Dwa tygodnie samodzielnej walki z potomstwem nadszarpnęły poważnie moje siły fizyczne i psychiczne. Kładę się spać coraz wcześniej, a dokładniej mówiąc - zasypiam tam, gdzie akurat się znajduję, jak Klusek. Wstaję tak samo zmęczona, bo dziecko nie daje mi spać (dziś w nocy, między innymi, śpiewał przez sen). Zaliczam krwotoki z nosa, zawroty głowy i wchodzenie na ściany. Jestem tak obolała, że jeszcze przed śniadaniem muszę wziąć coś przeciwbólowego, żeby móc normalnie funkcjonować. Jeśli dzieci zbliżą się do mnie na mniej niż metr, zaczynam warczeć. W sumie to mam chęć warczeć na wszystkich.
Jest zombiastycznie.
2 komentarze:
No niestety tak to bywa, rozumiem bardzo dobrze. I co gorsze - nie ma na to recepty, ja szukam i jak do tej pory nie znalazlam. Jedyne co to czas ten stan rzeczy zmienia - tylko co z tego, i nam wtedy lat przybywa. Zawsze można dzieci wysłać z mężem w rejs :) pomarzyć można :)
No dokładnie - wszystko minie. My też miniemy, czekając na lepszy czas.
Prześlij komentarz