Drugie śniadanie dla dziecka w wieku szkolnym. Frustracja, krew, pot i łzy.
- Nie zjem pomidora!
- Nie chcę z szynką!
- Nie lubię ogórka!
- A mogę zjeść troszeczkę?
- Dlaczego nie batonik?
- A mogę soczek?
- Daj mi czekoladę!
- Chcę Seven Days'a!
Wszystko to denerwowałoby mnie znacznie mniej, gdyby nie to, że Najstarsza ma nadwagę :/ Pomijam fakt, że nie może nosić dżinsów, bo się nie dopina w pasie. Pomijam fakt, że teraz już z dużą trudnością wbija się nawet w dres. Pomijam fakt, że kupuję spódnice na trzynastolatkę, żeby pasowały w talii, czy też w miejscu, gdzie talia powinna się znajdować. To wszystko pikuś. Najgorsze jest, że moje dzieci są genetycznie obciążone ryzykiem zachorowania na cukrzycę, a przy nadwadze ryzyko to zwiększa się do, uwaga, 80% :(
W wakacje udało się nam doprowadzić Najstarszą do stanu względnej normalności. Nawet zaczęła jeść warzywa. Potem pojechała na dwa tygodnie do dziadków... Czy muszę dodawać, że wróciła okrągła jak pączek? Doznałam szoku, kiedy zaczęłam jej kroić owoce, a ona spróbowała i wielkim głosem, cała rozżalona, zakrzyknęła - A GDZIE CUKIER? DZIADEK POSYPYWAŁ CUKREM!!!! Racuszki z cukrem, owoce z cukrem, lody, batoniki, soczki z kartonu, naleśniczki z dżemikiem. Jak to dziecko ślicznie je!
Co jakiś czas wpadam w rozpacz na tym tle.
Staram się, nieustannie, zainteresować ją zdrowym jedzeniem. Staram się, naprawdę. Świeżutkie owoce i warzywa, świeży, pełnoziarnisty chleb/bułeczki, sok wyciskany z pomarańczy. Domowa granola z kremowym jogurtem zrobionym własnoręcznie przeze mnie. Prawdziwa szynka za 50 złotych.
Kiedy przynosi wszystko z powrotem w plecaku ze szkoły i nawet nie chce się jej wyciągnąć tego i odstawić do kuchni; kiedy muszę wyrzucać zepsute jedzenie (nienawidzę wyrzucać jedzenia), chce mi się płakać i mam ochotę jej przywalić w łeb.
W końcu przestałam jej dawać do szkoły cokolwiek, oprócz wody. Je obiad na stołówce, a skoro przynosi drugie śniadanie do domu to znaczy, że nie jest głodna. Nie stać mnie na marnowanie jedzenia.
Tylko muszę pilnować, żeby potajemnie nie wyciągała drobnych ze skarbonki. Na cholerne słodycze w cholernym szkolnym sklepiku :/
Problem musi być bardziej powszechny, bo panie w szkole postanowiły wdrożyć akcję uświadamiającą. Dzieciom wczoraj pokazano prezentację, wyjaśniającą jak ważne jest zdrowe jedzenie, ilustrowaną zdjęciami przykładowych śniadań.
Najstarsza bardzo się przejęła, wzięła sobie do serca, bo wiadomo, jak mama mówi to można olać, ale jak mówi pani w szkole to hoho! Przyszła więc do domu i od progu krzyczała:
MAMO! CZEMU MI NIE DAJESZ ZDROWEGO DRUGIEGO ŚNIADANIA?!
Najpierw popłakałam się z frustracji, następnie posadziłam ją przed komputerem i włączyłam tę szkolną prezentację. Pokazałam jej zdjęcia śniadań i palcem wytykałam kolejne produkty:
- Marchewka. Dostałaś marchewkę do szkoły i przyniosłaś całą z powrotem. Jabłko. Dostałaś i nawet nie ugryzłaś. Śliwki. Zostawiłaś je w plecaku tak długo, aż zaczęły płynąć, zapaskudziły ci cały plecak i trzeba go było prać, pamiętasz? Kanapka z ciemnym chlebem. Zawsze zostawiasz ciemny chleb, a kiedy podaję ci taką kanapkę, krzywisz się i krzyczysz, że chcesz chałkę albo białą bułeczkę, a chleba nie lubisz. Winogrona. Przynosisz je z powrotem i jęczysz, że nie lubisz pestek i skórek.
I tak dalej.
Mina dziecka wydłużała się coraz bardziej. Może WRESZCIE zatrybi.
Mam nadzieję, że cokolwiek dotarło. Dziś poprosiła o pokrojoną gruszkę na drugie śniadanie.
Zobaczymy.
Nie mam już siły z tym walczyć.
17 komentarzy:
Ty masz grubiutką, ja chudego. Ale efekt wdrażania zdrowego żarcia podobny. Ja jeszcze muszę wysłuchiwać dobrych rad teściów i męża :(
Ja też.
Twoi też się na wszystkim znają? Czyżby z tej samej wsi? ;)
Ja mam Młodszego po operacji jelita grubego, więc zamieniłam słodycze na suszone owoce. Pomyślałam, że przy okazji Starszy się nawróci na suszone owoce zamiast cukierków (na szczęście chudy jest). I co robi mój mąż i moja mama? Dają Starszemu cukierki "żeby mama nie widziała" grrrr....
to jest powszechny problem, tylko większośc społeczeństwa tego nie rozumie. a dzieci ogladają nawet na stricte dzieciowych kanałach reklamy słodzonych soków i pszennych białych ciastek z syfami i cukrami, a takze wytopionych ze swinskich kosci słodyczy z dodatkiem sztucznych barwników i cukru. tez mam ten problem, w dodatku widze po moich dzieciach jakiej strasznej głupawki i haju po prostu dostają po słodyczach...
owszem, owoce zjedzą (głównie jabłka, ale tocha i zo nawet tkną winogrona czy mandarynki, zo własciwie wszystkie owoce, fran za to prawie nic) warzywa jedzą bo wyjscia nie mają. wolałabym zeby nie jedli mięsa (bo nas nie stac na wiejskie eko kurczaki i szynke za 50 zł :/)
ale co z tego jak u babci zwykle soczek albo (czarna) herbatka z cukrem, danonki, jogurciki, lizaki itp... tłumacze, proszę, błagam, groże i gówno. nic nie dociera :/
tocha jeszcze nadwagi nie ma, ale to kwestia pójscia do szkoły i dostępu do szkolnego sklepiku. czemu, do chuja w szkolnym sklepiku są słodycze??????? nie jestem w stanie tego pojąc. a dyrektorzy szkół nie mogą na to wpłynąc? dlaczego?
współczuję. rozumiem frustrację. miejmy nadzieję ze ona zrozumie i da przykład Ani.
aha, a badałas ją pod kątem candidy albicans? a pasozyty? glistunia uwielbia słodycze, candida tez, i one 'każą' gospodarzowi sięgac po takie produkty własnie...
Szczesliwie u nas w szkole
a. nie ma sklepiku
b. jest scisle ustalone, w ktore dni co dzieci przynosza na drugie sniadanie (trzy dni to owoce lub warzywa w dwa, niestety, ciastka bez czekolady)
in minus - wielu rodzicow tego nie przestrzega a moje sprytne dzieci dozywiaja sie u miluch kolegow i kolezanek. Corka jest taka w sam raz, ale ma juz dziurawe mleczaki i obsesje na punkcie cukru a syn niby ok, ale raczej w tych chudych.
Zu była badana na grzyby i pasożyty, ale jest zdrowa. Ona od najmłodszych lat nie jada nic, co nie jest słodkie, jak była niemowlakiem to odmawiała zjedzenia czegokolwiek co nie było słodkie. Musiałam normalne zupki mieszać jej pół na pół z owocami, bo inaczej nie przełknęła.
Interesującą obserwacją może być to, iż ona jako jedyna z moich dzieci była karmiona mlekiem modyfikowanym, kupowaliśmy Bebiko, najbardziej dosładzane mleko na rynku :( Nie miałam pojęcia że tak jest, dowiedziałam się jak Zu miała chyba ze trzy lata :(
Ania, karmiona piersią dwa lata, bez problemu zjadała i zjada warzywa i owoce, sery, mięso. Nie ma nadwagi, mimo, że słodyczy jakoś jej specjalnie nie ograniczam. Ale ona, jak je czekoladę i ma dość to odłoży i powie, że już nie chce. Zuzia zjadłaby do końca, nawet gdyby miała się potem porzygać :/
Dziadkowie to jest osobny problem, ja już nie mam siły, bo jak protestuję to wychodzę na niewdzięcznicę. Przeciez jedynie słusznym wyrazem miłości jest zrobienie z dziecka kaszalota za pomocą słodyczy z Lidla.
przejebane z tymi dziećmi. A jezcze bardziej przejebane z dziadkami. Moja matka odwiedza mnie 2x w tygodniu i 2x w tygodniu dziecku przynosi słodycze + "choćmy po bułeczke, bo bułeczka (drożdżówka) przecież nie słodka(TAK MOJA MAMA TWIERDZI, ŻE DROŻDŻÓWKA NIE JEST SŁODKA) + SOCZEK+ LIZACZEK. I po Heli zaczyna być widać. Napuchnięta twarz. Obiad przynosi to samo mięso+ziemniaki. Sałatka najczęściej to kawałeczki marchewki w sosie do ziemniaków. I nie wolno mi zwrócić uwagi, bo od razu wychodzi z trzaskiem drzwi. W weeekendy Hela też stołuje się u dziadków, czasami okazuje się, że zjadła przed obiadem 3 jajka niespodzianki!!!!!!!!
teściowa natomiast ok, ona z oszczędności daje dziecku jabłka (bez cukru bo szkoda cukru;P) a tak serio to teściowa mądrzejsza niż o prawie 30 lat młodsi moi rodzice;/
Hela też jadła Bebiko od 13 miesiąca ale jakoś jej to nie upasło, dopiero teraz pasie się na dziadkowym żarciu:P
aaaa przpomniało mi się ZŁOTA rada mojej mamy!!!! mówię jej , że Hela je za dużo słodyczy, żeby jej nie dawała,bo nic prócz słodyczy jeść nie chce. a matka na to: BOŻE MOŻE ONA MA ROBAKI? !
LOL
No z robakami to może tak być :P
Wiesz, 13 miesięcy karmienia to bardzo dobrze, ja Zuzę wyłącznie piersią karmiłam 28 dni :/
Tak to jest, dziadkowie wiedzą lepiej i już. Ile razy dziadek wciskał Zuzi czekolade po cichu "żeby mama nie widziała bo zabierze". Kurważ mać.
ja rozumiem,bo też lubię czkoladę, batoniki, nie mogę się powstrzymać ale wolałabym jeść zdrowo. Ze mną dzieci mają tak, że jak im kupie coś słodkiego to i tak nie dostaną, bo ja zżeram :P:P:P nawet biszkopty Tomkowi zjadam :P
Ja też zżeram... ;) ale zawsze się chowam, żeby nie dawać złego przykładu... :P
Ewa, lobbuj u pani nauczycielki, zeby te pogadanki szkolne byly raz na tydzien. Jak chcesz moge podeslac materialy. to mozna wdrozyc w lekcje o srodowisku, godzine wychowawcza czy cokolwiek innego, a najlepiej by bylo probowac wlaczyc w WF wtedy jest calosc zdrowe zywienie i zdrowe jedzenie. nauczyciel ma autorytet, Ty sobie mozesz gadac do znudzenia. mam to samo w domu. nacisk w szkole jest az milo, nie ma smieci, ciagle podkreslaja, ze na deser owoc nie slodycze. nie ma idealnie, bo warzywa czesto kluja w zabki i tak, ale nie wiem co by bylo bez tego brainwashingu :D
o WFie to mialo byc ruch to zdrowie i zdrowe jedzenie. rano jest, nie mysle :D
:D
Nie wiem czy się uda, nasza pani nauczycielka jest taka średnio rozgarnięta :/ No nic, zobaczym.
Prześlij komentarz