie ten wiersz, w szczególności ślepy nietoperz :) Tak tak, identyfikuję się :)
Dawno nie było muzyki, więc pozwolę sobie:
Wieści z frontu
Mąż zeznał, iż Klusek budził się co dwie godziny i płakał. Nie wiem, spałam :D aż do piątej, kiedy to Młody uciekł ojcu i przybiegł do mnie. Utulilam, odniosłam do sypialni i poszłam spać dalej. Wstał o 6.00 rano, więc nie było bardzo źle.
O "cici" już nie pyta. Ciekawe co będzie z drzemką dzienną.
Wszystko mnie boli ;)
Niewyspanego męża pocieszyłam następującymi słowy: "to teraz wyobraź sobie kochanie, ze masz tak co noc przez kilka lat".
;)
O "cici" już nie pyta. Ciekawe co będzie z drzemką dzienną.
Wszystko mnie boli ;)
Niewyspanego męża pocieszyłam następującymi słowy: "to teraz wyobraź sobie kochanie, ze masz tak co noc przez kilka lat".
;)
poniedziałek, 29 lipca 2013
Na temat (u)więzi
Karmienie piersią jest najlepsze, najzdrowsze i w ogóle naj. Ale przychodzi taki moment, kiedy masz ochotę strzelać, za każdym razem kiedy namolny ssak przyczepia ci się do, za przeproszeniem, cycka.
W moim przypadku dzieje się tak po około dwóch latach. Mam dość i bardziej dość i coraz bardziej dość.
Korzystając z mężowskiego urlopu, postanowiłam odstawić Matju. Wreszcie. Bo nerwy mi puszczają. Więź zamienia się w uwięź.
Właśnie przed chwilą uśpiłam Młodego łagodnie i nieinwazyjnie, bez użycia mlekopoju. Zagadywał co i rusz: "cici? cici?" na co uzyskiwał odpowiedź, że nie ma już cici, że cici papa i że Mati jest dużym chłopczykiem a nie małym dzidziusiem a teraz śpimy. Zasnął głaskany i przytulany. Musiałam odśpiewać "Ach śpij kochanie" jakieś 10 razy. Poszło podejrzanie łatwo.
Od tej chwili akcję "Cyc won" bohatersko przejmuje Mąż. Ja układam się do snu w swoim pokoiku a Małżonek śpi z Kluskiem w naszej sypialni, zaopatrzony w niekapek z wodą i dużo determinacji ;)
Spodziewam się najgorszego, czyli nieutulonego megaryku w środku nocy ;) Oczywiscie wstanę i wesprę, jeśli bedzie trzeba. Mozliwe, że czeka nas kilka trudnych dni.
Ale, niestety, jest to konieczne w moim konkretnym przypadku :)
Trzymajcie kciuki :)
W moim przypadku dzieje się tak po około dwóch latach. Mam dość i bardziej dość i coraz bardziej dość.
Korzystając z mężowskiego urlopu, postanowiłam odstawić Matju. Wreszcie. Bo nerwy mi puszczają. Więź zamienia się w uwięź.
Właśnie przed chwilą uśpiłam Młodego łagodnie i nieinwazyjnie, bez użycia mlekopoju. Zagadywał co i rusz: "cici? cici?" na co uzyskiwał odpowiedź, że nie ma już cici, że cici papa i że Mati jest dużym chłopczykiem a nie małym dzidziusiem a teraz śpimy. Zasnął głaskany i przytulany. Musiałam odśpiewać "Ach śpij kochanie" jakieś 10 razy. Poszło podejrzanie łatwo.
Od tej chwili akcję "Cyc won" bohatersko przejmuje Mąż. Ja układam się do snu w swoim pokoiku a Małżonek śpi z Kluskiem w naszej sypialni, zaopatrzony w niekapek z wodą i dużo determinacji ;)
Spodziewam się najgorszego, czyli nieutulonego megaryku w środku nocy ;) Oczywiscie wstanę i wesprę, jeśli bedzie trzeba. Mozliwe, że czeka nas kilka trudnych dni.
Ale, niestety, jest to konieczne w moim konkretnym przypadku :)
Trzymajcie kciuki :)
niedziela, 28 lipca 2013
Zalesie Mazury Active Spa
TUTAJ byliśmy. Było, niestety, zupełnie nie SPA, ale za to bardzo ACTIVE. Dzięki Mateuszowi, który robił, co mógł, by ten czas był niezapomniany. I to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu, bynajmniej.
Ale może zacznę od początku.
Hotel jest świetny. Przyjazny dzieciom w stopniu wręcz niezwykłym. Podczas pierwszego spaceru po hotelowym terenie natknelismy sie na ten oto park jeździkowy:
Mateusz spędzał długie godziny jeżdżąc tymi wehikułami albo pchając je w górę i w dół po podjeździe dla wózków. Były tam samochody "policyjne", zwykłe autka, jeden traktor, hulajnoga i rowerki trójkołowe.
W razie niesprzyjającej pogody dzieci można upchnąć w dwóch salach zabaw - mniejszej, w której jest basen z piłeczkami, wielkie poduszkowe klocki do budowania konstrukcji typu fort ;) oraz masa zabawek:
... albo w dużej, gdzie z jednej strony jest przestrzeń do jeździkowania, biegania i tak dalej...
... a z drugiej piętrowa skomplikowana konstrukcja, zawierająca drabinki, wielkie klocki do wspinania, basen z piłeczkami i prowadzącą wprost do niego szeroką zjeżdżalnię... Matju właził tam i zazwyczaj musiałam wpełzać w ten labirynt i go ratować, jak wrzeszczał.
Ale nawet takie cuda mogą się szybko znudzić, więc hotel proponuje dzieciorom animacje. Dwie śliczne i młode panie animatorki dbały o godziwą rozrywkę. Było mini disco, karaoke, lepienie z masy solnej (wyroby z masy solnej zostały potem upieczone w hotelowej kuchni), podchody, zabawa w piratów i poszukiwanie skarbu, malowanki, wycinanki i inne takie różności.
Raj, panie, raj istny. Nieprawdaż?
Dziewczynki były zachwycone. Ogladałam je praktycznie wyłącznie w porze posiłków ;) Za to Matju... Ojojoj.
Matju był na NIE. Wielkie, donośne, nadęte i wściekłe NIE. Wyrażane ile sił w płuckach.
Posiłki (skądinąd dość smaczne i całkiem obfite choć mało urozmaicone) były dla mnie koszmarem. Mateusz odmawiał jedzenia czegokolwiek a przyprowadzony do hotelowej restauracji po prostu się darł. Wrzeszczał, wyrywał się, rzucał jedzeniem, ściągał obrus ze stołu, usiłował przewracać szklanki. Nie jadł, więc był głodny. Był głodny, więc był wściekły i wrzeszczał, między posiłkami też. Koło się zamyka.
Trzeciego bodaj dnia po przyjeździe rozpłakałam się publicznie przy śniadaniu, udręczona wrzaskiem i wstydem za swoją rodzicielską nieudolność. I frustracją tudzież bezradnością.
Zaczęliśmy jeść posiłki osobno - jedno z nas pilnowało wyjca a drugie szło z dziewczynkami coś zjeść. Potem pilnujący przyprowadzał wyjca do restauracji (nie traciliśmy nadziei, że w końcu coś zeżre) i przekazywał współmałżonkowi już najedzonemu.
W czasie całego pobytu Mateusz zjadł w restauracji dwa jajka sadzone (bez żółtek) oraz jednego kotleta.
Na szczęście, po jakimś czasie zorientowaliśmy się, że na restauracyjnym tarasie, między 11.00 a 16.00 są wystawiane przekąski dla dzieci - makaron z sosem pomidorowym i frytki. Dzięki temu udało mi się zachować jakies nędzne resztki zdrowia psychicznego.
Kiedy wyjec szedł spać, matka mogła udac się na spacerek. Pierwszego dnia poszłam nad jezioro, usiadłam na tym pomoście i się rzewnie rozpłakałam:
Kiedy tak siedziałam i chlipałam, ocierając nos rekawem bluzy, z jeziora wyskoczyła na pomost żaba. Wylazła z lewej strony, przeszła przez moje nogi (nie wiem czemu nie wrzasnęłam, chyba z szoku) i wskoczyła do jeziora po prawej stronie. Z wrażenia przestałam smarkać.
Któregoś dnia Mlody byl tak okropny, że nie wiedziałam co mam z nim zrobić (jako, że zabicie go kapciem nie wchodziło niestety w grę). Wsadziłam go w nosidło i poszłam w las. Odkryłam śliczną polanę, schodzącą łagodnie prosto do jeziora. Czystą i bezludną. Tam bym mogła mieszkać.
Mateusz, postawiony w pobliżu wody, rozejrzał się, poszurał bosymi nogami po trawie i wyciągnął ręce - "mama ooopppa!!!!". Wyraźnie nie jest fanem żadnych akwenów, przewyższających rozmiarami wannę.
Na hotelowym terenie były zwierzęta. Trzy smętne kucyki (strasznie mi żal było tych koników, żadna frajda łazić cały dzień po piachu, na malutkim poletku i do tego te bachory wrzeszczące, poklepujące i tak dalej), jeden osioł z depresją (zakładam, że był smutny, bo jego ciągłe porykiwanie brzmiało zupełnie jak skarga na ból istnienia)...
... oraz dwie wyluzowane kozy, z których jedna notorycznie przesiadywała o tak:
Hotel ma też miniaturową piaszczystą plażę, która bardzo się spodobała dziewczynkom.
Kiedy tylko mogłam (czyli jakieś 3 razy), uciekałam na "swoją" łączkę i gapiłam się na drzewa, wdychałam powietrze, pachnące sianem oraz słuchałam błogosławionej CISZY. Cisza to najlepsza rzecz na świecie.
Oraz moczyłam końcówki peryferyjne w jeziorze Orzyc.
Taki widoczek mogłabym mieć za oknem.
Dwukrotnie podczas pobytu kolacja była "biesiadna". Biesiadność kolacji składała się z: wielkiego zadaszenia, pod którym stały rzędy stołów i ławek; grilla (pyszności, żarłam jak obłąkana, z grilla zjem wszystko w każdej ilości) oraz muzyki typu "majteczki w kropeczki" oraz "góralu czy ci nie żal". Ale, jak powiedziałam, dla grilla zniosę każdą niedogodność ;)
Ania wyraźnie była zmęczona.
Mateusz został brutalnie spacyfikowany na tatowych plecach. Tylko w ten sposób mogliśmy cokolwiek spokojnie zjeść.
Było nawet ognisko. Zu piekła sobie chlebek.
Mateo, puszczony luzem, biegał jak wariat aż w końcu namierzył kredę do rysowania po chodnikach.
Po piętnastu minutach wyglądał tak:
Na koniec przykład potrawy z hotelowej restauracji:
Miało być "peNNe" ale widać ktoś się nie douczył.
Dla nieuświadomionych - "penne" to po włosku makaron typu rurki.
"Pene" to, krótko mówiąc, penis. ;) Nie wiem jak smakuje z pesto :P
Ogólnie rzecz biorąc: piękne miejsce, dobry hotel, niezłe jedzenie, miła obsługa. Tylko ja bym chciała tam bez wyjca poprzebywać ;)
Ale dziewczynki bawiły się znakomicie i w tym szukam sensu tej całej imprezy pod tytułem "rodzinne wakacje".
Subskrybuj:
Posty (Atom)